Wyglądają albo egzotycznie, albo pospolicie. Mają kolory, wobec których trudno przejść obojętnie, zwłaszcza gdy ma się tylko kilka lat. Rośliny, które rosną w parkach, ogródkach lub na parapetach mogą być śmiertelnie niebezpieczne dla dzieci.
Cis ma ładne, czerwone kuleczki. W ogródku widać je z daleka.
Złotokap to girlandy żółtych kwiatów, dzięki którym powstają śmiertelnie niebezpieczne nasiona. Nie, nie rośnie za szklaną szybą. Możesz go zobaczyć w parku.
Konwalia majowa tak samo cudnie pachnie w lesie, jak i na rabatkach, ale jej białe, drobne kwiatki wcale nie są takie niewinne, jakby się wydawało. Potrafią zwalić z nóg.
Najgorzej, gdy te piękne i niebezpieczne rośliny zaciekawią dzieci.
Podziwianie nie szkodzi, ale spróbowanie może nawet zabić. Dużo nie trzeba. Lista roślin, które lepiej trzymać z dala od ciekawskich maluchów, jest długa. Czy to znaczy, że lepiej wyciąć je w pień? Nie, za to na pewno warto uzbroić się w wiedzę.
Prześwietliliśmy parki, ogródki i parapety, i wiemy już, co truje najbardziej.
Masz te rośliny u siebie?
DOKTOR ERYK MATUSZKIEWICZ, TOKSYKOLOG ZE SZPITALA IM. RASZEI W POZNANIU: To nie jest tak, że każda roślina, która trafi do buzi dziecka, sprawi, że za pięć minut nastąpi zgon. Większość roślin jest trująca, natomiast tylko niektóre są bardzo toksyczne.
DR MATUSZKIEWICZ: najbardziej niebezpiecznie są te rośliny, które wywołują toksyczność narządową. Do tej grupy zaliczają się: konwalia, naparstnica, wilcza jagoda, lulek czarny, oleander, czy popularny cis. Poważnie zaszkodzić może nawet ich niewielka dawka.
Od teorii do praktyki
Stało się. Podczas spaceru lub weekendu na działce dziecko zjadło jakąś roślinę. No właśnie - jakąś, bo nie mamy pojęcia, co to jest, i ile tego znalazło się już w przewodzie pokarmowym. Co robić?
DR MATUSZKIEWICZ: Może to trudne, ale przede wszystkim najpierw trzeba zachować spokój. Jeżeli my będziemy zdenerwowani, będziemy wykonywać nerwowe ruchy, to to się tylko udzieli dziecku. Zacznie się panika i płacz, a to nigdy nie sprzyja udzielaniu pierwszej pomocy. Potem działamy zgodnie ze schematem.
Czarne antidotum
DR MATUSZKIEWICZ: Większość roślin ma gorzki smak, który raczej nie odpowiada dzieciom, więc zazwyczaj nawet jeśli maluchy czegoś spróbują to nie są to jakieś duże ilości. Objawy zatrucia roślinami nie pojawiają się gwałtownie, a dopiero po kilku godzinach po spożyciu. A to dlatego że zalegają w naszym żołądku nawet 2-3 godziny. To znacznie dłużej niż pokarm, który zwykle spożywamy. Najtrudniej jest, gdy nie wiemy, co dziecko zjadło, bo trudno jest przewidzieć objawy.
TVN24: Czy jest coś, co możemy podać dziecku, żeby złagodzić objawy zatrucia?
DR MATUSZKIEWICZ: Dawniej doradzano wypicie mleka albo zjedzenie białka kurzego jaja, ale to ludowe mądrości. Żadne badania nie potwierdziły skuteczności tych środków. To, co możemy zrobić przy zatruciach, to podać węgiel aktywowany. Uważa się, że jest uniwersalną odtrutką, na przykład na leki czy jakieś substancje chemiczne. To środek łatwo dostępny w aptece, zazwyczaj w postaci tabletek. Wiele osób posiada go w domowej apteczce, bo sprawdza się też w przypadku biegunek. Jak działa ta substancja? Węgiel jest jak "miotełka". Zbiera z naszego organizmu większość niebezpiecznych związków i nie pozwala im się wchłaniać.
Jak dawkować węgiel aktywowany? Jedna tabletka zawiera 150-200 mg. W przypadku zatrucia podajemy 0,5 -1 g na kilogram masy ciała dziecka. Rozdrabniamy potrzebną część tabletki. Dodajemy niewielką ilość ciepłej wody. Mieszamy. Kiedy powstanie zawiesina, podajemy do wypicia.
DR MATUSZKIEWICZ: Węgiel ma nieprzyjemny smak. Nie poganiajmy dziecka, niech pije powoli. Najlepiej pod kontrolą rodzica, bo węgiel może też powodować wymioty. Jeśli dziecko wypije tylko kilka łyków i odmówi, nie zmuszajmy go. Niech wypije tylko tyle zawiesiny, ile da radę. Potem pozostaje nam obserwować. Każdy rodzic najlepiej zna swoje dziecko, i wie, w jaki sposób się zachowuje, gdy jest zdrowe, a w jaki, gdy coś mu dolega. Podczas obserwacji trzeba zwrócić szczególną uwagę na wszelkie anomalie w funkcjonowaniu. Nadmierna senność, apatyczność, duszności, uciążliwe wymioty i biegunki, przyspieszony lub spowolniony oddech, podwyższona temperatura czy przyspieszony puls to objawy, które są niepokojące. Jeśli któreś z nich występują, należy zgłosić się z dzieckiem do lekarza.
Jeśli dziecko jest przytomne, można je samodzielnie zawieźć do szpitala pediatrycznego lub z oddziałem ratunkowym. Jeśli jest nieprzytomne, należy zadzwonić pod numer alarmowy 112 i wezwać karetkę.
DR MATUSZKIEWICZ: Przykładowe zgłoszenie mogłoby brzmieć tak: "nazywam się XYZ. Moje 2-letnie dziecko zjadło przed chwilą kilka liści pewnej rośliny. Nie wiem, co to za roślina. Dziecko jest przytomne, ma przyspieszony oddech. Nagle zrobiło się bardzo płaczliwe, słania się na nogach". W szpitalu to lekarze będą już monitorować stan małego pacjenta. Dziecko czeka najpierw płukanie żołądka, a potem podanie dawki węgla aktywowanego.
Przyroda podsuwa nam różne substancje, my jesteśmy trochę ubożsi jeśli chodzi o antidotum. Nie ma swoistych odtrutek na toksyczne rośliny. Po płukaniu żołądka i dawce węgla pozostaje nam obserwować malucha i działać na zasadzie strażaka, czyli reagować, jeśli coś się wydarzy. Jeśli przez kilkanaście godzin dziecko nie wykazuje żadnych objawów i czuje się dobrze, może wrócić do domu.
TVN24: Co najczęściej zjadają dzieciaki? Jest jakaś reguła?
DR MATUSZKIEWICZ: Wszystko. Tutaj nie ma reguły. Średnio dwa razy dziennie jestem proszony o konsultacje w sprawie zatrucia roślinami. Mniej więcej tyle samo przypadków dotyczy zatrucia chemią domową. I tutaj najczęściej dzieci sięgają po kapsułki do pralki lub zmywarki, które wyglądają jak wielkie, kolorowe cukierki.
Nie zabijaj ciekawości
Jak wynika z danych Narodowego Funduszu Zdrowia, w 2021 roku do szpitali z objawami zatrucia lekami, środkami farmakologicznymi, substancjami biologicznymi oraz na skutek toksycznego działania substancji zazwyczaj niestosowanych w celach leczniczych trafiło 15195 niepełnoletnich. Ze statystyk wynika, że 412 dzieci znalazło się w lecznicach po zatruciu chemią domową, czyli na przykład po połknięciu kapsułki do prania lub zmywania. Zatrucia tak zwanymi innymi roślinami toksycznymi doświadczyło 226 dzieci. Jeśli weźmiemy też pod uwagę zatrucia spowodowane spożyciem grzybów (163) oraz różnego rodzaju jagodami (81), to okaże się, że maluchy częściej korci to, na co natkną się na łonie natury. I to pomimo tego, że chemia domowa jest na wyciągnięcie ręki non stop, a dostęp do roślin trwa głównie wiosną i latem.
Liczba zatruć w 2022 roku była znacznie wyższa. Łącznie zanotowano 21799 przypadków, z czego 380 przypadków dotyczyło chemii domowej, a 306 - spożycia innych roślin toksycznych. Więcej było również zatruć grzybami (189) i jagodami (87).
Jak wygląda sytuacja w 2023 roku? Do maja do szpitali trafiło 5754 dzieci, z czego 88 zatruło się produktami gospodarstwa domowego, 33 - innymi roślinami toksycznymi, 10 - jagodami, a siedmioro - grzybami.
Zatrucia roślinami to niewielka część ogólnej liczby zatruć, ale przecież nikt nie chciałby się znaleźć na miejscu rodziców, których 4-letni syn zjadł w 2020 roku kilka nasion złotokapu, rosnącego na terenie przedszkola. Dzięki szybkiej reakcji dziadka, lekarzom z krakowskiego szpitala uniwersyteckiego udało się uratować małego pacjenta.
Jak uniknąć tak niebezpiecznej sytuacji?
Rodzice, którzy dyskutują na ten temat na internetowych forach, są rozdarci. Jedni wycinają "trujaki" w pień, inni szukają dla nich miejsca, której jest niedostępne dla dzieci. A może w ogóle na parapetach ustawić zielone atrapy, a ogród wysypać kamieniami?
DOKTOR ALEKSANDRA PIOTROWSKA, PSYCHOLOŻKA DZIECIĘCA: Myślę, że powinniśmy zrezygnować z posiadania roślin, które bez ich niszczenia, na przykład cięcia, mogą być toksyczne dla naszych dzieci. Naturalnym odruchem dziecka jest zaspokojenie ciekawości. Jeśli na roślinie pojawia się owoc czy kwiat, i to jeszcze w jakimś mocnym, atrakcyjnym kolorze, to dla dziecka to jest interesujące.
TVN24: A ciekawość to pierwszy stopień do piekła. To jak to jest: rozmawiać z dziećmi o tym, że niektóre rośliny z najbliższego otoczenia są trujące? A może lepiej nie kusić losu i przemilczeć tę kwestię?
DR PIOTROWSKA: Im większe jest prawdopodobieństwo, że dziecko bez kontroli dorosłego będzie mogło mieć kontakt z taką rośliną, tym bardziej pewne jest to, że powinniśmy wyposażyć dziecko w wiedzę na ten temat.
TVN24: Jak wytłumaczyć kilkuletniemu dziecku, że coś jest "trujące" ?
DR PIOTROWSKA: Warto już dwuletnie dziecko wprowadzać w świat przyrody. Jest bardzo dużo książeczek z bajkami, które w mądry sposób tłumaczą trudne sprawy maluchom. W przypadku trochę starszych dzieci, które już spuszczamy na moment z oczu, warto wytłumaczyć, że są pewne rzeczy, których nie wolno dotykać. Chodzi o konkretne przykłady z miejsc, w których dziecko z nami bywa, na przykład z placu zabaw, parku.
Nie musimy opowiadać, posługując się kategoriami: trucizna, śmierć. Można nawiązać do podobnych sytuacji z domu. Podkreślić, że tak jak nie można w domu dotykać noży, bo są ostre i można się nimi skaleczyć, i to będzie bolało, to tak samo jest z pewnymi roślinami.
TVN24: I to wystarczy?
DR PIOTROWSKA: To wystarczający komunikat. Pamiętajmy, by mówić językiem prostym, nie popadać w akademickie tony, bo nie o to tutaj chodzi. Dziecka nie można znudzić, bo przestanie nas słuchać i niczego nie weźmie sobie do serca.
TVN24: A jak dotrzeć do 12-15 latków?
DR PIOTROWSKA: Taki młody człowiek będzie wymagał bardziej szczegółowych i merytorycznych informacji niż trzylatek. Do nastolatka informacja "nie jedz, bo brzuszek cię rozboli" już nie dotrze. Przekaz trzeba dostosować do wieku. Wyeksponujmy to, jakie spustoszenie w organizmie może spowodować dana substancja. Powiedzmy, że zaburza pracę układu oddechowego, uszkadza serce, czy obniża koncentrację. Trzeba bardzo zważać na słowa, żeby jakoś nie zachęcić nastolatka do eksperymentu. Dlatego nie wspominałabym o halucynogenności, która dodatkowo może się pojawić.
TVN24: Ma pani jakąś radę dla rodziców?
DR PIOTROWSKA: Rozmawiajmy, ale nie straszmy dziecka wszystkim. To naprawdę fatalny pomysł, by tworzyć dziecku świat, który składa się z samych zakazów i przestróg. W ten sposób odbieramy mu pewność siebie i chęć eksplorowania, a to dążenie do poznawania jest cudownym darem dzieciństwa, którego nie można zabić. To by była wielka krzywda dla dziecka, gdybyśmy wpoili mu, że wszystko jest wielkim zagrożeniem i najlepiej to siedzieć w jednym miejscu, a rączki mieć przy sobie. To naprawdę zły pomysł na wychowanie.
Ale z drugiej strony nie można dopuścić do sytuacji, w której dziecko jest nieprzygotowane do kontaktu z taką rzeczywistością, jaka nas otacza, i z tym, że w drodze na zakupy miniemy gdzieś cis. Szukajmy złotego środka.
Autorka/Autor: Aleksandra Arendt-Czekała
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24