W jednym z kryminałów Lizy Marklund - "Czerwona wilczyca" - dziennikarka śledcza Annika Bengtzon udaje się do kancelarii rządu i prosi dyżurnego strażnika o wgląd w korespondencję minister kultury, Kariny Björnlund. Strażnik nie wydaje się zdziwiony, nie stuka się w głowę, nie prosi o legitymację dziennikarską, ani o żaden inny dokument.
"Proszę usiąść, skontaktuję się z rejestracją".
Po krótkim czasie pojawia się urzędnik, który zaprasza Bengtzon do swojego pokoju.
"Co chce pani obejrzeć?" - pyta.
"Wszystko" - odpowiada dziennikarka.
Archiwista bez mrugnięcia okiem otwiera właściwy plik w komputerze.
"Od czasu, kiedy pani minister do nas przyszła, otrzymała sześćset sześćdziesiąt osiem pism. Mam tu wykaz" - relacjonuje.
"Mogę dostać wydruki?" - pyta Bengtzon.
"Tegorocznych pozycji?"
"Wszystkich".
Urzędnik bez słowa uruchamia drukarkę i daje obywatelce, której imienia i nazwiska nie zna, wgląd we wszystkie pisma oraz maile minister kultury.
"Offentlighetsprincipen"
Domyślam się, że dla polskiego czytelnika przyzwyczajonego do niewidzialnych, ale grubych murów między reprezentantami władzy a obywatelami scena ta wygląda jak z filmu science fiction. Może nawet wzbudzać podejrzenia co do rzetelności researchu jednej ze szwedzkich królowych kryminału. Wiem, że dla tego samego czytelnika równie zaskakujące są fragmenty mojej książki o Sztokholmie, w której opowiadam o tym, jakie informacje na temat poszczególnych adresów w mieście da się znaleźć w szwedzkim internecie.
"Na stronie www.hitta.se można zyskać wiedzę o przeciętnych zarobkach mieszkańców wybranej okolicy, sprawdzić, na jaką partię głosują, jak duży jest wśród nich procent singli, w jakim są przeciętnie wieku i co robią w wolnym czasie".
Dodam, że w Szwecji nie jest rzeczą wymagającą specjalnego zachodu sprawdzenie, ile zarabiają sąsiedzi i na ile wyceniany jest ich dom czy mieszkanie. Dat urodzin znajomych nie trzeba sobie zapisywać, bo w internecie po wpisaniu ich nazwisk jako pierwsze wyskakują numery osobowe z datą urodzenia. Podobnie rzecz ma się z adresami, wszystkie są w sieci. Szwecja to kraj daleko posuniętej jawności oraz przejrzystości. Tyczy się to zarówno transparentności działania polityków i urzędów, jak i dostępności do informacji na temat samych obywateli.
Za początek wszystkiego można uznać akt z 1766 roku, który był pierwszą na świecie ustawą dającą obywatelom prawo dostępu do dokumentów państwowych. Stał się podstawą prawa o nazwie "offentlighetsprincipen", czyli zasady jawności. Prawo to gwarantuje szwedzka konstytucja i jest ono jednym z najważniejszych filarów szwedzkiej demokracji. Idea jest taka, że nie tylko kontrolujący władzę dziennikarze, ale także zwykli obywatele mogą mieć wgląd w działalność rządu oraz instytucji państwowych, wojewódzkich i gminnych.
Co jest jawne
Zasada jawności tyczy się także dokumentów i korespondencji części stowarzyszeń i fundacji (tych zarządzanych przez osoby prawne). Za oficjalny dokument, który może być interesujący dla zwykłego obywatela i powinien mu zostać na życzenie udostępniony, uznaje się nie tylko pisma i maile, ale także notatki, zdjęcia, prezentacje multimedialne, raporty, umowy i wiele innych dokumentów. W 1999 roku na mocy wyroku sądowego uznano, że w pewnych sytuacjach oficjalnym, a więc publicznym dokumentem, mogą być nawet historie przeglądania stron w wyszukiwarce internetowej. Pracownicy państwowi powinni być całkowicie transparentni, nie mają przecież nic do ukrycia. Za to każdy obywatel, który prosi o dostęp do oficjalnych dokumentów, na przykład w którymś z ministerstw, ma prawo do zachowania anonimowości.
Wgląd w korespondencję urzędników lub podpisane przez nich zarządzenia otrzymuje bezpłatnie. Najprościej udać się w tym celu do siedziby wybranego urzędu lub ministerstwa - nie będzie się tam długo czekać, bo instytucje państwowe zobowiązane są do tego, by udostępniać swoje dokumenty bezzwłocznie. Nie dzieje się tak zawsze, ale jeśli proces trwa zbyt długo, odpowiedzialny urzędnik może zostać oskarżony o popełnienie błędu służbowego. Udostępnione urzędowe dokumenty można sobie skopiować (pierwsze dziesięć stron za darmo) lub sfotografować.
Zasadzie jawności towarzyszy oczywiście także prawo do utajniania pewnych danych i dokumentów o szczególnie wrażliwej treści. Istnieją też dane, które można uznać za urzędowe, ale które jednak z zasady nie są jawne i publiczne. Jest to na przykład dokumentacja szpitalna. Prawo o utajnianiu dokumentów określa też, że mogą one stracić status dokumentów publicznych, gdy tyczą się bezpieczeństwa narodowego, polityki monetarnej państwa, pewnych czynności nadzorczych, ścigania przestępstw, gdyby ich ujawnienie godziło w publiczny interes finansowy lub mogło zaszkodzić czyjejś integralności osobistej.
Ostatnio się pogarsza
Co jakiś czas przez szwedzką prasę przetacza się dyskusja o tym, czy zasada jawności jest przestrzegana w wystarczającym stopniu. Głośna była historia z 2012 roku, kiedy dziennikarze popołudniówki "Aftonbladet" zażyczyli sobie dostępu do informacji o wydatkach na reprezentację Ministerstwa Gospodarki. Sprawa się przeciągała. Okazało się też, że urzędnicy odpowiedzialni za udostępnianie dokumentacji mediom przekazali działowi prasowemu ministerstwa informację o charakterze pytania, dając w ten sposób rzecznikowi czas na przygotowanie odpowiedzi na niewygodne pytania. Uznano to za wykroczenie i sprawa była między innymi analizowana przez Rzecznika Praw Obywatelskich.
W czasie pandemii COVID-19 krytykowano w mediach fakt, że w niektórych miastach, na przykład w Eskilstunie i w Göteborgu, utajniono dokumenty informujące o tempie roznoszenia się koronawirusa w domach opieki dla osób starszych. Nie podobało się także to, że państwowa Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości utajniła informację o tym, jakim konkretnie firmom przekazała 27 miliardów koron wsparcia w związku ze stratami poniesionymi z powodu pandemii.
Olle Lundin, profesor prawa z Uniwersytetu w Uppsali w wywiadzie dla dziennika "Dagens Nyheter", narzekał na to, że przestrzeganie zasady jawności generalnie się w ostatnich latach w Szwecji pogarsza.
- Wiele urzędów nie chce ujawniać informacji na temat różnych spraw. (…) Urzędnikom wydaje się, że to nic takiego, jeśli wykasują trochę maili, chociaż jest to tak naprawdę działalność kryminalna. Zasada jawności jest jednym z naszych najważniejszych praw konstytucyjnych, to nie jest jakaś drobnostka. Mam wrażenie, że kiedy urzędy otrzymują dziś prośbę o ujawnienie dokumentów, odruchowo starają się znaleźć sposób, by tego uniknąć. Klasyfikują je jako materiał roboczy albo tajny zamiast je po prostu ujawnić - mówił Lundin.
Jako przykład takiego postępowania profesor Lundin wymienił opisane w prasie skasowanie kilku maili do urzędów i ekspertów przez państwowego epidemiologa Andersa Tegnella z Agencji Zdrowia Publicznego. Tegnell tłumaczył, że były to maile robocze, ale z punktu widzenia szwedzkiego prawa nawet takie działanie było nadużyciem.
Zasada jawności ma kluczowy wpływ na to, że Szwecja jest krajem o wyjątkowo niskim wskaźniku korupcji. W międzynarodowym rankingu 180 krajów Corruption Perception Index Szwecja znajduje się na trzecim miejscu pod względem najniższego wskaźnika korupcji.
"Otwartość strzeże demokracji"
Jednak zasada jawności ma też inny, głębszy wymiar. Cecilia Burman, dziennikarka "Svenska Dagbladet", pisała:
"Zasada jawności gwarantuje nam możliwość korzystania z naszych praw obywatelskich. (…) Otwartość jest też gwarancją efektywności w zarządzaniu. Opinia publiczna sama przeciwdziała opieszałości, nieefektywności, machlojkom i korupcji, jeśli ma wgląd w działalność instytucji i może je kontrolować. Ale przede wszystkim otwartość strzeże demokracji. Daje nam prawo do tego, byśmy sami zdobywali wiedzę o państwie i społeczeństwie i nie byli odsyłani jedynie do tych informacji, które chce nam ujawnić władza".
Jak już wspomniałam, zasada jawności w Szwecji nie tyczy się tylko sfery państwowej. Tak naprawdę dotyczy ona w dużej mierze życia każdego obywatela. Jakiś czas temu skontaktował się ze mną polski dziennikarz zszokowany tym, jakie informacje na mój temat znalazł na stronie www.hitta.se. Był tam nie tylko mój adres i data urodzin, ale nawet informacja o tym, jaki mam samochód i że mam psa.
Czy nie oburza mnie taka inwazja w moją prywatność? Czy nie uważam, że moje dane powinny być zastrzeżone?
Odpowiedziałam, że nawet się nad tym nie zastanawiam. I że uważam, iż łatwość sprawdzania, gdzie kto mieszka i jaki ma adres mailowy, ułatwia moją dziennikarską pracę. Pod tym względem stałam się chyba trochę szwedzka. Mam wrażenie, że ów brak niepokoju w temacie jawności ściśle łączy się z wysokim poziomem zaufania społecznego. Szwedzi ufają państwu i jego instytucjom, a także sobie nawzajem. Tu nie ma grodzonych osiedli ani podwórek dla wybranych dzieci. Ludzie nie wydają się też uważać, że informacje na ich temat mogą być przeciw nim wykorzystane.
Być może jest to naiwność, ale owa naiwność bardzo ułatwia życie.
Cytaty z książki "Czerwona wilczyca" Lisy Marlkund (Wydawnictwo Czarna Owca, 2011 r.) w tłumaczeniu Elżbiety Frątczak-Nowotny.
Autorka/Autor: Katarzyna Tubylewicz - pisarka i tłumaczka literatury szwedzkiej. Autorka m.in. reportaży o współczesnej Szwecji "Samotny jak Szwed? O ludziach Północy, którzy lubią bywać sami", "Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie" oraz "Sztokholm. Miasto, które tętni ciszą".
Źródło: Magazyn TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock