To nieoficjalny symbol amerykańskiej policji: cienka niebieska linia przecinająca na pół czarne tło. Tarcza oddzielająca praworządne społeczeństwo od świata przestępczego. Porządek od chaosu. Prawo od anarchii. Dobro od zła. To jednocześnie linia, która wiele dekad po zniesieniu niewolnictwa i rasowej segregacji w USA wciąż głęboko dzieli Amerykę.
Napięcia rasowe i niepokoje społeczne, które w tym roku ogarnęły Stany Zjednoczone sprawiły, że powróciła dyskusja na temat rasizmu i brutalności amerykańskich stróżów prawa. Na fali protestów powrócił postulat "defund the police", czyli drastycznego obcięcia budżetów formacji. Pojawiły się także bardziej radykalne głosy, wzywające do całkowitej likwidacji policji jako instytucji.
- Debata na temat tego, czy amerykańskie organy ścigania w 2020 roku są przesiąknięte rasizmem, jest dziś bardzo żywa. Nie ma wątpliwości, że jest on obecny w amerykańskim społeczeństwie. Jednak czy ma takie rozmiary i czy jest tak głęboko zakorzeniony w amerykańskiej policji, jak twierdzą niektórzy? – zastanawia się w rozmowie z tvn24.pl doktor Gregory Brown, były policjant, a obecnie wykładowca kryminalistyki na Uniwersytecie Carleton w Ottawie.
Deja vu
"Gdy wybuchają zamieszki, zadaj sobie pytanie: kto ponosi za to odpowiedzialność - ci doprowadzeni do desperacji, czy ci, którzy doprowadzają ich do desperacji?"- Pastor Henry J. Offer
Ameryka Anno Domini 1968.
4 kwietnia, Memphis, Tennessee, godzina 18:01. James Earl Ray, uciekinier z więzienia stanowego w Missouri, pociąga za spust remingtona model 760. Przed motelem Lorraine rozlega się strzał. Trzycentymetrowy nabój 30-60 Springfield trafia w twarz stojącego na balkonie pokoju nr 306 laureata Pokojowej Nagrody Nobla.
Wkrótce do redakcji w całej Ameryce trafia depesza agencji United Press International o treści:
MEMPHIS, TENN. (UPI) – DR MARTIN LUTHER KING JR. ZASTRZELONY PÓŹNYM WIECZOREM W CZWARTEK NA BALKONIE SWOJEGO HOTELU.
Ktoś chciał uciszyć człowieka, który stał się niewygodnym głosem uciśnionych. Ale to, co nastąpiło później, nie było milczeniem. Śmierć przywódcy ruchu na rzecz praw obywatelskich wywołała uliczną rewolucję, która i tak wisiała w powietrzu.
Następnego ranka informacja o zabójstwie słynnego pastora pojawia się na pierwszej stronie każdej gazety w Ameryce. Czara goryczy Afroamerykanów zostaje przelana. Wybuchają zamieszki. Wściekły tłum wylewa się na ulice kolejnych miast. Baltimore. Chicago. Kansas. Waszyngton. 10 dni później, w niedzielę wielkanocną, rewolta trwa już w blisko 50 miastach w całym kraju.
Ameryka pogrąża się w chaosie. W ruch idą koktajle Mołotowa i kamienie. Płomienie liżą okna sklepów i restauracji prowadzonych przez białych właścicieli. Słychać dźwięk tłuczonego szkła. Nad miastami unosi się dym. Na ulicach pojawiają się dziesiątki tysięcy żołnierzy Gwardii Narodowej, by wesprzeć walczącą na pierwszym froncie policję. Rozlegają się strzały. W zamieszkach w całych Stanach giną łącznie 43 osoby. 3,5 tysiąca ludzi odnosi rany. Blisko 300 tysięcy zostaje zatrzymanych.
Tamtego lata przez Stany Zjednoczone przetacza się największa fala społecznych niepokojów od czasów Wojny Secesyjnej. 36 stanów i dystrykt Columbia – łącznie blisko 200 miast staje się sceną dramatycznych zamieszek, będących krzykiem desperacji czarnej części społeczeństwa.
W cieniu tych wydarzeń w listopadzie odbywają się wybory prezydenckie. Amerykanie wybierają między Richardem Nixonem - republikaninem z hasłami prawa i porządku na ustach, a niezbyt charyzmatycznym byłym wiceprezydentem z Partii Demokratycznej, Hubertem Humphrey'em.
37. przywódcą Stanów Zjednoczonych zostaje Richard Nixon.
*** Ameryka Anno Domini 2020.
25 maja, Minneapolis. 7 minut i 46 sekund. Tyle czasu kolano oficera policji Dereka Chauvina uciska kark leżącego na ziemi 46-letniego George’a Floyda. W ciągu 8 minut dorosły człowiek bierze średnio około 110 oddechów. Afroamerykanin z twarzą przygniecioną do asfaltu przez stróża prawa nie jest w stanie wziąć ani jednego. "Nie mogę oddychać! Błagam, nie mogę oddychać!" – woła desperacko. Noga 44-letniego funkcjonariusza pozostaje niedrgnięta. Trzej inni policjanci biorący udział w akcji bezczynnie przypatrują się agonii zatrzymanego. Powód interwencji? Telefon od właściciela sklepu: wielki czarnoskóry mężczyzna zapłacił za paczkę papierosów fałszywym 20-dolarowym banknotem. 20 dolarów. Tyle było warte jego życie.
Któryś z gapiów rejestruje całe zdarzenie telefonem komórkowym. Następnego dnia nagranie z tragicznej w skutkach policyjnej akcji obiega media społecznościowe, szokując Amerykę i cały świat.
Dwa dni później funkcjonariusz Derek Chauvin zostaje aresztowany. Tej samej nocy w Minneapolis wybuchają protesty, które szybko przeradzają się w zamieszki. Dochodzi do starć protestujących z policją. Stróże prawa próbują pacyfikować manifestantów gazem pieprzowym i gumowymi kulami. Emocje sięgają zenitu. "Mam dość patrzenia, jak poluje się na moich czarnych braci" - mówi gniewnie prosto do kamery stacji CNN jedna z uczestniczek protestu. Demonstranci niszczą radiowozy i wypisują antyrasistowskie hasła na murach i pojazdach. Tłum forsuje wejście do jednego z komisariatów, który niedługo później staje w płomieniach. Ogień trawi także dziesiątki innych budynków w mieście. To obrazy, które zagoszczą w amerykańskich mediach na wiele tygodni.
Tego lata protesty pod auspicjami ruchu Black Lives Matter ogarniają niemal całą Amerykę. Minneapolis, Nowy Jork, Chicago, Filadelfia, Portland. Ulice co najmniej 140 amerykańskich miast wypełniają się tłumami ludzi, sprzeciwiających się rasizmowi i brutalności policji. Z cokołów upadają pomniki reprezentujące "białą wyższość". Często w cieniu pokojowych demonstracji dochodzi do aktów przemocy, podpaleń, grabieży i rozbojów. Dziesiątki tysięcy ludzi zostaje zatrzymanych, kilka osób ginie. W wielu stanach władze wprowadzają godzinę policyjną. Na ulicach amerykańskich miast rozmieszczonych zostaje blisko 20 tysięcy żołnierzy Gwardii Narodowej – to więcej wojskowych niż stacjonuje obecnie w amerykańskich bazach w Iraku i Afganistanie.
Szacuje się, że do połowy czerwca w ogólnonarodowych demonstracjach udział wzięło ponad 20 milionów ludzi. To – jak oceniają media za Atlantykiem – największe protesty w historii Stanów Zjednoczonych. Ich hasło przewodnie stanowi zdanie "I can’t breath" (z ang. "nie mogę oddychać") wypowiedziane przez George’a Floyda na chwilę przed śmiercią. Nie po raz pierwszy gości ono na transparentach i ustach aktywistów. Sześć lat wcześniej 43-letni czarnoskóry Eric Garner wypowiedział te same słowa, gdy umierał duszony przez policjantów na ulicy Nowego Jorku za nielegalne handlowanie papierosami. Wtedy także doszło do manifestacji, jednak nie na tak wielką skalę.
Gdy sytuacja w Ameryce nieco się uspokaja, dochodzi do kolejnej kontrowersyjnej interwencji policji, tym razem w Kenoshy w stanie Wisconsin. 23 sierpnia biały funkcjonariusz oddaje siedem strzałów z bliska w plecy 29-letniego Afroamerykanina Jacoba Blake’a. Mężczyzna uchodzi z życiem, ale zostaje sparaliżowany. I tym razem nagranie ze zdarzenia trafia do mediów, dolewając oliwy do płonącego już ognia. Co prawda mężczyzna był poszukiwany listem gończym, miał na koncie gwałt na żonie i kradzież jej samochodu. Prawdopodobnie porwał swoje dzieci, a zatrzymany przez policję opierał się i udał do pojazdu, w którym – jak ustalili śledczy - znajdował się nóż. Jednak w obliczu społecznych emocji, które nie zdążyły jeszcze na dobre wygasnąć, okoliczności interwencji zdają się nie mieć znaczenia. Kenosha staje w płomieniach, tak samo jak kilka tygodni wcześniej Minneapolis. Protesty w Ameryce wybuchają na nowo.
Tymczasem w USA nieubłaganie zbliżają się wybory. W listopadzie o Biały Dom zawalczą urzędujący republikański prezydent Donald Trump oraz były wiceprezydent w administracji Baracka Obamy, Joe Biden. Nie ma wątpliwości, że napięcia rasowe odegrają kluczową rolę w kampanii wyborczej. Możliwe, że przesądzą nawet o wyniku głosowania.
"Zepsute jabłka"
W amerykańskiej kulturze funkcjonuje nieoficjalny symbol policji - cienka niebieska linia na czarnym tle. Tarcza oddzielająca praworządne społeczeństwo od świata przestępczego. Porządek od chaosu. Prawo od anarchii. Dobro od zła. Niektórzy przekornie określają ją jako "niebieski mur milczenia", nawiązując do wzajemnego krycia się przez funkcjonariuszy i zamiatania pod dywan wszelkich nadużyć w szeregach policji. Inna interpretacja mówi o "murze" między status quo a zmianą. Między dyskryminowanymi a uprzywilejowanymi. Między białymi i czarnymi. Mur stanowiący niewidzialną granicę gett, które choć formalnie zniknęły z map amerykańskich miast, de facto wciąż istnieją.
- Debata na temat tego, czy amerykańska policja w 2020 roku jest przesiąknięta rasizmem, czy nie, jest dziś bardzo żywa. Z pewnością w szeregach policjantów zdarzają się rasiści. Nie ma wątpliwości, że rasizm jest obecny w amerykańskim społeczeństwie. Jednak czy ma takie rozmiary i czy jest tak głęboko zakorzeniony w amerykańskiej policji, jak twierdzą niektórzy? Nie zgadzam się z tą oceną – opowiada w rozmowie z tvn24.pl doktor Gregory Brown. W trakcie swojej blisko 30-letniej pracy w kanadyjskiej policji służył na pierwszej linii, przez wiele lat pracował także w wydziale narkotykowym oraz wydziale zabójstw. W ramach działalności akademickiej przyglądał się pracy blisko tysiąca amerykańskich funkcjonariuszy z pięciu różnych wydziałów policji w stanie Nowy Jork.
- Spędziłem wiele czasu, badając pracę amerykańskich policjantów, więc mogę ocenić sytuację z akademickiego punktu widzenia, opierając się na danych naukowych, a nie na emocjach. Myślę, że mamy do czynienia raczej z pojedynczymi "zepsutymi jabłkami" niż z całym chorym drzewem – przekonuje.
Choć – jak zauważa – jeszcze pół wieku temu uprzedzenia i nienawiść rasowa stanowiły ogromny problem w szeregach policji w USA, dziś sytuacja wygląda zupełnie inaczej. - Nie wydaje mi się, byśmy mieli do czynienia z systemowym, zinstytucjonalizowanym rasizmem w policji. Sytuacją, w której cały departament postanawia: bierzemy na celownik czarnoskórych, bo ich nie lubimy. To dzisiaj się już nie dzieje. Szczególnie w amerykańskiej policji, gdzie w wielu dużych miastach na czele wydziałów policji stoją czarnoskórzy funkcjonariusze albo wywodzący się z innych mniejszości rasowych – zwraca uwagę dr Brown.
Teoria o "zepsutych jabłkach" to najczęstszy argument, powtarzany przez obrońców amerykańskich stróżów prawa, którzy negują istnienie systemowego rasizmu. Jednak – jak przekonują na łamach "New York Timesa" dwaj amerykańscy filozofowie Todd May i George Yancy, rasizm poszczególnych funkcjonariuszy nie jest kluczowym problemem. "Fundamentalną kwestią jest to, czy amerykańska policja jako instytucja jest rasistowska. Kiedy się jej przyjrzymy, zrozumiemy, że odpowiedź na to pytanie musi brzmieć: tak" - czytamy w komentarzu zatytułowanym "Policja robi to, do czego została stworzona. I to jest problem".
May i Yancy porównują policję do organu w ludzkim ciele, który ma wykonywać określone zadanie. "Z tego punktu widzenia każdy policjant jest jak komórka w organie. Zanim będziemy w stanie zidentyfikować jakikolwiek problem w tym narządzie, musimy najpierw zrozumieć funkcję, jaką wykonuje". Ochrona obywateli przed przestępczością – odpowie większość z nas. Jednak zdaniem May'a i Yancy'ego, uznanie tego za pierwotną rolę policji oznacza bagatelizowanie jej historii.
Na południu Stanów Zjednoczonych pierwsze siły policyjne stanowiły "patrole niewolników". Pilnowały one, by czarnoskórzy nie uciekali z plantacji bawełny i tytoniu, a jednocześnie tłumiły wszelkie przejawy ich oporu i nieposłuszeństwa wobec białych "panów". W czasach segregacji rasowej policja stała na straży tak zwanych praw Jima Crowa, które wprowadzały segregację rasową w przestrzeni publicznej. Gdy w USA narodził się ruch na rzecz praw obywatelskich, policja tłumiła protesty Afroamerykanów, chroniąc istniejący porządek.
Setki lat dyskryminacji doprowadziły do ogromnych nierówności społecznych i dysproporcji ekonomicznych między białymi i czarnymi obywatelami Stanów Zjednoczonych. Dziś wielu Amerykanów wciąż postrzega policjantów jako wrogów zmiany i strażników statusu quo. "George Floyd nie jest przebudzeniem. Jest tym samym alarmem, który dzwoni od 1619 roku, wy wszyscy po prostu wciąż wciskacie guzik "drzemka" - brzmiał napis na transparencie trzymanym przez czarnoskórą nastolatkę podczas jednej z tegorocznych manifestacji Black Lives Matter.
Na celowniku policji
Według raportu Departamentu Sprawiedliwości stanu Kalifornia z 2020 roku, Afroamerykanie stanowili 28 procent wszystkich osób zatrzymanych przez policję w Los Angeles w ciągu ostatnich sześciu miesięcy 2018 roku, choć to społeczność obejmująca zaledwie dziewięć procent populacji miasta. Podobne wyniki uzyskano w San Francisco.
Czarnoskórzy są także znacznie bardziej narażeni na to, że policjant wyceluje w nich broń. Częściej niż inni Amerykanie trafiają do aresztu, częściej są zakuwani w kajdanki i przeszukiwani. Jednocześnie - jak czytamy w raporcie - przeszukując Latynosów, Afroamerykanów czy Indian szansa, że funkcjonariusze znajdą u nich narkotyki czy broń jest mniejsza niż w przypadku białych obywateli.
Największe emocje budzą jednak statystyki dotyczące osób zastrzelonych przez amerykańską policję. Według raportu przygotowanego przez "Washington Post", w ciągu ostatnich pięciu lat Afroamerykanie ponad dwukrotnie częściej ginęli od policyjnej kuli niż biali Amerykanie.
Jak podkreśla dr Brown, analizując dysproporcje w interakcjach policji z poszczególnymi społecznościami należy przyjrzeć się temu, gdzie rozmieszczane są patrole. - Jeśli kieruję departamentem policji i wysyłam jednego policjanta do dzielnicy zamieszkałej w 90 procentach przez "zielonych" i 10 funkcjonariuszy do dzielnicy zamieszkałej w 90 procentach przez "niebieskich" – zgadnij, kto będzie statystycznie częściej zatrzymywany – pyta retorycznie ekspert. Jak dodaje, "ubóstwo, słaba edukacja, rozbite rodziny, bezrobocie. Wszystkie te czynniki prowadzą do zwiększonej liczby przestępstw". - Często "dzielnice o dużej przestępczości" to zwyczajnie eufemizm dla dzielnic zamieszkałych przez mniejszości. Niestety wciąż nie uporaliśmy się ze wszystkimi problemami w naszym społeczeństwie – przyznaje dr Brown.
Jeśli kieruję departamentem policji i wysyłam jednego policjanta do dzielnicy zamieszkałej w 90 procentach przez "zielonych" i 10 funkcjonariuszy do dzielnicy zamieszkałej w 90 procentach przez "niebieskich" – zgadnij, kto będzie statystycznie częściej zatrzymywany.Dr Gregory Brown
Jego zdanie podziela profesor Paweł Laidler, amerykanista z Instytutu Amerykanistyki i Studiów Polonijnych Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Nie jestem przekonany, że w USA mamy do czynienia z systemowym rasizmem, który byłby rozumiany jako instytucjonalnie wspierane działania policjantów stanowych i agentów federalnych, mające na celu nierówne traktowanie podejrzanych czy aresztowanych o konkretnym kolorze skóry. Nie zmienia to jednak faktu, że postrzelenia czy zabójstwa czarnoskórych podejrzanych przez białych policjantów zdarzają się zbyt często i na tę kwestię osoby zarządzające systemem sprawiedliwości w USA powinny zwrócić baczniejszą uwagę. Włącznie z tym, że jeżeli istnieją dowody przeciwko policjantowi, który kierował się rasizmem w swoich działaniach, to powinien on zostać sprawiedliwie osądzony i ukarany, jeżeli przekroczył swoje uprawnienia – zaznacza prof. Laidler.
Jednak w Stanach Zjednoczonych, gdzie każdego roku setki czarnoskórych obywateli zostaje zastrzelonych lub ranionych przez policję, bardzo niewielu funkcjonariuszy jest pociąganych do odpowiedzialności za nadużycie przemocy.
Brutalny jak gliniarz?
Policjanci są wojownikami, choć powinni być strażnikami – twierdzą krytycy, którzy zarzucają amerykańskim stróżom prawa nie tylko uprzedzenia rasowe, ale także nadużywanie przemocy oraz nadmierną brutalność. Ich zdaniem funkcjonariusze w USA zdecydowanie zbyt często pociągają za spust.
Pięć lat temu "Guardian" stworzył pełną bazę danych osób zabitych przez policję w Stanach Zjednoczonych w 2015 roku, a następnie porównał ją z europejskimi statystykami. Jak zwraca uwagę brytyjski dziennik, przez cały 2013 rok policjanci w Finlandii wystrzelili łącznie sześć kul. Dla porównania, podczas jednej interwencji w 2015 roku w Pasco w Wisconsin trzech policjantów oddało łącznie 17 strzałów w stronę nieuzbrojonego mężczyzny.
W trakcie lektury raportu wzrok szczególnie przykuwa jedno zdanie: "w ciągu 24 dni w 2015 roku amerykańscy policjanci zastrzelili więcej osób niż funkcjonariusze w Anglii i Walii łącznie przez ostatnie 24 lata".
Choć liczby te mogą być szokujące, dr Brown przestrzega przed wyciąganiem wniosków bez osadzenia tych danych w pewnym kontekście. Nie bez znaczenia jest tutaj fakt, że amerykańska policja strzeże najbardziej uzbrojonego społeczeństwa na Ziemi. Co trzeci Amerykanin posiada broń, zwykle więcej niż jeden egzemplarz.
- W Ameryce silnie zakorzeniona jest kultura posiadania broni. To jest coś, czego my, Kanadyjczycy, zupełnie nie rozumiemy. Tam ciągle w debacie publicznej pojawia się argument drugiej poprawki (która gwarantuje prawo do posiadania broni - red.). W Stanach Zjednoczonych jest więcej broni niż mieszkańców. Sam ten fakt czyni pracę policjantów o wiele bardziej niebezpieczną. Przy każdym wezwaniu, na jakie odpowiada amerykański policjant, istnieje ryzyko, że osoba biorąca udział w zajściu, będzie uzbrojona. Policjanci obawiają się o swoje bezpieczeństwo, gdyż w Ameryce mają znacznie więcej interakcji z użyciem przemocy niż w jakimkolwiek innym państwie na świecie. To moim zdaniem tłumaczy tę diametralną przepaść w liczbie osób zastrzelonych przez policję - wyjaśnia ekspert.
Problemem - jak dodaje - jest także "kultura gangsterów", która rozwinęła się w Ameryce przez lata za sprawą muzyki hip-hop oraz gloryfikacji przestępczości w filmach i kulturze popularnej, a także poprzez znaczącą obecność gangów latynoskich w USA, które przedostały się tam z Meksyku i Ameryki Południowej. - Kultura, w której policji trzeba się opierać, trzeba nią gardzić i ją lekceważyć. Jeżeli ludzie wykonywaliby polecenia policji, sytuacja byłaby inna. Jeżeli policjant mówi: jesteś aresztowany, to jesteś aresztowany. Jeśli się poddasz, podniesiesz ręce do góry, pozwolisz założyć sobie kajdanki i zawieźć się na komisariat, zawsze możesz zakwestionować to w sądzie, możesz pozwać policję za bezpodstawne zatrzymanie. Ale stawianie się policji na chodniku nigdy nie kończy się dobrze dla nikogo. Jeśli będziesz walczyć z policją, ona odpowie tym samym – tłumaczy były policjant.
"Defund the police"
- Czytamy w gazetach, że czarnoskóre matki martwią się, by ich dzieci, wracając ze szkoły do domu, nie zostały zabite przez gliniarza. W jakim świecie my żyjemy? Takie rzeczy się nie dzieją! - przekonywał w czerwcu na konferencji prasowej szef związku zawodowego nowojorskiej policji Mike O'Meara. Wymachując policyjną odznaką, oświadczył: - Ona wciąż ma blask.
- Przestańcie traktować nas jak zwierzęta i zbirów. Zacznijcie traktować nas z jakimś szacunkiem. Zostaliśmy wykluczeni z rozmowy. Jesteśmy oczerniani. To obrzydliwe. 375 milionów interakcji, przytłaczająca większość z nich pozytywnych - wyliczał gniewnie, zwracając się do kamer.
Do jego słów odniósł się na antenie stacji CNN Michael Eric Dyson, profesor socjologii z Uniwersytetu Georgetown oraz autor książki "Tears we cannot stop. A Sermon to White America". Jak wskazał, w Stanach Zjednoczonych istnieją dwa wszechświaty percepcji, w których kluczową rolę odgrywa język.
- Weźmy to przemówienie i podmieńmy jego bohaterów. Wyobraźmy sobie, że mówi o nas, Afroamerykanach. 375 milionów codziennych sytuacji z naszym udziałem i tylko garstka złych, a wy chcecie nas wszystkich ukazać jako przestępców i bandytów. Przestańcie nazywać nas bandytami. Przestańcie nazywać nas zbirami. Ta odznaka honoru, którą nosimy. Nasza czarna skóra wciąż ma blask pomimo jej ciągłego demonizowania. Proszę, przestańcie nas mordować. Jeśli uważacie, że zrobiliśmy coś złego, po prostu nas aresztujcie. Wiemy, że potraficie to zrobić. Są masowi mordercy, których zatrzymujecie bez oddania strzału – zauważył czarnoskóry profesor.
W Stanach Zjednoczonych za zdecydowaną większością masowych strzelanin stoją biali mężczyźni. 17 czerwca 2015 roku w mieście Charleston w Karolinie Południowej biały 21-latek Dylann Roof wszedł do afroamerykańskiego kościoła uzbrojony w karabin maszynowy i otworzył ogień do ludzi uczestniczących w nabożeństwie. Zamordował dziewięć osób i ranił jedną. Według relacji świadków, którzy uszli z życiem, w trakcie oddawania strzałów krzyczał: "Muszę to zrobić. Gwałcicie nasze kobiety i zabieracie nam kraj". Roof został aresztowany następnego dnia, 400 kilometrów od miejsca zbrodni.
- Tego człowieka zatrzymano pokojowo. Podobno dostał nawet hamburgera. Był dobrze traktowany, delikatnie. Wielu mężczyzn, którzy dokonali masowych strzelanin zatrzymano w ten sam łagodny sposób. Wiemy więc, że potraficie. Postępujcie w ten sam sposób z nami - apelował Dyson, zwracając się do policji. Jego zdaniem to właśnie powód, dla którego Amerykanie wychodzą dziś na ulice. - To dlatego ludzie nie wierzą, że można zreformować policję. Możemy funkcjonować bez tradycyjnej formy działań policyjnych, ponieważ to zwyczajnie nie działa. Trzeba usunąć złych gliniarzy, przeprowadzić rewolucję w policji, znaleźć sposób, by obciąć jej budżet - przekonywał profesor.
Hasło "defund the police" od dekad jest obecne w postulatach aktywistów społecznych i środowisk afroamerykańskich. W ostatnim czasie slogan zyskał na popularności za sprawą kampanii ruchu Black Lives Matter. Zwolennicy tego rozwiązania domagają się, by część pieniędzy wydawanych przez państwo na organy ścigania przeznaczyć na politykę socjalną - walkę z biedą, bezrobociem, edukację oraz resocjalizację. Zamiast zatrzymywać, aresztować, zabijać i skazywać przedstawicieli mniejszości rasowych, apelują, by zmienić ich rzeczywistość i przerwać błędne koło.
Dr Gregory Brown twierdzi jednak, że pomysł ograniczenia funduszy przeznaczanych na organy ścigania nie rozwiąże problemów, w obliczu których stoi dziś Ameryka. Postulaty, by całkowicie zlikwidować policję nazywa "szaleństwem".
- Wydaje mi się, że te głosy wynikały z emocji. Zauważyłem jednak, że w ostatnim czasie ucichły. Ludzie chyba zorientowali się, że to bardzo zły pomysł. Nie możesz mieć społeczeństwa bez policji, po prostu nie możesz. A jeśli chcesz zobaczyć, jak wygląda rzeczywistość bez policji, pojedź na weekend do południowego Chicago, gdzie co weekend mają miejsce setki strzelanin, gdzie co weekend ginie 20-30 osób. Tam nie ma policji. Policja w Chicago najzwyczajniej się poddała. Tak więc de facto południowe Chicago jest rządzone przez gangi – stwierdza Kanadyjczyk.
Łza, która przelała czarę
Śmierć George’a Floyda wyprowadziła na ulice Ameryki więcej ludzi niż jakiekolwiek inne wydarzenie w burzliwej historii Stanów Zjednoczonych. Ale ofiar takich jak on, często anonimowych, jest znacznie więcej. Niektóre z nich trafiają na pierwsze strony gazet, stając się iskrą dla protestów i narodowej debaty. Nazwiska innych giną w nekrologach i policyjnych kartotekach.
6 maja 2020 rok, Indianapolis, Indiana. 21-letni Dreasjon Reed zostaje śmiertelnie postrzelony w plecy przez policjanta, gdy próbuje uciec podczas policyjnej kontroli.
13 marca 2020 roku, Louisville, Kentucky. 26-letnia czarnoskóra ratowniczka medyczna Breonna Taylor zostaje zastrzelona przez policję w swoim apartamencie. Funkcjonariusze wydziału narkotykowego wykonywali nakaz przeszukania, jednak w mieszkaniu nie znaleziono żadnych narkotyków.
6 lipca 2016 roku, Saint Paul, Minnesota. 32-letni Afroamerykanin Philando Castile zostaje zastrzelony przez policjanta podczas kontroli drogowej. Strzały w jego stronę padają, gdy sięga do kieszeni, by okazać licencję na posiadaną przez siebie broń. W trakcie zdarzenia na miejscu pasażera obecna jest jego narzeczona.
4 kwietnia 2015 roku, North Charleston, Karolina Południowa. 50-letni Afroamerykanin Walter Schott zostaje zastrzelony przez policjanta podczas kontroli drogowej. Dostaje osiem strzałów w plecy, gdy ucieka na piechotę.
22 listopada 2014 roku, Cleveland, Ohio. 12-letni czarnoskóry chłopiec Tamir Rice zostaje śmiertelnie postrzelony przez policję. Przy jego ciele zostaje znaleziony pistolet zabawka.
9 sierpnia 2014 roku, Ferguson, Missouri. 18-letni Afroamerykanin Michael Brown zostaje zastrzelony przez policję, która oddaje do niego sześć strzałów. Nastolatek był podejrzewany o kradzież paczki papierosów. Nie był uzbrojony.
Ta lista, niestety, mogłaby być o wiele dłuższa. Dlaczego więc to śmierć George’a Floyda przelała czarę goryczy, a 2020 rok stał się lustrzanym odbiciem niepokojów społecznych sprzed 52 lat?
- Napięcia rasowe w Stanach Zjednoczonych są od zawsze, ale co jakiś czas dochodzi do momentu, w którym konieczne są zmiany mające na celu ich załagodzenie – mówi profesor Paweł Laidler. Zaznacza, że wydarzenia z lat 60. ubiegłego wieku stanowiły kulminację wielu napięć pojawiających się w amerykańskich stanach niemal od początku wprowadzenia segregacji rasowej. Jednak jej formalne zakończenie nie zlikwidowało problemów rasowych w USA. Jak zwraca uwagę amerykanista, wprowadzana przez kolejne lata akcja afirmatywna, mająca na celu wyrównywanie szans mniejszości rasowych m.in. w systemie edukacji, skutkowała z jednej strony zwiększonym dostępem Afroamerykanów do uniwersytetów, ale z drugiej strony napotkała na opór białych mieszkańców Południa, określających politykę rządu jako odwrotną dyskryminację.
- W latach 90. i na początku dwudziestego pierwszego wieku tylko teoretycznie relacje rasowe były dobre, w rzeczywistości bowiem pojawiały się napięcia związane choćby z działaniami policji wobec osób o innym kolorze skóry niż biały. Najsłynniejsze tego typu wydarzenie z 1991 roku, kiedy biali policjanci pobili w Los Angeles Afroamerykanina Rodneya Kinga, spowodowało zamieszki, w których zginęło ponad 60 osób, a rannych zostało około 2 tysiące. Między wydarzeniami z Kalifornii a śmiercią George'a Floyda minęły ponad dwie dekady, a charakter napięć nie uległ zmianie – zauważa rozmówca tvn24.pl.
W międzyczasie w Białym Domu pojawił się pierwszy czarnoskóry prezydent. Barack Obama wielokrotnie krytykował nierówne traktowanie Afroamerykanów przez wymiar sprawiedliwości, jednak – jak zaznacza prof. Laidler – jego prezydentura była dla ludności afroamerykańskiej rozczarowaniem. W ocenie amerykanisty wybór Donalda Trumpa dodatkowo pogłębił tylko istniejące podziały.
- Śmierć Floyda okazała się punktem zapalnym, choć już wcześniej dochodziło do zamieszek na tle rasowym, wynikających z interwencji policji wobec Afroamerykanów. Wiele osób utożsamiało się z organizacją Black Lives Matter, według której w USA istnieje systemowy rasizm. Na dodatek frustracja wielu ludzi była pogłębiona kryzysem gospodarczym i ograniczeniami związanymi z pojawieniem się pandemii. To wszystko sprawiło, że wydarzenia z maja uznaje się za punkt przełomowy, którego skutki będą odczuwalne przez kolejne lata – przewiduje ekspert.
Wirus nienawiści
Trzynasta poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych zniosła niewolnictwo. Voting Rights Act (ustawa o prawie do głosowania) i Civil Rights Act (ustawa o prawach obywatelskich) zdelegalizowały segregację rasową. Jednak rasizm, z którym Ameryka mierzy się współcześnie jest o wiele trudniejszy do wyplenienia. Nie da się go wyeliminować ustawą, zmianą prawa, odgórną decyzją. Dziś rasizm kryje się w sercach i w umysłach ludzi, nie na papierze. Jest mniej oczywisty, mniej jaskrawy, bardziej subtelny. Nie oznacza dziś koniecznie "nienawiści wobec innej rasy", ale raczej zamykanie drugiego człowieka w wąskich i krzywdzących ramach stereotypów. Wynika z uprzedzeń zakorzenionych często tak głęboko, że nawet ludzie, którzy się nimi kierują, nie zdają sobie z tego sprawy.
Dziś rasizmu nie trzeba zwalczać. Dziś trzeba go leczyć.
- Żyjemy w czasach, w których wolność stanowi wartość samą w sobie, a sądy interpretują bardzo szeroko zakres praw jednostek. Dlatego najskuteczniejsze wydają się najprostsze, ale i czasochłonne metody, czyli systemowa edukacja. Bez zwiększenia świadomości społecznej nie ma możliwości wyedukowania tolerancyjnego i świadomego swojej tożsamości społeczeństwa. Nie wolno negować przeszłości, ale nie należy budować przyszłości poprzez podziały, które kiedyś dzieliły Amerykanów podług koloru skóry – puentuje prof. Laidler.
Jednak czy sama edukacja wystarczy, by wyplenić rasizm z Ameryki?
– Może sednem tego, co znaczy być wolnym i równym w Stanach Zjednoczonych, zamiast edukacji powinniśmy uczynić wolność od przemocy na tle rasowym? Jeśli rasizm i biała supremacja są skalną fortecą, musimy zgromadzić większy arsenał broni, by ją zburzyć - mówiła cztery lata temu na konferencji TEDx Megan Ming Francis, profesor nadzwyczajna na wydziale nauk politycznych Uniwersytetu Waszyngtońskiego w Seattle.
Według niej historia o brutalności policji i zabójstwach nieuzbrojonych Afroamerykanów to opowieść o wszystkich Amerykanach, o postępie społecznym i jednocześnie upartej trwałości amerykańskiego rasizmu. - Problemem nie jest tylko kilka zepsutych rasistowskich jabłek w policji. Problemem jesteśmy my wszyscy, którzy poprzez nasze czyny i nasze milczenie wspieramy to kłamstwo, że czarnoskórzy są bardziej niebezpieczni niż reszta z nas - stwierdziła.
- Musimy przestać popełniać grzechy z przeszłości - dodała.
Autorka/Autor: Monika Winiarska
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock