Gdy pytasz, dlaczego zamiast uczyć dzieci, siedzą w Nauczycielskim Miasteczku, oni już wiedzą, że ich walka o lepszą edukację będzie długa i trudna. Może nawet bez szans. Bo zawsze są albo "za grzeczni", albo "nie dość grzeczni", by ją wygrać. Również dla Twoich dzieci.
Czerwiec 2007 roku. Premier Jarosław Kaczyński odmawia spotkania z przedstawicielami protestujących w sprawie podwyżek dla pielęgniarek. 19 czerwca w Alejach Ujazdowskich spontanicznie powstaje miasteczko protestacyjne, które nazywane będzie białym miasteczkiem.
20 czerwca dochodzi do starć z policją, która próbuje usunąć protestujące pielęgniarki z pasa drogowego. Po siedmiu dniach rozpoczyna się strajk głodowy i ostatecznie premier zgadza się spotkać z pielęgniarkami. Rozmowy nie pomagają, podwyżek nie ma.
W szczytowym momencie pod kancelarią rozbitych jest ok. 150 namiotów i protestuje trzy tysiące osób. Miasteczko działa przez niemal miesiąc.
Płomienne przemówienia na jego terenie, wizyty polityków, uderzanie grzechotkami przez protestujące kobiety - te wszystkie obrazki z telewizji mam w głowie, gdy wieczorem 10 października wybieram się w okolicę alei Szucha, by zobaczyć inne miasteczko - nauczycielskie.
Jest po dziewiętnastej, niedawno zakończyła się debata z udziałem ekspertów. Spotykam prezesa Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomira Broniarza. Zachrypł, ledwo mówi.
Jeden ze związkowców żartuje z szefa: - Z nauczycielami sobie radzi, ale rodzicom nie podołał.
Wcześniej w miasteczku odbywała się debata o tym, jak edukację widzą rodzice.
Ktoś proponuje kawę, inny ciastkami częstuje policjantów. Ostatni goście miasteczka rozchodzą się. Nocną wartę mają pełnić cztery osoby: 45-letni Leszek Tyrna, 52-letni Krzysztof Chojak, 57-letni Zbigniew Błasiński i 64-letni Wojciech Szczęsny (tak, tak jak ten piłkarz, będziemy z tego żartować przez pół wieczora, bo Szczęsny oprócz geografii uczył przez lata, a jakże, wychowania fizycznego).
Gdy mówię im, że inaczej sobie wyobrażałam miasteczko i wspominam głośne akcje protestacyjne nie tylko pielęgniarek, ale też służb mundurowych czy górników, Krzysztof rzuca: - Nie palimy opon, bo się spalamy w pracy.
Ale czy "grzecznie" da się cokolwiek z rządem załatwić? I czy da się protestować, tak żeby wszyscy byli zadowoleni? O hejcie na nauczycieli było już w ujawnionych rzekomych mailach byłego już szefa kancelarii premiera Michał Dworczyka. Kto się zatem odważył nocować w namiotach przy Alejach Ujazdowskich w Warszawie?
Zawsze źle
Odnoszę wrażenie, że wszystko już było.
Nauczyciele śpiewali swoje autorskie, rymowane piosenki o warunkach ich pracy. Anonimowi rodzice w internecie pisali im, że to poniżej godności.
By zwrócić uwagę na niskie pensje, przebierali się za zwierzęta (gdy prezes PiS Jarosław Kaczyński ogłosił projekt wsparcia polskiego rolnictwa, a wśród postulatów pojawił się ten o co najmniej 500 zł od jednej krowy). Krytycy mówili wówczas, że komu jak komu, ale nauczycielom nie wypada i to błazenada.
Zimą 2018 roku chodzili masowo na zwolnienia lekarskie, by pokazać, że bez nich szkoła nie działa. Byli dlatego wyzywani od nierobów. Nie tylko w sieci, ale nawet przez sąsiadów. A poza tym to "niezgodne z prawem".
Wykorzystali ustawę o sporach zbiorowych, wiosną 2019 roku urządzili ogólnopolski strajk i wstrzymali się od pracy tak jak prawo pozwala… To usłyszeli, że krzywdzą dzieci i zależy im tylko na pieniądzach.
Nauczycielskie happeningi, protesty, pikiety, a wreszcie strajk budziły i budzą - nie tylko w sieci - skrajne emocje.
Po ogłoszeniu przez prezesa ZNP decyzji o zawieszeniu strajku przeprowadzono sondaż na zlecenie RMF FM i "Dziennika Gazety Prawnej". Najważniejsze pytanie brzmiało: "Jaka jest pana/pani opinia na temat strajku nauczycieli?". Z odpowiedzi wynikało, że opinia publiczna jest w tej sprawie podzielona. 48,3 proc. Polaków było przeciwnych strajkowi nauczycieli, ale niemal tyle samo - 47,8 proc. - popierało protest. Tylko około 4 procent ankietowanych nie miało zdania w tej sprawie.
Dziś nauczyciele zadają sobie pytanie, czy za częścią skierowanego w ich stronę hejtu stali rządzący.
Skąd to podejrzenie? 14 stycznia ujawniono kolejną korespondencję, mającą pochodzić ze skrzynki mailowej byłego już szefa kancelarii premiera Michała Dworczyka. Tym razem wiadomości dotyczyły przebiegu ogólnopolskiego strajku nauczycieli z 2019 roku. Jeden z upublicznionych maili zawierał wpis "co mamy na Broniarza", inny zachęcał do powiązania nauczycieli z Grzegorzem Schetyną. W korespondencji pojawiły się informacje m.in. o "eksterminacji hejtem", do której miało dojść wobec nauczycieli.
Związkowcy złożyli wówczas do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa.
Prokuratura Rejonowa Warszawa-Śródmieście odmówiła początkowo wszczęcia postępowania, ale 23 września Sąd Rejonowy dla Śródmieścia wydał postanowienie o ponownym przekazaniu sprawy prokuraturze.
W imieniu koleżanek i kolegów
- Jedno jest pewne: atmosfera jest taka, że cokolwiek byśmy nie zrobili, i tak ktoś powie, że to źle - wzdycha Zbigniew.
- Idąc logiką internetowych komentatorów i polityków PiS, nie wypada nam robić dosłownie nic - kontynuuje Wojciech.
Nauczycielskie miasteczko, w którym ich poznaję, to cztery namioty. Jeden do spania, jeden na dyżury prawników oraz pedagogów, którzy codziennie udzielają bezpłatnych porad, kolejny dla zaprzyjaźnionych organizacji pozarządowych i rodzicielskich i wreszcie ostatni - duży, w którym co najmniej dwa razy dziennie odbywają się debaty dotyczące edukacji.
Spędzamy poniedziałkowy wieczór w tym ostatnim. Chcę dowiedzieć się, co skłoniło Leszka, Krzyśka, Zbyszka i Wojtka do spędzenia październikowej nocy w namiocie oraz co chcą tym osiągnąć.
- Kiedy ostatnio spaliście pod namiotem? - zagajam.
- Uuuu - odpowiadają niemal równocześnie. I już wiem, że dawno.
- Chyba pod Grunwaldem - mówi po chwili Wojciech.
I gdy już mam powiedzieć, że chyba trochę przesadza, śmieje się głośno. - Nie, że w 1410, tylko w 2010 roku! Spałem pod namiotem w czasie rocznicy bitwy. Ależ było duszno, nie szło wytrzymać pod tym namiotem! - wspomina.
Wszyscy mają na koncie szkolne wycieczki, rajdy, wyjazdy, które z biwakowaniem się wiązały. Nigdy jednak jesienią.
- Muszę przyznać, że jak wczoraj temperatura spadła do trzech stopni, to lekko nie było - zdradza Krzysztof, który do Warszawy przyjechał z małego miasteczka na Opolszczyźnie. - Spałem może 20 minut. Ale na dziś jestem lepiej przygotowany.
Krzysztof (plastyka, historia, oligofrenopedagogika, zarządzanie) wziął na siebie dwa nocne dyżury. Jako jedyny z czwórki moich rozmówców aktualnie prowadzi zajęcia z uczniami i w środę zamierza wrócić do nich do szkoły.
Pozostali w tym roku są oddelegowani do prac związkowych. Co to oznacza? Że na co dzień nie uczą, tylko prowadzą prace na rzecz związku. - Dzięki temu, że nie mamy lekcji z dziećmi i młodzieżą, możemy tu być dłużej - tłumaczy Zbyszek (przedmioty zawodowe, m.in. modelowanie w 3D i programowanie) ze Świętokrzyskiego.
- Nie chce pani wiedzieć, ile miałem przesiadek, żeby tu dojechać? - pyta Leszek (historia oraz wiedza o społeczeństwie), który do Warszawy przyjechał na trzy noce z Cieszyna.
Chciałam.
A Wojtek (wychowanie fizyczne i geografia), nauczyciel ze Szczecina, dodaje: - Jako związkowiec czuję, że muszę mówić w imieniu kolegów i koleżanek, którym realia pracy często nie pozwalają na takie bardziej radykalne formy protestu.
Wtóruje mu Krzysztof: - Ale to, co od nas, usłyszałaby pani w każdej szkole.
Chcieliśmy, żeby Dorotka wiedziała
Zanim do tego przejdziemy, rozmawiamy jeszcze przez chwilę z czwartoklasistką Dorotką. Przyszła do miasteczka wieczorem z rodzicami, jej mama jest siostrą Krzysztofa. Przynieśli mu słodycze i wyrazy wsparcia.
- Chcielibyśmy, żeby Dorotka wiedziała, że nauczyciele są ważni, a ich praca jest istotna - mówi kobieta. - Nawet jeśli czasem też jesteśmy źli na liczbę zadań domowych czy kartkówek - dodaje.
A jej mąż skomentował: - My wiemy, że to nie jest tylko problem nauczycieli, ale też nas. Bo jak ci najlepsi odejdą, to kto będzie uczył Dorotkę? Czy sprawdzianów będzie od tego mniej, a poziom będzie wyższy? Wątpię.
Krzysztof zdradza, że siostra sama omal nie została nauczycielką. - Wycofała się w ostatniej chwili! Szczęściara - śmieje się.
Okazuje się, że w zasadzie wszyscy mają w bliskiej rodzinie innych nauczycieli.
Krzysztof: - Pamiętam, że jak dobrze zdałem maturę, to dziadek mi życzył, żebym został nauczycielem.
Pytają ze śmiechem: - A jesteś pewien, że to nie było przekleństwo?
Leszek wyznaje: - Moja mama uczyła języka polskiego, tata - chemii. Już w siódmej klasie mama pozwalała pomagać mi w poprawianiu klasówek. Nigdy specjalnie nie polecała mi tej pracy, ale szybko zrozumiałem, że się nadaję, to mi się podoba. Umiem i chcę to robić. Mimo wszystko. No i teraz tu jestem - uśmiecha się lekko. I dodaje: - Jesteśmy tu dla lepszej szkoły i jesteśmy zdeterminowani.
Jaka to ta dobra szkoła? W miasteczku można znaleźć liczne odpowiedzi, zgodne z tym, co mówi nocna zmiana.
Na przykład na plakatach z postulatami młodych nauczycieli czytamy:
- klasy do 20 osób - darmowe podręczniki - lekkie plecaki dla uczniów - wyposażenie miejsc pracy nauczycieli - szanowanie czasu wolnego uczniów - "odchudzanie" podstaw programowych - finansowanie Rad Rodziców z budżetu państwa - godne zarobki dla nauczycieli.
A czy wiesz, że...?
Leszek mówi: - Problem z młodymi nauczycielami to nie tylko to, że coraz mniej się ich garnie do pracy, ale to, że przychodzą na dwa, trzy lata, spalają się i sfrustrowani odchodzą.
Krzysiek: - Czasem na jakimś spotkaniu towarzyskim przyjdzie się przedstawić, człowiek mówi, że jest nauczycielem i słyszy: "ooo, bida, co?".
Leszek: - Ale jak widać z tych postulatów, nie chodzi tylko o pieniądze, ale i o standard pracy.
Wojtek podsuwa przykład z życia. - Idę o zakład, że nie wie tego nie tylko wielu rodziców, ale nawet takich początkujących nauczycieli: wycieczki są bezpłatne! Nauczycielom nikt za tę dodatkową opiekę nad dziećmi nie płaci. Sam się o tym przekonałem boleśnie lata temu. Zanim przyszedłem do szkoły, przez kilka lat pracowałem w firmie, w które liczono nadgodziny, była premia za pracę w weekendy. Kiedy pierwszy raz miałem wyjechać z dzieciakami na weekendowe zawody, pomyślałem, fajnie, to jeszcze sobie zarobię trochę dodatkowo. Żeby pani słyszała ten śmiech, w pokoju nauczycielskim - dodaje.
Nauczycielskie namioty obwieszone są różnymi "ciekawostkami", o których mogą nie wiedzieć nienauczyciele. Oprócz tej o wycieczkach (że nie ma na nie delegacji z dietami), są też takie:
Czy wiesz, że:
- nauczyciel zabiera pracę do swojego domu? Bo w szkole często nie ma warunków i sprzętu, by przygotować lekcje i materiały, sprawdzać pracę, a nawet odpisywać na wiadomości w dzienniku elektronicznym.
- prowadzenie lekcji to tylko niewielki wycinek obowiązków nauczycieli? Jak wynika z raportu Instytutu Badań Edukacyjnych, średni tydzień pracy nauczyciela to 47 godzin. Natomiast nauczyciele w ramach swojej pracy wykonują aż 54 czynności.
- 85 proc. nauczycieli nie dostało od września podwyżki? Zgodnie z tzw. rozporządzeniem płacowym tylko wynagrodzenie zasadnicze nauczyciela początkującego wzrasta i wynosi 3423 zł brutto. Wynagrodzenie zasadnicze pozostałych 85 proc. nauczycieli, czyli mianowanych i dyplomowanych, nie zmienia się (czyli wynosi odpowiednio 3597 i 4224 zł brutto).
Wojciech: - Wiem, że społeczeństwo jest już zmęczone tym ciągłym rozmawianiem o podwyżkach dla nauczycieli.
Zbigniew: - Ale, co można zrobić, przy podwyżce 4,4 procenta…
- … i inflacji 17 procent! - kończą chórem, jakby się wcześniej umówili.
Wspieram, wspieram!
Około godz. 21 do namiotu, w którym rozmawiamy z impetem typowym dla nastolatków, wchodzi 18-letnia Julia Pyzińska z Dębicy. Znam ją! To jedna z twórczyń Rankingu Szkół Przyjaznych LGBT+.
Jest zaskoczona - podobnie jak ja jej wejściem - tym, że siedzimy w namiocie i rozmawiamy. Szybko przechodzi na uczniowski ton, taki jak wtedy, gdy spóźniony nastolatek wpada dziarsko do klasy, a nie wie, że w niej trwa wizytacja.
- O, dobry wieczór, przepraszam, ja tu tylko po materiały. Ale wspieram, wspieram. Powodzenia! - zabiera torbę z ulotkami i szybko wychodzi.
- To Julia… - zaczynam.
- Znamy, znamy - stopują mnie nauczyciele. - Już sporo wspierającej nas młodzieży tu poznaliśmy - mówi Krzysztof.
W poniedziałek odbyła się w miasteczku debata z udziałem organizacji młodzieżowych.
Ziarenko w trybach
Za to politykom niespieszno, by ze związkowcami się spotkać - nie tylko w miasteczku, ale i poza nim.
We wtorek, 11 października w Radiu Wrocław minister edukacji Przemysław Czarnek pytany o ewentualne rozmowy ze Sławomirem Broniarzem, odparł, że "nie debatuje z ludźmi, którzy nie mają nic do powiedzenia w sprawach, które są realizowane".
- Zresztą dlatego że wiele postulatów ZNP jest po prostu realizowanych i zrealizowanych dzisiaj w polskiej szkole, a to, co się dzieje dzisiaj, to jest po prostu hucpa polityczna w wykonaniu ZNP. To wszyscy wiedzą, również większość nauczycieli w Polsce. I to zdecydowana większość - dodał.
Dopytywany przez dziennikarza, czy ma pomysł, jak rozwiązać problem przepełnionych klas i dwuzmianowości - bo te m.in. podnosi ZNP również w miasteczku - odparł: - Oczywiście, że tak. Polski Ład i 5 miliardów 200 milionów złotych tylko w tym roku na inwestycje edukacyjne to jest fakt. Kolejne rozdanie Polskiego Ładu przed nami.
Jednak związkowcy przypominają, że dwuzmianowość to nie tyle brak odpowiednich budynków, co kadry, która mogłaby pracować z dziećmi. Na to Polski Ład nie pomoże - bo nie chodzi o inwestycje w miejsca, a w ludzi.
Tak więc choć miasteczko rozbite jest niemal przez budynkiem MEiN, mało prawdopodobne jest, by minister je w tym tygodniu odwiedził. Związkowcy z jednej strony ironizują: - I tak go tu prawie nie ma, bo ciągle siedzi na Lubelszczyźnie. Ale z drugiej zapewniają: - Jesteśmy gotowi na rozmowy. Minister może tu przyjść w każdej chwili.
Przypominają, że rząd wcale nie dotrzymał obietnic, które złożył 7 kwietnia 2019 roku. To wtedy podpisano porozumienie z oświatową Solidarnością i to ono w efekcie zmusiło poobijany ZNP do zawieszenia strajku.
Rządzący mieli powiązać pensje nauczycieli ze średnim wynagrodzeniem w gospodarce, tak się jednak nie stało. I choć związkowcy z "S" nie szczędzili Czarnkowi gorzkich słów, na radykalne kroki się nie zdecydowali, bo centrala związkowa wciąż raczej popiera rząd PiS.
- Znalazłoby się w waszym namiocie miejsce dla Solidarności? - pytam.
- Stale zapraszamy - odpowiadają bez zastanowienia, a ja dziękuję za kolejną kawę i nocnym autobusem wracam do domu.
Nikt nie wyzywa, nikt nie nagrywa, nikt nie pluje
Rano wracam i przekonuję się, że są i tacy, którym sielska atmosfera miasteczka podoba się nawet bardzo.
Tym razem noc była cieplejsza, temperatura spadła, ale do ośmiu, a nie jak wcześniej - do trzech stopni Celsjusza.
Moi rozmówcy twierdzą zgodnie, że nie spali. - No, może na chwilę się oko zmrużyło po trzeciej, ale mieliśmy o czym rozmawiać - mówi jeden z nich.
Inny dodaje: - To od tego sprawdzania klasówek po nocach człowiek jest taki zahartowany. Nauczycielskie okna to ostatnie, w których światła gasną.
A ja zagaduję już nie tylko nauczycieli, ale i "pilnujących ich" policjantów.
- Nawet pani nie wie, jak się cieszę, że dziś jestem tu, a nie jak wczoraj na miesięcznicy - słyszę od jednego z funkcjonariuszy.
- Nikt nie wyzywa, nikt nie nagrywa, nikt nie pluje w twarz - wylicza inny.
- I nawet kawę dadzą - kończą rozmowę.
Patrol wraca do podziwiania plakatów, które przygotowali nauczyciele. - Najbardziej podoba mi się, że szkoła ma uczyć krytycznego myślenia - słyszę jeszcze od jednego z funkcjonariuszy.
Policjantów nie zabraknie też z pewnością na planowanej na 15 października przed siedzibą MEiN pikiecie, podczas której zostaną przedstawione rekomendacje płynące z miasteczka. Zbyszek, Wojtek, Krzysiek i Leszek też zamierzają na nią przyjechać.
Zastanawiają się, czy to samo spotyka nauczycieli w innych państwach, którzy próbują strajkować w walce o lepsze płace i edukację. Regularnie protesty i strajki związane z edukacją urządzają np. Francuzi. Ostatnio w styczniu tego roku od pracy - na dzień - wstrzymało się 75 proc. francuskich nauczycieli, którzy uważali, że rząd zawiódł ich w polityce covidowej wobec szkół.
We wrześniu doszło do największego w historii kraju strajku w Norwegii. Norwescy pracownicy oświaty strajkowali z powodu braku zgody władz na zmiany układów zbiorowych i na podwyżki pensji. Tamtejsze związki przekonują, że wynagrodzenie nauczycieli realnie obniża się już od sześciu lat, a polityka edukacyjna samorządów wypycha nauczycieli z zawodu. Protestujący nauczyciele nie prowadzą lekcji.
W zeszłym tygodniu tysiące węgierskich uczniów, nauczycieli i rodziców zablokowało zabytkowy budapeszteński most Małgorzaty. Wszystko po to, by wesprzeć nauczycieli walczących o wyższe płace i tych, którzy zostali zwolnieni za udział w - ograniczanych przez rząd Viktora Orbana - demonstracjach.
Polska szkoła na terapii
W poniedziałek w "Pierwszym śniadaniu w TOK-u" wspierający nauczycieli pedagog prof. Marek Konopczyński, mówił: - W trakcie poprzedniego strajku i po nim nauczyciele zostali jeszcze bardziej upokorzeni, zarówno przez władzę, jak i część społeczeństwa.
Ponowny strajk jest mało prawdopodobny. Z badań opinii, które przeprowadził ZNP, wynika, że 80 proc. nauczycieli nie chce powrotu do tego, co było w 2019 r. Chociaż wszyscy nadal podpisują się pod postulatami strajkowymi.
Prof. Konopczyński uważa, że Polska szkoła próbuje przepracować traumę strajkową. - A warszawskie miasteczko, organizowane przez ZNP, jest próbą wyjścia z tego impasu. Jest formą terapii - ocenił.
Gdy ruszyło miasteczko, prezes Broniarz mówił: - Rozpoczyna się debata parlamentarna nad budżetem. Nie ulega wątpliwości, że jeżeli rząd będzie miał do zaoferowania nauczycielom to, co w tej chwili oferuje w projekcie budżetowym - czyli wzrost wynagrodzeń na poziomie 7,8 punktu procentowego - to nie tylko, że to nikogo nie zadowoli, ale będą narastały emocje. Już dzisiaj nauczyciele - także w zakresie szkolnictwa wyższego, którym proponowana jest podwyżka na poziomie 4,4 punktu procentowego - mówią wyraźnie, że to nie jest jakakolwiek suma, która mogłaby wypełnić lukę finansową, z którą się borykamy.
Prezes ZNP zastrzegł, że jeżeli ze strony rządu nie będzie otwarcia na postulaty nauczycieli, to "trzeba będzie zapytać środowisko, co dalej". - Pozostanie nam tylko i wyłącznie to, co jest zapisane w ustawie o rozwiązywaniu sporów zbiorowych, czyli przygotowanie się do akcji mającej charakter sporu zbiorowego i w konsekwencji pytanie o to, czy jesteśmy gotowi do strajku - przyznał.
We wtorkowy poranek rozmawiam o tym wszystkim z kończącymi nocną zmianę Krzysztofem, Zbigniewem, Leszkiem i Wojciechem.
Zbigniew: - Wie pani, nie ma żadnego zysku z palenia opon. Górnicy to sobie mogą pozwolić na takie rzeczy, bo jak się postarają, to nie będzie ogrzewania.
Krzysztof: - A my już raz wstrzymaliśmy szkoły i co? No właśnie.
Wojciech: - Będziemy manifestować, pokrzyczymy trochę, ale potem grzecznie posprzątamy po sobie, a jak będzie trzeba, to policjantów weźmiemy pod swoje parasole w razie deszczu.
Leszek: - Dlatego najważniejsze, co możemy zrobić, to rozmawiać, przekonywać, ufać, że inni - tak jak my - uznają, że edukacja jest najważniejsza. Nawet gdy nie płoną opony.
Zbigniew: - Jesteśmy grzeczni, przygotowujemy opinię publiczną do tego, co może się stać, gdy całkiem nas zabraknie.
Zaglądam do mediów społecznościowych, gdzie ZNP stale publikuje sprawozdania z miasteczka. Czytam:
- Czemu w sobotę? Przecież minister ma wtedy wolne!
- Dlaczego nie możemy jak górnicy? Ich PiS szanuje.
- Nigdy więcej strajku!
- Strajkujemy natychmiast! Nie dajmy się poniewierać.
- I na kim to Miasteczko ma zrobić wrażenie?
I dość trafnie podsumowujące dominujące w pokojach nauczycielskich nastroje: - Nie wierzę już, że to coś zmieni, ale… do zobaczenia w sobotę!
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: tvn24.pl