W zeszłym roku przepadły im "osiemnastki". W tym roku, w miejscach, gdzie mieli bawić się na studniówkach, zorganizowano szpitale tymczasowe. Tegoroczni maturzyści - nawet ci, którzy planują balować po egzaminie dojrzałości - nie wierzą już, że da się nadrobić to, co zabrała im pandemia. Nie tylko na zdalnych lekcjach, ale i w życiu.
Sala wykończona na biało. Z sufitów do ziemi spływa materiał, który odgradza od siebie kolejne osoby. Wszystko oświetlone białym światłem. Centrum Konferencyjne w Hotelu Terminal przy ulicy Rakietowej we Wrocławiu jest gotowe pomieścić około 400 osób. Ale zupełnie innych niż zwykle o tej porze roku. I ten wystrój na pewno nie jest imprezowy.
Oglądam zdjęcia sprzed lat. Wygląda to zupełnie inaczej. W tym samym miejscu białe są tylko obrusy na suto zastawionych stołach i koszule maturzystów. Świecą kolorowe światła.
Bo we wrocławskim Centrum, gdzie dziś działa szpital tymczasowy dla chorych na COVID-19, wcześniej organizowano studniówki.
Ale w tym roku studniówek nie ma, a chorych na COVID-19 wciąż przybywa. W piątek, 22 stycznia potwierdzono 6640 nowych przypadków zakażenia koronawirusem. Zmarło 346 zakażonych osób.
Właśnie w ten piątek miała odbyć się studniówka Magdy z Warszawy. - Czy żałuję? Tyle przez ostatni rok przeszliśmy, że studniówka zdaje mi się aktualnie najmniejszym problemem – mówi dziewczyna. I dodaje: - Może zorganizujemy bal pomaturalny na wzór amerykańskich "promów", ale zapewniam, że w tej chwili nikt nie ma do tego głowy. Ja to nawet w termin matur za bardzo nie wierzę.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam