- Nie pamiętam - słyszę w odpowiedzi, gdy pytam o ostatnio zatrudnionego stażystę. - Nie znam - mówią, gdy dopytuję, czy mają fizyka lub chemika chętnych do pracy od września. W oświacie trwa gorączkowe kompletowanie kadry. Dyrektorzy obiecują nauczycielom mieszkania służbowe, są gotowi zatrudniać studentów i obcokrajowców, a i tak o chętnych bywa trudno.
"Dawno, dawno temu". Te historie często zaczynają się jak w bajce. Tylko, że ze szczęśliwym zakończeniem bywa różnie. A dyrektorzy szkół, którzy zaczynają tak odpowiedź na moje pytanie, kiedy ostatnio zatrudniali stażystę, często już w happy end nie wierzą. W wielu szkołach początkującego nauczyciela nie widzieli od lat, choć pewnie bardzo by chcieli, bo szczególnie w większych miastach na dwa tygodnie przed rozpoczęciem roku szkolnego wciąż jest mnóstwo wakatów.
Pytałam o stażystów (nie mylić z praktykantami), bo to najmłodsi stażem i zwykle wiekiem nauczyciele. To samodzielne stanowisko, taki nauczyciel może być już na przykład wychowawcą, uczyć więcej niż jednego przedmiotu. W zdecydowanej większości przypadków skończył już studia i ma wszystkie uprawnienia do pracy w edukacji. Tytuł stażysty oznacza jedynie, że taki nauczyciel jest na początku swojej kariery i zarabia odpowiednio mniej niż starsi stażem koledzy i koleżanki.
Szukałam stażystów, bo od jednego ze zrozpaczonych dyrektorów podstawówek w mieście wojewódzkim, który od kilku tygodni próbuje znaleźć fizyka, usłyszałam, że ostatniego widział siedem lat temu.
Jak jest w innych miejscach? W szkole podstawowej w miasteczku na Pomorzu Zachodnim ostatni stażysta przyszedł do pracy pięć lat temu. To polonistka - Magda.
Karolina z Podkarpacia opowiada mi: - Moją córkę uczą ci sami nauczyciele co mnie 20 lat temu. Kadra nie zmieniła się prawie wcale. Przez siedem lat nauki mojej córki zobaczyłam może dwie nowe twarze.
Anita, informatyczka z okolic Piły, sama była taką "nową twarzą" - osiem lat temu. Od tego czasu w jej szkole nie było już żadnych stażystów.
Podobnie Joanna - nauczycielka języków obcych z powiatu bocheńskiego, która przyszła do pracy w szkole w 2013 roku. Innych początkujących nauczycieli już od tego czasu nie było.
Justyna, nauczycielka z Oławy, wspomina: - Ostatnio jakieś cztery lata temu przyszły nauczycielki do świetlicy i młodszych klas, ale potem były na macierzyńskim. Siedem lat temu pracy w szkole próbowała anglistka, po dwóch odeszła do prywatnej firmy - zarabiać pieniądze. Do tego kończy pracę po 8 godzinach i już jest po. W ten sposób w klasach 4-8 grupa nauczycieli, wśród których jestem, nieco po czterdziestce, jest w szkole najmłodsza.
Magdalena Maniewska, nauczycielka w jednym z wrocławskich przedszkoli, opisuje zmianę pokoleniową obrazowo: - Sześć lat temu najmłodszy pracownik miał 22 lata, zaczął po licencjacie, a dziś najmłodszy ma 30 lat.
Beata, nauczycielka w elbląskim liceum, rozmawiała przed wakacjami z uczniami klasy humanistycznej o studiach pedagogicznych. Wybiera się na nie jedna osoba. - Była wielka dyskusja: "ale po co?". Nikt nie jest zainteresowany - mówi nauczycielka.
Katarzyna uczy w dobrym liceum na Opolszczyźnie. - Ostatnia praktykantka była u nas w 2017 roku, absolutnie nie wiązała swojej przyszłości ze szkołą. Stażystów brak i średnia wieku to już około 47 lat. Taki stan mnie bardzo smuci - przyznaje.
Dlaczego powinien smucić nas wszystkich?
Nauczyciele jak pielęgniarki
Nauczyciele w Polsce starzeją się i od kilku lat już powtarzają: "skończymy jak pielęgniarki" - harując w kilku miejscach, ze stale rosnącą średnią wieku w zawodzie. I to nie pierwszy raz, gdy o tym piszemy.
Dlaczego ten rok miałby być szczególny? Bo do zgłaszanych od lat przez nauczycielskie związki zawodowe problemów, jak zbyt niskie pensje czy chaos organizacyjny związany z kolejnymi reformami, doszła pandemia i jej skutki. Rok szkolny 2020/21, w zdecydowanej większości oznaczający naukę zdalną, znacznie podkopał morale zespołów pedagogicznych. W czerwcu pisaliśmy, że z raportu Fundacji Orange wynika, iż zaledwie 15 procent nauczycieli chciałoby, aby ich dziecko kontynuowało rodzinną tradycję i pracowało w edukacji.
Zdalne pandemiczne nauczanie sprawiło też, że część osób odeszła z zawodu lub poważnie to rozważa.
Wśród nich jest Justyna, geografka z Warszawy. - To było piekło - mówi na wspomnienie zdalnych lekcji. - Zawsze pracowałam więcej niż te 18 godzin przy tablicy, mój tydzień pracy z pewnością miał też więcej niż 40 godzin. Ale w pandemii pracowałam już od świtu do nocy. Przygotowywałam lekcje, nowe prezentacje, różne interaktywne formy zajęć, żeby jakoś wciągnąć młodzież do nauki. Odbierałam po nocach telefony od rodziców. Nie chcę już tak pracować. A nikt nie da mi gwarancji, że kolejny rok szkolny będzie wyglądał inaczej - dodaje.
Choć w poniedziałek, 9 sierpnia w Polskim Radiu minister Przemysław Czarnek powiedział: "rozważany jest jeden scenariusz: powrót stacjonarny", Justyna nie dowierza. Zwłaszcza że wcześniej Czarnek i jego zastępcy zapewniali, iż ministerstwo szykuje się na różne warianty.
Pieniądze są śmieszne
Dariusz Chętkowski, popularny łódzki polonista, nauczyciel licealny, ze szkoły nie odchodzi. Ale na swoim blogu opublikował coś, co od kilku dni podsyłają mi nauczyciele z całej Polski.
"Kiedy zapytałem ucznia, ile będzie zarabiał podczas wakacji, odpowiedział, że więcej niż ja. To nie była niegrzeczna odpowiedź. To była prawda. Uczniowie mają świadomość, ile zarabiają nauczyciele" - zaczyna się wpis Chętkowskiego. I kontynuuje: "Gdy nauczyciel odchodzi z pracy, uczniowie gratulują mu awansu. Dokądkolwiek by poszedł, zarobi więcej. Starzy nauczyciele ostrzegają młodych, aby się nie przywiązywali do tego zawodu. Pojawi się dziecko i nie będziesz miał wyjścia. Nie utrzymasz rodziny z nauczycielskiej pensji".
Przyjrzyjmy się tym pensjom. Najliczniejsza grupa nauczycieli to osoby z tytułem zawodowym magistra, z przygotowaniem pedagogicznym - stanowią około 96 proc. wszystkich nauczycieli. Wynagrodzenie zasadnicze dla tak przygotowanego nauczyciela stażysty wynosi niespełna 3 tysiące złotych brutto, nauczyciela dyplomowanego - niewiele ponad 4 tysiące złotych.
Do tego dochodzą dodatki m.in. za wychowawstwo (minimum 300 zł) i wysługę lat. Ale w przypadku tych początkujących, z najmniejszym doświadczeniem - a więc właśnie stażystów - takich dodatków często nie ma. I to właśnie niskie pensje są powodem, dla którego tak trudno spotkać ich w szkołach.
Chętkowski opisuje to tak: "Wasza ulubiona nauczycielka, erudytka i prawdziwa dama, zarabia tyle, ile wynosi najniższa krajowa. Mniej już zapłacić jej nie można. Nic więc dziwnego, że po trzech latach rzuciła tę robotę w diabły". I prognozuje, że wkrótce będą uczyć już tylko emeryci lub prawie emeryci.
W roku szkolnym 2017/2018 średnia wieku nauczycieli wyniosła niespełna 43,9 roku, rok później wzrosła 44,1 roku. Jak wygląda obecnie sytuacja? Poprosiliśmy Ministerstwo Edukacji i Nauki o najnowsze dane - wynika z nich, że średnia wieku stale rośnie i dziś to już 45 lat (tyle samo wynosi mediana). Stażyści, a więc nauczyciele najmłodsi stażem, a zwykle również wiekiem, stanowią tylko 6 proc. wszystkich pracowników szkół i placówek oświatowych.
Pewne jest jednak, że starzenie się nauczycieli to nie tylko polski problem. Jak pokazują dane Eurostatu, w 2018 roku w Unii Europejskiej pracowało 5,2 mln nauczycieli (72 proc. to kobiety). W UE jedynie 7 procent, czyli nieco ponad 350 tysięcy, stanowiły osoby w wieku poniżej 30 lat, a aż 39 proc. miało 50 lat lub więcej.
Ciekawa kandydatura
Potwierdzeniem tezy, że nie chodzi tylko o pieniądze, może być z kolei historia opisana przez Jarosława Pytlaka, dyrektora Zespołu Szkół STO na warszawskim Bemowie, który na blogu "Wokół szkoły" opisał, jak szuka geografa. Szkół niepublicznych nie obowiązuje Karta Nauczyciela - mogą wynagradzać nauczycieli na innych zasadach. Jednak, jak zauważa Pytlak, nawet bardzo dobra jak dla nauczyciela oferta ze szkoły niepublicznej często "nijak się ma do możliwości zarobkowania wykształconego człowieka w różnych firmach znajdujących się w Warszawie". To samo dotyczy innych dużych miast.
I tak jeszcze rok temu dyrektor Pytlak miał trzech nauczycieli tego przedmiotu. W październiku jeden z nich zmarł w następstwie COVID-19. Pod koniec roku szkolnego okazało się, że jedna z geografek wyprowadza się z Warszawy.
Pytlak umieścił ogłoszenie na stronie Mazowieckiego Banku Ofert Pracy dla Nauczycieli. Otrzymał tylko jedną aplikację, ale "kandydatura okazała się ciekawa".
Koniec kłopotów? A gdzież tam! "Dogadaliśmy warunki pracy, podpisaliśmy umowę. Uff, problem z głowy! No i na początku sierpnia otrzymałem e-maila, że niestety, pani nie może podjąć pracy i bardzo przeprasza za kłopot" - sprawozdaje dyrektor Pytlak i przyznaje, że boi się teraz e-maili od nauczycieli wysyłanych w czasie wakacji, próśb o nadzwyczajne spotkania. To zwiastuje kłopoty.
Bo, jak zauważa Pytlak: "Kiedyś po prostu dawało się ogłoszenie i wybierało spośród następnych chętnych. Od co najmniej trzech lat w Warszawie to już nie działa. To znaczy, nadal daje się ogłoszenie, ale coraz częściej bez efektu".
Jacek Staniszewski, dyrektor innej stołecznej niepublicznej szkoły - Akademii Dobrej Edukacji - zaczął szukać nauczycieli obcokrajowców i cieszy się, że znalazł wśród nich osoby świetnie przygotowane, zaangażowane i chętne do pracy. - Anglistkę będę miał z Kenii, a teraz uderzam do środowisk ukraińskich szukać chemika i fizyka - mówi.
Renata Kaznowska, wiceprezydentka Warszawy odpowiedzialna za edukację informuje, że miasto nie zbiera danych na temat narodowości zatrudnionych nauczycieli, ale przyznaje, iż w szkołach przybywa nauczycieli ze Wschodu - to w szczególności nauczyciele języka angielskiego.
Wszystko, co się rusza
Wioletta Krzyżanowska, dyrektorka SP nr 323 na warszawskim Ursynowie, w tym roku pierwszy raz od lat śpi w sierpniu spokojnie. - Mam wszystkich skompletowanych, przydałoby się tylko kilku nauczycieli wspomagających, ale to drobiazg na tle tego, co przechodziliśmy w poprzednich latach - przyznaje.
Jej podstawówka po reformie Anny Zalewskiej radykalnie się zwiększyła - z około 600 do 1000 uczniów. Jednego roku dyrektorka musiała zatrudnić aż 45 nowych nauczycieli, w tym aż 16 stażystów. - I to jeden z powodów, dla których mamy u nas wyjątkowo młodą kadrę, około 70 procent to nauczyciele kontraktowi - tłumaczy dyrektorka. I podkreśla: - Są fajni, ambitni i dlatego jak większość dyrektorów w Warszawie latem drżę, czy ktoś ich nie podbierze, czy nie znajdą pracy bliżej domu, nie zmienią planów życiowych. Chcę mieć w szkole zespół dobrych nauczycieli, bo tylko tak możemy stworzyć dobrą atmosferę dla uczniów. Czasy się jednak zmieniają, kilkanaście lat temu prosiłam nowych nauczycieli o lekcje pokazowe, musieli się dobrze przygotować do rozmowy, wybierałam najlepszych. Dziś na rozmowie muszę uważać, żeby chętnego do pracy zbyt nie dociskać, bo wybierze kogoś, kto mniej wymaga. I to jest smutne. Dlatego mam nadzieję, że moja kadra się nie rozpadnie - dodaje.
Na początku sierpnia "Gazeta Wyborcza" - opierając się o dane w bankach pracy działających przy kuratoriach, takim jak ten, do którego zgłosił się dyrektor Pytlak - poinformowała, że w całej Polsce jest obecnie około 13 tysięcy ofert dla nauczycieli (stan na 4 sierpnia).
Ofert nie brakuje też w popularnych serwisach ogłoszeniowych - w Słupsku matematykowi są w stanie zagwarantować mieszkanie służbowe, jedno z olsztyńskich liceów szuka chemika, fizyka oraz matematyka, obiecując, że lepszego miejsca do rozwoju nie znajdą, niepubliczna podstawówka w Poznaniu szuka równocześnie: biologa, geografa, polonisty i nauczyciela wychowania fizycznego.
W Iławie są tak zdesperowani, że w ogłoszeniu wprost piszą, iż zatrudnią nawet studentkę. Nie są odosobnieni, bo najwięcej ofert pracy jest właśnie w przedszkolach. I to w tych placówkach najczęściej zatrudnia się też młodych nauczycieli. - Ale na chwilę, bo rotacja w tej branży zrobiła się olbrzymia - słyszę od dyrektorki z Poznania. - Dziewczyny przychodzą na chwilę i kiedy orientują się, że za swoją ciężką pracę mogą zarobić mniej niż w markecie, to zaraz odchodzą. I dlatego akurat my mamy dużo stażystów - wzdycha.
W jednej z warszawskich podstawówek usłyszałam: "pani redaktor, w sierpniu to my bierzemy do pracy wszystko, co się rusza i modlimy, żeby jakoś to było". W innej, że "stawiają na nauczycieli z odzysku", czyli wysyłają na podyplomówki z dodatkowych przedmiotów tych, którzy już u nich pracują i zasypują później nadgodzinami.
Rozmowy na Twitterze
Minister Czarnek od kilku miesięcy powtarza, że ma pomysł na podniesienie prestiżu i pensji nauczycielskich, co miałoby przyciągnąć też młodych do zawodu. Jednak jednym z jego pomysłów jest zwiększenie tzw. pensum, czyli liczby godzin przy tablicy. Co, jak zwiastują związki zawodowe, może oznaczać duże zwolnienia.
Na jednej z konferencji prasowych w maju minister wykorzystał nawet te prognozy, by zanegować inne ostrzeżenia - o tym, że nauczycieli brakuje.
- To brakuje czy będą zwalniani? - dopytywał, nie czekając jednak na odpowiedź, że braki dotyczą głównie dużych miast, a potencjalne zwolnienia czy redukcje etatów - małych miejscowości. Dlaczego na wsi nauczyciele mieliby stracić? Bo na przykład fizyk w małej wiejskiej szkole ma dziś tylko 4/18 etatu, po ewentualnym podniesieniu pensum to byłyby 4/20. Przekładając ze szkolnego na polski: żeby uzbierać pełen etat, ucząc tylko fizyki, musiałby pracować w pięciu takich małych szkołach.
Na początku lipca związki zawodowe zrezygnowały z udziału w grupach roboczych, które powołał minister, by wypracować nowe rozwiązania płacowe.
Od tej pory związkowcy i minister kontaktują się głównie za pomocą mediów społecznościowych.
9 sierpnia Czarnek napisał na Twitterze do prezesa Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomira Broniarza: "Panie prezesie, wystarczy chcieć rozmawiać na temat kierunkowych propozycji ministerstwa, a dojdziemy do bardzo dobrych rozwiązań płacowych. Wystarczy nie bojkotować rozmów i nie wymyślać zastępczych happeningów. Cel, a nie same środki".
To był komentarz ministra do działań ZNP, które w tym tygodniu złożyło wniosek do marszałek Sejmu Elżbiety Witek o rejestrację komitetu inicjatywy ustawodawczej. Związkowcy chcą zbierać podpisy pod projektem dotyczącym automatycznego wzrostu płac nauczycieli wraz ze wzrostem średniej płacy w gospodarce narodowej. Po rejestracji taki komitet będzie miał trzy miesiące na zebranie minimum 100 tys. podpisów. Akcja miałaby się rozpocząć we wrześniu.
Propozycje Czarnka zakładają powiązanie nauczycielskich pensji, ale z wynagrodzeniem minimalnym. To rozwiązanie oprotestował nie tylko ZNP, ale również Forum Związków Zawodowych i oświatowa "Solidarność".
- Nie bojkotujemy rozmów, nie chcemy tylko brać udziału w rozmowach, w których się nas lekceważy - podkreśla Broniarz w rozmowie z tvn24.pl. - Do tej pory nie dostawaliśmy konkretnych dokumentów do dyskusji, zdarzało się, że minister przychodził, mówił dwa zdania i zostawiał nas z urzędnikami. To tworzenie pozorów dialogu, a w czymś takim brać udziału nie będziemy. Tymczasem jeśli minister nie postara się o poprawę naszej sytuacji, to za chwilę zostanie dowódcą armii bez żołnierzy, bo kto tylko będzie mógł, z oświaty ucieknie - dodaje.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: tvn24.pl