Bez skrupułów wdarł się do wąskiego grona najważniejszych filmowców XXI wieku, a jego tragifarsy stały się klasykami. - Chcę, żeby mój każdy kolejny film był jeszcze bardziej dziką, szaloną rozrywką dla dorosłych - mówi w rozmowie z tvn24.pl Ruben Östlund, szwedzki reżyser, scenarzysta i producent, dwukrotny zdobywca Złotej Palmy.
Ruben Östlund zdążył przyzwyczaić świat filmowy, że każdy kolejny jego tytuł jest prawdziwą petardą. Pięć z sześciu jego dotychczasowych pełnometrażowych fabuł premierę miało w ramach Festiwalu Filmowego w Cannes. Każdym z nich udowadniał, że współczesna kinematografia nie powiedziała ostatniego słowa, a kino autorskie może być świetną i zarazem intelektualną rozrywką.
Gdy w 2017 roku w konkursie głównym canneńskiego festiwalu zaprezentował "The Square", pojawiły się bardzo różne opinie, jednak film stał się jednym z głównych faworytów do Złotej Palmy. Przeczucia te były trafne, bo Szwed sięgnął po najbardziej prestiżowy laur w świecie filmowym, określany jako filmowy odpowiednik Nagrody Nobla. Podobnie stało się podczas tegorocznej edycji francuskiego wydarzenia. "W trójkącie" wzbudził zachwyt, nawet wśród części krytyki, która dotychczas była mu nieprzychylna. Ostatecznie sięgnął po drugą w karierze Złotą Palmę.
"W trójkącie" to drugi jego film, który zgarnął niemal wszystko, co mógł także podczas tegorocznej edycji Europejskich Nagród Filmowych.
Szwedzki twórca w swoich filmach nie bierze jeńców. Z każdą kolejną tragifarsą obnaża społeczne nierówności, punktuje absurdy tych, którzy chcą stanowić współczesne elity, bezwstydnie uwypukla ludzką głupotę. Wszystko po to, żeby skłonić do zastanowienia się nad najważniejszymi wartościami i kondycją współczesnego człowieczeństwa. Tak też jest w "W trójkącie". Chociaż polskie tłumaczenie tytułu jest jedną z możliwości interpretacyjnych, to bardziej akuratnym jest oryginalny "Triangle of Sadness" - czyli "trójkąt smutku". Jeśli popatrzy się na film z perspektywy smutku, można dojść do bardzo gorzkich wniosków. Tak czy tak Szwed na swój celownik wziął zachodnie elity: przedstawicieli branży mody, handlarza "gównem" (tak się przedstawia sprzedawca nawozów), właścicieli fabryki broni i tych, którzy łudzą się, że mają jakąkolwiek władzę.
Östlund udowadnia, że piękne ciało, bogactwo, pozycja społeczna czy zawodowa, tysiące fanów w portalach społecznościowych to jakby współczesna waluta, która koniec końców ma tylko iluzoryczną wartość i jest w zasadzie bez znaczenia. Filmowiec po raz kolejny stawia swoje bohaterki i bohaterów w sytuacjach skrajnych, a nawet ekstremalnych, odwraca panujące hierarchie, wyzwala w nich atawistyczne instynkty. Wszystko po to, żeby przyjrzeć się różnym typom jednostek, pozbawionym masek, zmuszonym do mierzenia się z samym sobą. A całość została podana w gęstych oparach absurdu, przez co ten gorzki, bardzo aktualny i uniwersalny portret współczesnego człowieka można potraktować jako świetną rozrywkę. "W trójkącie" zaskoczy nawet najwierniejszych fanów szwedzkiego twórcy.
On sam jednak ucieka od etykiety "filmowego prowokatora". - Prowokacja sama w sobie interesuje mnie tylko w sytuacjach, w których pomaga mi osiągnąć cel - wyjaśnia. A tym celem jest - jak mówi dalej - skłonienie widowni do głębszej refleksji, do wysiłku i przemyśleń. Szwed precyzuje także swoje podejście: - Chcę, żeby mój każdy kolejny film był jeszcze bardziej dziką, szaloną rozrywką dla dorosłych.
Podobnie mówił pięć lat temu, gdy rozmawialiśmy po raz pierwszy. - Jeśli spojrzysz na historię i przypomnisz sobie największe nazwiska filmu, okaże się, że ci wielcy reżyserzy rozwijali satyrę - przyznał w 2017 roku reżyser.
"W trójkącie" w polskich kinach od 6 stycznia.
Tomasz-Marcin Wrona: Naszą poprzednią rozmowę zacząłem pytaniem: "Czy lubisz pokazywać środkowy palec swojej publiczności?". Tym razem zapytam: czy lubisz pokazywać środkowy palec zachodnim elitom?
Ruben Östlund: Włączając w nie siebie samego? To tak. (śmiech) Lubię po prostu stawiać przed widownią moich filmów lustro, aby skłonić do zadania sobie pytań dotyczących współczesnego świata, naszej - w tym elit - roli we współczesnym społeczeństwie. Nie określiłbym tego jako pokazywanie środkowego palca. Chodzi mi o zrobienie czegoś, co jeszcze mocniej wzbudzi w widzach potrzebę konfrontacji samych ze sobą. Gdybym chciał pokazać środkowy palec zrobiłbym coś jeszcze bardziej prowokującego.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam