|

"Żeby zdobyć Siewierodonieck, muszą go zniszczyć". Wojna artylerii w Ukrainie

Ukraińscy artylerzyści z holowaną haubicą 2A65 Msta-B na ćwiczeniach w 2016 roku
Ukraińscy artylerzyści z holowaną haubicą 2A65 Msta-B na ćwiczeniach w 2016 roku
Źródło: Maxym Marusenko/NurPhoto via Getty Images
Konflikt rosyjsko-ukraiński w ostatnich tygodniach stał się przede wszystkim wojną artylerii. Tak jak podczas wojen światowych obie strony przerzucają się tyloma rakietami i pociskami, że najłatwiej byłoby je liczyć w wagonach. Artylerzyści polują nie tylko na piechotę i czołgi przeciwnika, ale i na jego działa i wyrzutnie rakiet. Pomagają im radary, drony i satelity. W tej grze Rosjanie mają przewagę ilości, lecz po stronie Ukrainy może stanąć jakość. Ale tylko pod warunkiem, że dostawy z Zachodu będą kontynuowane.Artykuł dostępny w subskrypcji

Ukraina broni się przed rosyjską inwazją już cztery miesiące. W początkowym okresie walk agresorzy próbowali szybko zająć stolicę kraju, Kijów, atakując z północy, od strony Białorusi, i z północnego-wschodu, z terytorium Rosji. Gdy to się nie powiodło, Rosjanie wycofali z tej części Ukrainy, pozostawiając po sobie dowody na popełnione zbrodnie wojenne w takich podkijowskich miejscowościach, jak Bucza i Makarów. Od kilku tygodni walki koncertują się w Donbasie, którego część osiem lat temu udało się oderwać pod szyldem dwóch separatystycznych republik ludowych - donieckiej i ługańskiej. W lutym tego roku, tuż przed inwazją, prezydent Rosji Władimir Putin oficjalnie uznał - jako jedyny na świecie - niepodległość obu państewek w granicach całych ukraińskich obwodów - donieckiego i ługańskiego, podczas gdy wtedy kontrolował około 30 procent terytorium każdego z nich.

Czytaj także: