|

Zemdlał na piekielnej trasie. "Gdybym był starym Robertem Karasiem, bez syna, to bym pędził dalej nawet przy halucynacjach"

Robert Karaś pobił w Meksyku rekord świata
Robert Karaś pobił w Meksyku rekord świata
Źródło: Facebook/Robert Karaś

Przez 67 godzin morderczego wysiłku spał dwie godziny. Gdy przyszedł pierwszy kryzys, wyobraził sobie mapę Polski, i że jeszcze "tylko" 700 km przed nim. Nie myślał, żeby z trasy zejść, ale jak zniwelować ból. Potem był drugi kryzys. I jeszcze te halucynacje. I deszcz, i grad. W końcu meta - Robert Karaś dokonał rzeczy niespotykanej. Przeżył piekło. Dziś to on wstaje w nocy do malutkiego synka.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Karaś jest już w domu, w Warszawie. Odpoczywa. Zawsze po takim morderczym wysiłku dochodzi do siebie przez dwa tygodnie. We wrześniu zaatakował rekord świata w pięciokrotnym Ironmanie.

Po kolei. Standardowy dystans Ironmana, najbardziej prestiżowych zawodów triathlonowych na świecie, to 3,8 km w wodzie, 180 km na rowerze i 42,2 km biegu. To już jest piekło, sam tak o tym mówi. Nazwa naprawdę nieprzypadkowa, dokonać tego mogą tylko najmocniejsi z mocnych, ludzie z żelaza.

Karaś tymczasem zrobił coś więcej, pięciokrotnie więcej. W Meksyku miał do pokonania ponad tysiąc kilometrów. Uwaga, liczby są tutaj bardzo ważne: 19 km w basenie, 900 km na rowerze i 211 km biegiem. Zaczął w sobotę w miejscowości Leon, skończył we wtorek w Manuel Doblado. Wszystko w 67 godzin, 58 minut i jedną sekundę. Dotychczasowy rekord wynosił niespełna 73 godziny.

Niewyobrażalne.

Prywatnie świeżo upieczony ojciec, partner aktorki Agnieszki Włodarczyk. W rozmowie z Tomaszem Wiśniowskim, dziennikarzem eurosport.pl odpowiada na pytania bez ogródek. Także te o pampersy.

Robert Karaś. Człowiek do zadań specjalnych
Źródło: Fakty TVN

Tomasz Wiśniowski (dziennikarz eurosport.pl): Mówił pan, że nie był w Meksyku, tylko w piekle. Jak wygląda ciało człowieka po powrocie z piekła?

Robert Karaś: Jestem po badaniach. W stawie skokowym prawej nogi mam trzy wielkie gule, porobiło się dużo obrzęków. Opuchlizna ma schodzić przez miesiąc. I druga noga - miałem już zabieg, bo plastry wrosły mi w odciski. Wycinali mi to, stopa była goła do mięsa. Teraz jest lepiej, już tak nie boli, bo pojawiła się pierwsza warstwa skóry, mogę chodzić. Szybko się goi, od kostki w górę nic nie czuję, żadnego bólu, żadnych zakwasów. Mam też obrzęk na kolcu biodrowym, czuję mrowienie, bo to jest akurat na nerwie. Ale to ponoć kwestia chwili i będzie lepiej. 

A co ze stopą? Była złamana? Bo takie były pierwsze doniesienia z Meksyku. 

USG wykazało, że nie było pęknięcia w stopie, tylko obrzęki. Kości są całe, ścięgna nienaruszone. Lekarz dziwił się, że po takich przeciążeniach tak dobrze to wygląda. Jest wiele otarć, głównie na kroczu i lewej stopie. Na kroczu - od błota i kamieni, które dostały się pod strój w trakcie jazdy, oraz od twardego siodła. A lewa stopa w dziewięćdziesięciu procentach była zalana odciskiem i wytarta. Prawa jest, o dziwo, nienaruszona. No, może na palcu odeszło mi trochę skóry. 

67 godzin walki z bólem, z sobą. Chyba nie trzeba pytać, czy był kryzys, ale kiedy i ile ich było. 

Były, oczywiście, że były. Dwa. Pierwszy to początek bólu podczas jazdy na rowerze, przez kamienie, który wpadły mi na 200. kilometrze. Pomyślałem wtedy o mapie Polski, że zostało mi 700 kilometrów, z góry na dół, że mogę nie dać rady. Wystraszyłem się, trzeba było reagować, żeby dojechać do końca odcinka. Wymienialiśmy watę, wazelinę, pampersy dla dorosłych. Myślałem i myślałem, ale nie, żeby zejść z trasy, tylko - co zrobić, aby zniwelować ból.

Pampersy?

Jak by to powiedzieć… No po prostu jaja mnie bolały. Musiałem mieć miękko. Na treningu, gdy czujesz ranę w kroczu, to kończysz. Tutaj, gdy mnie zaczęło boleć, miałem do końca jeszcze siedemset kilometrów. Musieliśmy znaleźć sposób, jak uśmierzyć ból. 

A drugi kryzysowy moment?

Związany był z butami.

Mistrz walczy w basenie
Mistrz walczy w basenie
Źródło: Facebook/Robert Karaś

Chodzi o te pożyczone? Skąd pomysł, żeby w pewnym momencie wciągnąć nie swoją parę? 

Moje z powodu ran i opuchlizny już nie wchodziły na nogi. Było bardzo trudno. Nowe buty to inna podeszwa, inny ruch stopą. Efektem są gule na prawej kostce. 

Pojawiła się myśl, żeby się poddać?

Nie, cały czas myślałem, co zrobić, żeby z tego się wykaraskać. Powiedziałem do swojego zespołu: "k…a, jeśli czegoś nie znajdziemy, to schodzę". Zaczęliśmy szukać, wymyślać. Jakieś tabletki przeciwbólowe, żeby to uśmierzyć. Zadziałało, choć delikatnie. Nie zszedłem z trasy, nie było mowy.

Z pierwszych wypowiedzi po starcie widziałem u pana niedosyt, że nie było idealnie. Chwila, chwila. Rekord pobity o kilka godzin, to jak byłoby idealnie?

Dzisiaj jestem zadowolony, bo na ten moment lepiej bym tego nie zrobił. Ale denerwuje mnie, że nie mogę mieć idealnego wyścigu. Żeby były dobre prędkości, nic mnie nie ocierało, bez potrzeb fizjologicznych i nie przeszkadzała pogoda. Przez cały tydzień pobytu tam niemal nie padało. Gdy się rozpoczął wyścig, zaczął padać grad i było ponad kostkę wody. Gdy woda wlewała się do buta, to stopa zamarzała. Piach wlatywał w rany, bieganie było niemożliwe. Mieliśmy dwugodzinną przerwę. Frustrujące w wyścigach ultra jest to, że trwa to tyle godzin i zawsze coś się pojawi - burza albo grad.

Czyli można ten rekord jeszcze wyśrubować?

Na samych postojach straciłem pięć godzin, widziałem na zegarku na rowerze. Z godzinę zabrała mi kontuzja podczas biegu. Musiałem wolniej się poruszać i zatrzymywać na masaże bolącej stopy. Inaczej nie dałbym rady dobiec. I jeszcze jedno, to było na wysokości dwóch tysięcy metrów nad poziomem morza. Na nizinach zrobiłbym to szybciej. Myślę, że można poprawić jeszcze wynik o sześć-siedem godzin, zejść nawet poniżej 60 godzin. Spróbuję poprawić podczas pierwszego kolejnego wyścigu, najbliższy w przyszłym roku.

Piekło na rowerze
Piekło na rowerze
Źródło: Facebook/Robert Karaś

Na trasie walczy pan z czasem, zmęczeniem. A co ze snem? Jest czas na drzemkę? Nie wierzę, że przez trzy doby organizm nie ma dość i nie chce odpocząć.

Dwa razy miałem halucynacje, musiałem się zdrzemnąć. W sumie pospałem ze dwie godziny przez całe zawody. Za pierwszym razem wymusiłem drzemkę, gdy czekałem na lekarza, który miał opatrzyć mi rany. Za drugim razem świadomie przysnąłem, gdy czułem, że jestem nieobecny. Nie słyszałem oddechu, byłem nieobecny. Wiedziałem, że za moment może być "zgon", więc odpuściłem.

Dobrze, to jak się łączy długie treningi i starty triathlonisty z rolą ojca? W lipcu przyszedł na świat pana syn, Milan.

Całe życie trenuję, cały rok trenuję. Odpoczywam tylko przez dwa tygodnie po startach. W tygodniu trenuję przez sześć dni, po sześć godzin. Dużo jest tego, wolne mam tylko w niedzielę.

Ale zapewniam: synek w tym wszystkim nie przeszkadza. Naprawdę. Wystarczy, że krócej pośpię. Gdy nam nie daje spać w nocy, to rano dosypiam i idę na basen. Trening rozciąga się na cały dzień. Aga wiedziała, jak ważny jest ten start, dlatego do Meksyku to ona głównie w nocy wstawała do synka. Teraz się zmieniliśmy, to ja wstaję w nocy. Narodziny nie mają wpływu na trening, zmieniły się tylko jego godziny.

Robert Karaś był gościem Dzień Dobry TVN (Dzień Dobry TVN, prod
Robert Karaś był gościem Dzień Dobry TVN (Dzień Dobry TVN, prod. TVN, 2021)
Źródło: TVN

W takiej sytuacji, gdy ma się świadomość, że jest tam ktoś, kto na pana czeka, dalej ryzykuje się na całego? 

Gdy we Francji straciłem przytomność, powiedziałem sobie: nie, nie wracam na trasę. Ze względu na synka. Zaświeciła się lampka, że start nie jest najważniejszy. Gdybym był starym Robertem Karasiem, bez syna, to bym pędził dalej nawet przy halucynacjach. A że on jest na świecie, to świadomie przysnąłem, żeby odpocząć. Gdy czuję, że zaświeca się lampka, to się zatrzymuję, nie lecę dalej.

Wyścig czy zmiana pieluchy u dziecka? Co dla pana jest większym wyzwaniem?

Wyścig jest najgorszy, to piekło. Dziecko i wszystko, co z nim związane, to sama przyjemność. 

Agnieszka i Robert
Agnieszka i Robert
Źródło: instagram.com/agnieszkawlodarczykofficial

Co z dietą? Ultratriathlonista może pozwolić sobie na pizzę czy kebaba?

U mnie jest prosta zasada: połowa syfu, połowa starannie dobranego jedzenia. Ale bardzo dbam o suplementy. Dziennie jem trzy zdrowe posiłki: owsianka na śniadanie, późnej jakiś normalny obiad, a na koniec sałatka na kolację. Wszystko przeplatam kebabem, colą, batonami, słowem - syfem, żeby zgromadzić zapas kalorii, który spalę podczas treningu. Inaczej nie da się tego zrobić.

Co i jak się je w trakcie startu? I czy może pan jeść w trakcie takiego wysiłku? Bo nie wszyscy sportowcy podczas zawodów przyswajają jedzenie. Mają biegunki, wymiotują.

Nigdy nie miałem z tym problemu. Jem wszystko i nie mam żadnych rewelacji. A staram się jeść blokami: parę godzin na słono, parę na słodko. Żeby kubki smakowe się "przepaliły" i zapragnęły czegoś innego. Zaczynam od słodkiego: żele, izotoniki, zblendowane papki, jakiś ryż z musem jabłkowym, później mrożone truskawki. Aż w końcu wchodzę z rosołem na wołowinie, pomidorową. Wszystko oczywiście zblendowane, po kubeczku stumililitrowym, który dostaję od mojego supportu, zespołu wsparcia, co pół godziny. Wlewam, wyrzucam i po sprawie.

Przepraszam za pytanie, ale jak w trakcie takiego wyścigu załatwia się potrzeby fizjologiczne?

Siku i załatwianie? Nie myślisz o tym. Wszystko jakby się blokuje. W trakcie biegu chyba ze dwa razy sikałem i dwa razy się załatwiałem. Na siłę, gdy chciałem otrzeć rany.

Krótka przerwa, Team Karaś wspiera
Krótka przerwa, Team Karaś wspiera
Źródło: Facebook/Robert Karaś

Kto panu pomaga w trakcie zawodów?

W Meksyku był to mechanik rowerowy plus trzy osoby, które pomagają z jedzeniem, z logistyką, od załatwiania przelotu po dźwiganie mnie, gdy już nie mam siły. Pełna opieka, nade mną i rowerem. Team Karaś to: Janisz Borczyk, Grzegorz Jarecki, Tomasz Domański i Bartłomiej Kubkowski.

Można w Polsce wyżyć z triathlonu? Trzy lata temu, po rekordzie świata w potrójnym Ironmanie, mówił pan, że to niemożliwe. Sponsorzy dopiero się zaczynali odzywać.

Ja mogę, nie wiem, jak reszta. To najpiękniejsze życie, piękniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Robię, co kocham. Po tamtej rozmowie zmieniło się całe moje życie. Dziś mam dwóch głównych partnerów i bardzo dużo jednorazowych kontraktów, takich od startu do startu. Nie potrzebuję więcej, bo nie mam czasu, żeby dotrzymywać zobowiązania. Nie jestem chciwy, jestem szczęśliwy z tego, co mam. Stworzyłem aplikację dla zawodników, dzięki której wiedzą, jak mają trenować. W listopadzie ukaże się moja biografia.

Jesteście parą, o której często i dużo się pisze. Nie irytuje to pana, że więcej pisze się o tym, że rozstał się pan z żoną niż o sukcesie sportowym? 

Na początku mnie to denerwowało, bo czytałem komentarze. Widziałem reakcje ludzi, którzy nie wiedzą, dlaczego moje życie się potoczyło tak, a nie inaczej. Taki mamy świat. Wchodząc w życie publiczne, mając partnerkę, która jest znaną osobą, prowadząc media społecznościowe, musiałem się z tym liczyć. Dziś komentarzy nie czytam. Ale zdarza się, że ktoś mi coś podeśle.

Który komentarz najbardziej pana dotknął?

Jedna jedyna rzecz. Jakiś gość dzwonił do moich sponsorów i namawiał ich do zerwania ze mną kontraktu. Wymyślał różne rzeczy, ingerował w moją pracę, próbował pozbawić mnie źródła dochodu. Wiem, kto to jest. Nie zostawię tak tego, ale nie chcę robić głupich ruchów.

Jest coś, czego jeszcze pan nie osiągnął?

Dwudziestokrotność Ironamana.

Słucham?

Tak, zrobię to w przyszłym roku. Ale spokojnie, pięciokrotny jest trudniejszy, bo tam się nie śpi. W dwudziestokrotnym już tak. Będę leciał dwadzieścia godzin, cztery spał. I znów: dwadzieścia - start, cztery - spanie. Płyniesz 76, jedziesz na rowerze 3600 i biegniesz jeszcze 844 kilometry. Będzie trzeba spać, bo całość ma liczyć około czterystu godzin, inaczej do mety nie dojedziesz. Wtedy zakończę karierę.

Czytaj także: