Łukaszowi K. grozi do dziesięciu lat więzienia. To on, według śledczych, zorganizował przejazd grupy Polaków w luksusowych autach po słowackich drogach, który zakończył się śmiercią 57-letniego Słowaka. Tragicznego dnia K. jechał mercedesem, którego za darmo wypożyczył mu producent. - To był zwykły krajoznawczy wyjazd znajomych - zapewniał Polak na sali rozpraw. Przekonywał, że - wbrew temu, co twierdzą śledczy - uczestnicy wyjazdu nie ignorowali przepisów ruchu drogowego. Na ławie oskarżonych obok niego siedział Marcin L. To jego porsche wbiło się w skodę. Grozi mu nawet 20 lat w celi.
Na korytarzu, przed niewielką salą rozpraw sądu w Żylinie na Słowacji, robi się tłoczno: pojawiają się przedstawiciele kolejnych słowackich mediów. Peter Revús z telewizji TA3 pyta, czy w Polsce jeszcze się mówi o tragedii z 2018 roku. - U nas to ciągle żywa historia, a rozpoczęcie procesu tylko wznieci emocje. Ludzie są wstrząśnięci, że ojciec rodziny zginął przez brawurę i nieodpowiedzialność grupy kierowców w luksusowych autach - opowiada. W podobnym tonie wypowiada się stojąca obok dziennikarka radiowa. Komentuje, że "Polacy zrobili sobie tor wyścigowy z drogi, bo mieli taki kaprys".
Sprawa wypadku, do którego doszło 30 września 2018 roku w Dolnym Kubinie na Słowacji, od samego początku budziła bardzo duże emocje, bo każdy mógł zobaczyć, jak doszło do tragedii. Słowacka policja opublikowała film nagrany przez wideorejestrator przypadkowego kierowcy, którego na linii ciągłej wyprzedziła grupa Polaków. Na nagraniu widać najpierw ciemnego mercedesa. Za nim - kilkadziesiąt metrów dalej - mknie żółte ferrari i - tuż za nim - czarne porsche. Kierowca mercedesa wraca na swój pas, bo z naprzeciwka jedzie osobowa skoda. Znajdujący się ciągle na lewym pasie kierowca ferrari zjechać nie może, bo jest na wysokości innego auta, więc naciska hamulec. Auto szybko wytraca prędkość, ale w jego tył uderza porsche, które po chwili z impetem wjeżdża w prawidłowo jadącą skodę.
Skodą kierował 57-letni Stefan, mieszkaniec Orawskiego Podzamcza. Tamtego dnia, razem z 51-letnią wtedy żoną, odwoził na studia 21-letniego syna. Kierowca zmarł w karetce, kobieta z poważnymi obrażeniami wewnętrznymi i złamaniami trafiła do szpitala. Siedzący na tylnej kanapie syn - jak widać na udostępnionym przez policję nagraniu - wybiegł ze skody i próbował ratować rodziców. Potem okazało się, że i on wymagał hospitalizacji. W porsche - obok 46-letniego dziś Marcina L. - siedziały jego żona i kilkuletnia córka. Oni z wypadku wyszli bez groźnych obrażeń.
Kilka minut przed planowanym terminem rozprawy pojawiają się przed salą: 46-letni Marcin L. i 30-letni dziś Łukasz K. (tragicznego dnia jechał mercedesem i - według słowackich śledczych - był organizatorem szalonego przejazdu przez Słowację).
- Czy przyznajecie się panowie do winy? - pytam, ale mężczyźni mnie ignorują. Łukasz K. patrzy przed siebie, Marcin L. ma oczy wbite w podłogę. Rozmawiać nie chce też ich obrońca. Odpowiada tylko, że "jest na to za wcześnie".
Oskarżony: Nie byłem uczestnikiem tego zdarzenia
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam