Pilica, Wisła, Narew, Poprad i Noteć - w Wojsku Polskim kryptonimy pochodzące od nazw rzek są nadawane systemom tworzącym kolejne warstwy obrony powietrznej. Podlegająca resortowi obrony Agencja Uzbrojenia właśnie podpisała dwie kluczowe umowy w programie Pilica plus, warte łącznie około 13 miliardów złotych. Jakie jeszcze zestawy składają się na polską obronę powietrzną? Jaki jest stan realizacji programów Wisła, Narew i Pilica?
W piątek resort obrony poinformował o podpisaniu dwóch kontraktów w programie obrony powietrznej Pilica plus. Za około 1,9 miliarda funtów, czyli blisko 10 miliardów złotych, zamówiono kilkaset pocisków CAMM oraz wyrzutnie iLauncher do nich. Umowa została zawarta z brytyjskim oddziałem europejskiego koncernu rakietowego MBDA.
Drugi kontrakt to zamówienie 22 przeciwlotniczych zestawów rakietowo-artyleryjskich Pilica plus za około 3 miliardy złotych. Część zestawów zostanie zbudowanych od nowa, część powstanie przez przebudowę zestawów Pilicy (bez plusa), zamówionych w roku 2016. Umowę zrealizuje konsorcjum złożone z państwowej Polskiej Grupy Zbrojeniowej i podległych jej spółek, z których kluczowe są Zakłady Mechaniczne Tarnów.
Dostawy Pilicy plus oraz pocisków CAMM są przewidziane na lata 2025-29.
Co te umowy oznaczają dla obrony powietrznej w Polsce? Jaki jest stan realizacji Pilicy plus oraz innych programów przeciwlotniczych i przeciwrakietowych? Wyjaśniamy poniżej.
Mniejszy broni większego
W wojsku obronę przed atakiem z powietrza buduje się warstwami. Tworzą je systemy o różnym zasięgu i możliwościach wykrywania i zwalczania zagrożenia. Po pierwsze, pozwala to na zachowanie pewnej ekonomii. Do wystrzelonego w naszą stronę pocisku balistycznego raczej na pewno będziemy strzelać najlepszymi przeciwrakietami, jakie mamy. Taki pocisk jest bowiem potencjalnie bardzo groźny, w dodatku porusza się z bardzo dużą prędkością, czyli jest trudny do strącenia. Ale gdy wykryjemy powolnego drona, z niewielkim ładunkiem wybuchowym lub "tylko" rozpoznawczego, raczej pozwolimy mu podlecieć bliżej, by zniszczyć go czymś tańszym niż rakieta za kilka milionów dolarów za sztukę.
Po drugie, jeśli wroga rakieta lub samolot przedrze się przez pierwszą linię obrony, można próbować go zestrzelić, gdy wejdzie w zasięg kolejnej linii, tym bardziej że systemy wyspecjalizowane w zwalczaniu tych zagrożeń, które są daleko, słabiej radzą sobie z tym, co jest bardzo blisko. Jeśli więc nagle okaże się, że w stronę systemu obrony powietrznej o najbardziej wyśrubowanych parametrach - a takie z punktu widzenia przeciwnika są wyjątkowo cennymi, wręcz priorytetowymi celami - leci coś, co jeszcze przed chwilą było (dosłownie) pod radarem, to może się okazać, że cała nadzieja w przeciwlotnikach, którzy gdzieś w pobliżu operują na systemie służącym do zwalczania celów na mniejszych odległościach. Taki system ma parametry, które na pierwszy rzut oka wydają się gorsze, ale tak naprawdę uzupełniają to, co może zrobić zestaw przeznaczony do obrony na dalszych odległościach.
Stąd podstawowa dla przeciwlotników zasada - jeśli jakiś ważny obiekt, na przykład miasto lub zgrupowanie własnych wojsk, jest broniony przez zestaw obrony powietrznej o najbardziej wyśrubowanych parametrach, to tuż obok niego działa system wyspecjalizowany w zwalczaniu zagrożeń na mniejszych odległościach. Jego zadaniem jest bowiem obrona obrońców. I to właśnie do takich zadań będzie w Wojsku Polskim służyła Pilica plus.
Temat rzeka
Skąd w ogóle ta nazwa? W Polsce przyjęło się, że kryptonimy pochodzące od nazw rzek są nadawane albo kolejnym warstwom obrony powietrznej, albo radarom do wykrywania nadlatujących zagrożeń. System obrony powietrznej średniego zasięgu, czyli najdalszego w polskich warunkach, to oczywiście Wisła, królowa polskich rzek. Odra i Warta, druga i trzecia co do długości na mapach, posłużyły za nazwy radarów dla przeciwlotników. Narew, piąta co do długości, to dla MON nazwa programu pozyskania systemów obrony powietrznej krótkiego zasięgu, czyli w naszych warunkach środkowej warstwy. Na najniższym piętrze, czyli tam, gdzie zasięg jest określany jako bardzo krótki albo bliski, panuje już większa różnorodność. Jest Poprad, jest Noteć, jest również Pilica.
W tym rzecznym nazewnictwie, choć mamy już 24 lata od wejścia Polski do NATO i 32 lata od rozpadu Układu Warszawskiego, nietrudno doszukać się inspiracji z czasów słusznie minionego braterstwa z Armią Radziecką. To tam zestawom przeciwlotniczym nadawano nazwy takie jak Newa (płynie przez Petersburg), Dźwina (uchodzi do Zatoki Ryskiej), Desna (dopływ Dniepru), Wołchow (wpada do jeziora Ładoga), Peczora (płynie głównie przez Republikę Komi na Dalekiej Północy), Dubna (dopływ Wołgi) czy Angara (łączy Bajkał z Jenisejem).
Taka Newa - choć tu należy podkreślić: zmodernizowana przez polski przemysł - jeszcze rok temu była systemem obrony powietrznej o najdalszym zasięgu, jakim dysponowali polscy żołnierze.
Wisła
Zostawmy niegościnną Rosję i wróćmy do Polski. W programie Wisła Ministerstwo Obrony Narodowej zamierzało kupić osiem baterii systemów rakietowych obrony powietrznej średniego zasięgu. Skończyło się podzieleniem zamówienia na dwa etapy, gdzie w pierwszym pozyskano dwie baterie. Każda składa się z dwóch jednostek ogniowych - każdej złożonej z jednego radaru, czterech wyrzutni pocisków i spinających je środków łączności, dowodzenia, zasilania i tak dalej. Wybrano amerykański system Patriot, dziecko firmy Raytheon. Umowa została podpisana wczesną wiosną 2018 roku, a dostawy zrealizowane w drugiej połowie 2022 roku. Był to największy kontrakt zbrojeniowy w historii Polski - wart 4,75 miliarda dolarów.
Plusem tej umowy jest zakup amerykańskiego zintegrowanego systemu dowodzenia obroną powietrzną i przeciwrakietową IBCS (ang. Integrated Air and Missile Defense Battle Command System), produktu firmy Northrop Grumman. Pozwala on nie tylko dowodzić Wisłą, ale także spinać w całość inne polskie "rzeki" tworzące pozostałe warstwy obrony powietrznej. W teorii to wygląda tak - zbliżające się niebezpieczeństwo wykrywa radar Wisły, czyli Patriota, ale przeciwrakietę odpali inny zestaw, na przykład Narew, bo IBCS w mig wyliczy, że to najbardziej optymalne rozwiązanie.
Drugi plus to zakup ponad dwustu, czyli docelowej dla obu etapów Wisły liczby pocisków PAC-3 MSE od koncernu Lockheed Martin. To broń bardzo droga (za kilka milionów dolarów za rakietę, i chodzi o "kilka" bliższe dziesięciu niż pięciu). W dodatku wysoce wyspecjalizowana w zwalczaniu pocisków balistycznych. To czyni z polskiej Wisły system nie tyle obrony powietrznej, co raczej przeciwrakietowej.
Minusem polskiej Wisły Anno Domini 2023 jest natomiast wciąż niedocelowa liczba baterii, radarów i wyrzutni. Wciąż nie wiadomo także, jaki pocisk uzupełni PAC-3 MSE w roli - jak to nazwali wojskowi - rakiety niskokosztowej (nadal nie taniej, ale jednak znacznie tańszej od tej, którą już kupiliśmy). Owszem, z PAC-3 MSE możemy strzelać nie tylko do pocisków balistycznych przeciwnika, ale także do jego samolotów, śmigłowców oraz bezzałogowców i pocisków manewrujących (w nomenklaturze rosyjskiej: rakiet skrzydlatych - lecą dużo wolniej, poniżej prędkości dźwięku, ale za to mogą zmieniać kurs, więc starają się ukryć przed obrońcami, wykorzystując ukształtowanie terenu). To wszystko cele łatwiejsze do strącenia, zatem PAC-3 MSE sobie z nimi poradzi, ale czy warto drogą rakietą strzelać do tanich środków napadu powietrznego przeciwnika? Nie, nie warto i dlatego potrzebna nam jest tańsza rakieta do Wisły.
W maju 2022 roku szef MON Mariusz Błaszczak podpisał oficjalne zapytanie do amerykańskiego rządu o ofertę na drugi etap programu Wisła. Resort obrony pyta, ile będzie trzeba zapłacić za sześć baterii obejmujących nie tylko wyrzutnie i pociski, ale także nowe, dookólne radary. Prototyp takiego urządzenia (LTAMDS) już powstał, a US Army rozpoczęła jego testy w maju 2022 roku. Wciąż nie mamy oficjalnej odpowiedzi strony amerykańskiej, ale można się spodziewać, że wartość kontraktu będzie gigantyczna. Przypomnijmy: pierwszy, teoretycznie mniejszy etap Wisły był największym kontraktem zbrojeniowym w historii Polski.
Co polskiemu wojsku nie podoba się w obecnym radarze Patriota? To nie jest antena, która obraca się i śledzi wszystko naokoło. To nieruchoma ściana z bardzo drogich półprzewodników, która "widzi", co dzieje się na wycinku nieba o kącie rozwarcia mniej więcej 120 stopni, czyli jednej trzeciej tego, co nam trzeba. Żołnierze, którzy go obsługują, muszą wybrać kierunek, w który go wycelują.
Dla nas to za mało. Rosyjski pocisk nad Polskę może przylecieć z obwodu kaliningradzkiego, znad Białorusi, znad Ukrainy (o ile przedrze się przez tamtejszą obronę), ale równie dobrze może zostać wystrzelony z okrętu lub samolotu na Bałtyku, najpierw lecieć na zachód, potem zmienić kurs i na wysokości Świnoujścia wlecieć nad Zalew Szczeciński i dalej w dolinę Odry, by następnie uderzyć w cel na Śląsku lub w Małopolsce. Zasięgi okrętowych pocisków manewrujących Kalibr spokojnie na to pozwalają. Rosjanie odpalali je z okrętów na Morzu Kaspijskim przeciwko celom w Syrii, po drodze rakiety leciały nad Iranem.
Czytaj więcej: Jak działa system obrony powietrznej Patriot? >>>
Narew
Przeciwlotnicza Wisła ma swoje atuty i słabości, ale jej zalążek jest już w Wojsku Polskim i to jest najważniejsze. Natomiast gdy 24 lutego 2022 roku Władimir Putin rozpętał wojnę przeciwko Ukrainie, przeciwlotnicza Narew w Polsce dopiero ruszała z realizacją. We wrześniu 2021 roku MON podpisało umowę, tak zwaną ramową, z Polską Grupą Zbrojeniową, czyli koncernem, który grupuje państwowe spółki przemysłu obronnego. W listopadzie została podpisana pierwsza umowa wykonawcza - dotyczyła zarządzania projektem. W tym samym miesiącu oficjalnie zarekomendowano dla Narwi pociski CAMM od brytyjskiej odnogi europejskiego domu rakietowego MBDA. Umów wykonawczych miało być w sumie kilkanaście, a ostatnią zamierzano podpisać do końca 2023 roku.
Po inwazji Rosji na Ukrainę trzeba było przyspieszyć. Pułkownik Michał Marciniak - wiceszef Agencji Uzbrojenia oraz pełnomocnik MON do spraw budowy zintegrowanej obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, a wcześniej człowiek, który ze swoim zespołem doprowadził do finału umowę na pierwszy etap Wisły - zjawił się u ministra Mariusza Błaszczaka z gotowym planem, jak szybko wzmocnić naszą obronę przeciwlotniczą. I tak, już w połowie kwietnia Ministerstwo Obrony Narodowej podpisywało umowę na Narew, ale nie tę w docelowej konfiguracji, lecz w przejściowej, za to możliwej do zrealizowania w ciągu kilku miesięcy. Wtedy w komunikatach resortu pojawiło się określenie "Mała Narew".
Umowa na Małą Narew przewidywała dostarczenie Wojsku Polskiemu jednej baterii przeciwlotniczej. W skład takiej baterii wchodzą dwie jednostki ogniowe. W każdej po jednym radarze polskiej produkcji Soła (to oczywiście rzeka, dopływ Wisły ze źródłem na Żywiecczyźnie), po trzy wyrzutnie iLauncher z Wielkiej Brytanii na podwoziu polskiego Jelcza plus polskie urządzenia kierowania, pojazdy transportowo-załadowcze i tak dalej. Orężem Narwi są pociski CAMM o zasięgu do 25 kilometrów. MON nie podało oficjalnie liczby pozyskiwanych pocisków ani wartości kontraktu na jedną baterię Małej Narwi. Nieoficjalnie wiadomo, że mieści się ona w przedziale między 1,5 a 2 miliardy złotych.
Mimo niedocelowego kształtu Mała Narew jest w Wojsku Polskim rewolucją. Starsze, posowieckie systemy obrony powietrznej mają jeden kanał celowania, czyli - po ludzku - mogą w danym czasie zwalczać tylko jeden cel. Tymczasem wrogie samoloty zwykle nie nadlatują pojedynczo, podstawą działania w lotnictwie jest para, nie wspominając o większych zgrupowaniach. Z kolei nieprzyjacielskie rakiety balistyczne, pociski manewrujące oraz drony z głowicami bojowymi potrafią atakować całymi chmarami. 15 listopada 2022 roku, czyli w dniu, gdy ukraińska przeciwrakieta nieszczęśliwie spadła w Przewodowie po polskiej stronie granicy i zabiła dwóch ludzi, Ukraina raportowała, że Rosjanie, w najbardziej zmasowanym ataku w ciągu całej wojny, na cele w całym kraju odpalili około stu pocisków.
Tymczasem w Małej Narwi każdy pocisk CAMM to osobny kanał celowania. Jako że zgodnie z kontraktem w każdej jednostce ogniowej są trzy wyrzutnie iLauncher, a na każdej po osiem pocisków, to jedna jednostka Małej Narwi może jednocześnie strzelać do 24 celów, a dwie - czyli wszystkie zamówione - do 48. Jest różnica.
Soła, czyli obecny mobilny radar Małej Narwi, o zasięgu do 60 kilometrów, jest rozwiązaniem przejściowym. Z punktu widzenia wojska miał tę zaletę, że już był w służbie i można było go przesunąć z dotychczasowych jednostek do Małej Narwi. Niemniej, emerytowani przeciwlotnicy przyznają, że Soła jest awaryjna. Już w 2015 roku producent, czyli państwowy stołeczny PIT-RADWAR uznał, że będzie rozwijał następcę Soły, czyli radar Bystra o zasięgu do 80 kilometrów (nazwa również pochodzi od dopływu Wisły, tym razem uchodzącego na wysokości Lublina).
Docelowo MON chce pozyskać 23 baterie Narwi dla Sił Powietrznych, Wojsk Lądowych i Marynarki Wojennej. Ich sercem będzie nowy radar, któremu nadano kryptonim Sajna (również rzeka, tym razem z Warmii). Prace nad nim wciąż jednak się toczą. Dodatkowo oprócz pocisków CAMM Narew ma używać CAMM-ER (ang. Extended Range), czyli wersji o zasięgu wydłużonym do 45 kilometrów. Ministerstwo Obrony Narodowej oraz Polska Grupa Zbrojeniowa chcą, by pociski z rodziny CAMM były produkowane w Polsce, tym bardziej że w przyszłości ma to być oręż również fregat rakietowych, które Polska planuje pozyskać w ramach programu Miecznik od przemysłu brytyjskiego.
Pierwsza jednostka ogniowa Małej Narwi została dostarczona w październiku 2022 roku, czyli po pół roku od podpisania kontraktu. To jest tempo kosmiczne. Zestaw trafił do 18 Pułku Przeciwlotniczego w Sitańcu koło Zamościa. Chodzi oczywiście o miasto przy granicy z Ukrainą, a nie Zamość koło Bydgoszczy, gdzie wojsko ostatnio szukało resztek tajemniczego obiektu. Nie bez znaczenia pewnie było to, że pułk podlega 18 Dywizji Zmechanizowanej, której utworzenie w 2018 roku było dla szefa MON Mariusza Błaszczaka priorytetem. Z drugiej strony, pułk dopiero powstaje, formowanie zaczęło się w roku 2021. Nowe uzbrojenie to dla niego zarówno potężne wzmocnienie, jak i potężne wyzwanie.
Druga jednostka ogniowa Małej Narwi ma zostać dostarczona do końca czerwca. Uzbroi 15 Pułk Przeciwlotniczy z Gołdapi na Mazurach. Jego garnizon znajduje się około 4 km od granicy z obwodem kaliningradzkim.
Pilica
System przeciwlotniczy Pilica początkowo był pomyślany nie tyle jako kolejna warstwa obrony powietrznej po Wiśle i Narwi, co trochę obok. Pierwsze sześć zestawów zostało zamówionych jako broń do obrony lotnisk. Jednak w ubiegłym roku, mniej więcej w tym samym okresie, gdy z Narwi zrobiła się na razie Mała Narew, MON zapowiedziało, że program Pilica rozrośnie się do Pilicy plus. Zaś gdy pierwsza jednostka ogniowa Małej Narwi trafiła pod Zamość, resort obrony podpisał pierwszą umowę, na razie ramową, na Pilicę z plusem.
Źródeł wojskowej Pilicy należy szukać w początkach drugiej dekady XXI wieku. W czerwcu 2013 roku zakończyły się badania demonstratora technologii zestawu rakietowo-artyleryjskiego ZUR-23-2SP lub inaczej Jodek-SP, który dla przyszłej Pilicy stał się - jak to mówią wojskowi - efektorem, czyli tym, co strzela, w tym przypadku zarówno rakietami, jak i z działka.
MON podpisało pierwszą umowę na system Pilica w 2016 roku, jeszcze w obecności ówczesnego ministra Antoniego Macierewicza. Za prawie 750 milionów złotych wojsko pozyskało sześć zestawów. Każdy składa się ze stanowiska dowodzenia, radaru, sześciu jednostek ogniowych przewożonych na ciężarówkach, pojazdów transportowych i amunicyjnych i tak dalej.
Sercem Pilicy miał być polski radar - najpierw Soła, potem Bystra. Skończyło się na tym, że zamówione w 2016 roku zestawy otrzymały radary z Izraela. Urządzenie, które stawia się po prostu na trójnogu, zapewnia wstępne wykrycie celów. Kierowanie ogniem odbywa się za pomocą głowic optoelektronicznych umieszczonych na każdej jednostce ogniowej. Każda głowica składa się z kamery telewizyjnej i termowizyjnej oraz dalmierza laserowego.
Jednostka ogniowa powstała na bazie skonstruowanego w latach 50. XX wieku w Związku Sowieckim podwójnego działka przeciwlotniczego kalibru 23 milimetry ZU-23-2. Było ono produkowane na licencji, a potem także rozwijane przez Zakłady Mechaniczne Tarnów, które są integratorem Pilicy i - można powiedzieć - głównym motorem jej rozwoju. Ze starości sowieckiego działka nie ma co wyciągać daleko idących wniosków. Amerykanie mają swój - dość podobny do Pilicy a wprowadzony do służby w 1989 roku - zestaw przeciwlotniczy Avenger. Zamontowali tam karabin maszynowy M2, konstrukcję Browninga z... 1918 roku.
W Pilicy do działka dodano wspomnianą głowicę optoelektroniczną, przy pomocy której odbywa się celowanie. Zintegrowano z nim także dwa pociski przeciwlotnicze Grom lub Piorun (początkowo Grom-M) produkowane przez MESKO. Rakiety samonaprowadzają się na źródło ciepła i mogą zwalczać cele powietrzne na dystansie do kilku kilometrów. Powstały w wyniku trwającej trzy dekady ewolucji, która podobnie jak w przypadku działka zaczęła się od produkcji na licencji ZSRR. W ubiegłym roku bliżej niesprecyzowana partia Gromów i Piorunów trafiła w ręce ukraińskich żołnierzy, miała swój udział w stratach zadanych rosyjskiemu lotnictwu i zebrała pozytywne recenzje.
Trzecią ważną zmianą w Jodku-SP w porównaniu z oryginalnym ZU-23-2 jest elektryczny napęd. W sowieckim działku żołnierz lub dwaj żołnierze celowali, kręcąc korbkami, a spust mieli pod stopami. W Pilicy działko, a raczej zestaw rakietowo-artyleryjski, ma napęd elektryczny. Głowica śledzi cel i może naprowadzać rakiety i lufy automatycznie, a pojedynczy operator na pulpicie z monitorem tylko potwierdza otwarcie ognia. Żołnierz może też samodzielnie sterować zestawem i strzelać do celów, także tych na ziemi.
Dostawy Pilicy zamówionej w roku 2016 zaplanowano na lata 2019-22. W praktyce pierwszy z sześciu zestawów, jeszcze prototypowy, został przekazany wojsku pod koniec roku 2020, kolejne trzy, już seryjne - w roku 2022.
Rakiety i działka
Choć na pierwszy rzut oka większość jednostki ogniowej w Pilicy stanowi 23-milimetrowe działko, to dla przeciwlotników pierwszym wyborem są pociski Grom i Piorun - same naprowadzają się na cel i mogą go dopaść nawet w odległości przekraczającej 6 km (Piorun). Działko może skutecznie strzelać na nie więcej niż 2,5 km. Stanowi więc ostatnią linię obrony i to raczej przeciwko mniej wymagającym celom, takim jak drony.
Dlaczego? Po prostu celne prowadzenie ognia z karabinów maszynowych lub armatek do celów w ruchu, zwłaszcza w powietrzu i zwłaszcza szybko poruszających się, nie jest łatwe. Ludzkość wymyśliła kilka sposobów, by ułatwić sobie trafienie. Pierwszy z nich to zwiększenie liczby działek. Ten pomysł wykorzystano w sowieckim ZU-23-2, praprzodku polskiego zestawu. Zamiast jednego mamy tu dwa połączone ze sobą działka. W przeszłości konstruktorzy chadzali nawet dalej - szczytem był znany z drugiej wojny światowej "pom-pom", który potrafił być połączeniem nawet ośmiu armat.
Sposób drugi to jedno działko, ale z wieloma lufami. Obracające się lufy nie przegrzewają się tak szybko jak pojedyncza, bo strzelają po kolei. A przegrzewanie się lufy to główne ograniczenie szybkostrzelności. Ten wynalazek drugiej połowy XIX wieku wprawdzie początkowo często się zacinał, ale w drugiej połowie wieku XX udało się ten problem zniwelować. W efekcie powstał typ broni, który równie chętnie jest używany przez lotnictwo, jak i przez tych, którzy lotnictwo mają zwalczać. W kilkusekundowej serii wyrzuca w kierunku celu tyle pocisków, że - mówiąc kolokwialnie - zawsze coś trafi.
Ile to jest strzałów na minutę? Tu podawane są wartości teoretyczne, bo mimo wszystko nie ma takiej broni, która ma aż tyle amunicji, by strzelać przez minutę bez przerwy. No i mimo obracania lufami nie ma takiej lufy, która po minucie by się nie przegrzała. Mowa bowiem o wartościach rzędu 75 strzałów na... sekundę, czyli teoretycznie 4500 na minutę (amerykański Phalanx CIWS w najnowszej wersji). Dla porównania - w podwójnie sprzężonym działku w Pilicy szybkostrzelność teoretyczna wynosi 2000 strzałów na minutę.
Trzeci sposób na zwiększenie prawdopodobieństwa trafienia warto w kontekście Pilicy omówić dokładniej. Tak jak myśliwy, który idzie zapolować na drobną zwierzynę, zwłaszcza na ptaki, ma w strzelbie nabój nie z pojedynczym pociskiem, lecz z wieloma kulkami śrutu, tak działka przeciwlotnicze też mogą razić cele przy pomocy chmury rozpędzonych drobnych kawałków metalu. Dzięki temu spada znaczenie dokładności celowania.
U przeciwlotników (w odróżnieniu od myśliwych) pocisk wprawdzie opuszcza działko w jednym kawałku, ale jest programowany tak, by rozpadł się na drobniejsze odłamki po przeleceniu pewnej odległości. Tę odległość określa się przy pomocy natężenia prądu elektrycznego, który przepływa przez cewkę zamontowaną na końcu lufy. Najlepiej, żeby rozpad nastąpił niedługo przed celem, a o to już dba komputerowy system kierowania ogniem w oparciu o dane, jakie czerpie z laserowego dalmierza.
Tyle teoria. Sęk w tym, że w przypadku Pilicy nie da się tego tak zrobić. Pociski kalibru 23 milimetry są za małe. Co innego 35-milimetrowe działko, na które licencję Polska kupiła w latach 90. XX wieku od szwajcarskiego Oerlikona. Tylko że jego wdrożenie idzie wyjątkowo opornie. W tej chwili majaczy najwyraźniej w Marynarce Wojennej - chodzi zarówno o obronę baz z lądu (program Noteć), jak i okrętową armatę nazwaną Tryton, przewidzianą docelowo dla niszczycieli min typu Kormoran II (trzy jednostki weszły już do służby, trzy kolejne będą budowane wkrótce).
Tymczasem Zakłady Mechaniczne Tarnów, producent "dwudziestek trójek", podkreślają, że amunicja programowalna jest znacznie droższa od tej "zwykłej". Lepiej zatem - podpowiadają - iść w poprawę dokładności celowania, jak to jest w Pilicy.
Pilica plus
W takim stanie Pilicę zastała inwazja Rosji na Ukrainę rozpoczęta w lutym 2022 roku, po ośmiu latach wojny toczonej głównie w Donbasie. Pod wpływem tych wydarzeń w Wojsku Polskim zdecydowano, że możliwości Pilicy należy zwiększyć, a sam system, do tej pory wyspecjalizowany w obronie lotnisk, wpiąć w wielowarstwową obronę powietrzną. Przed Pilicą postawiono nowe zadanie - obronę Wisły, czyli polskich Patriotów - do tej pory przewidziane dla Narwi (nie małej, lecz tej docelowej, która wciąż jest przed nami). W założeniu ta zamiana pozwoli chronić Wisłę, czyli najcenniejszą część polskiej obrony powietrznej, równie skutecznie, ale taniej, zaś cenne baterie Narwi skierować do innych wymagających zadań.
Zgodnie z umową ramową podpisaną w październiku 2022 roku Pilica plus w porównaniu z pierwotną Pilicą otrzyma nowy polski radar Bystra oraz brytyjskie pociski CAMM, te same, co w Narwi. Uczyni to z Pilicy plus system obrony powietrznej już nie bardzo krótkiego, ale po prostu krótkiego zasięgu. Umowa ramowa obejmuje 21 baterii - ulepszenie sześciu zestawów zamówionych w 2016 roku oraz budowę od podstaw 15 kolejnych. W każdej baterii Pilicy plus ma znaleźć się jeden radar Bystra i docelowo dwie wyrzutnie iLauncher (przejściowo jedna), na każdej po osiem pocisków. Kolejna, dwudziesta druga bateria Pilicy plus, w nieco zmodyfikowanej konfiguracji, będzie służyła do szkolenia żołnierzy.
W dalszej kolejności Pilica plus ma otrzymać urządzenia do zwalczania bezzałogowych statków powietrznych. Tu brak bliższych informacji, ale można spodziewać się na przykład prób zakłócenia komunikacji wrogiego drona z jego operatorem na ziemi. Może niekoniecznie uda się takiego bezzałogowca przechwycić lub zmusić do rozbicia się, ale już samo odpędzenie go byłoby dla naszych żołnierzy zyskiem. A to wydaje się stosunkowo łatwe - w tej chwili bowiem standardem w wojskowych dronach jest to, że gdy tracą one kontakt ze stacją kontroli, to po prostu zawracają "do bazy". Mogą zatem zostać ponownie użyte przeciwko naszym żołnierzom, ale przynajmniej w danym momencie nie "wiszą" nad ich głowami.
Również w dalszej kolejności Pilica plus ma otrzymać nową amunicję do 23-milimetrowych działek. Wciąż nie będą to pociski programowane w momencie wystrzelenia, ale jednak rozcalające się w locie. Tylko że punkt tego rozcalenia (w praktyce: odległość od lufy) będzie ustalony już na etapie produkcji w fabryce.
Pilica plus - umowy wykonawcze
Pierwszą umowę wykonawczą w ramach Pilicy plus Agencja Uzbrojenia MON podpisała miesiąc temu, 29 marca. Zamówiono wówczas 22 mobilne radary Bystra za 1,1 miliarda złotych brutto. Dostawy zaplanowano na lata 2026-28. Może się wydawać, że to późno, ale chodzi po prostu o to, że producent Bystrej, stołeczny PIT-RADWAR obecnie realizuje podpisaną w 2019 roku umowę na 16 radarów z terminem dostawy ostatniego w 2025 roku (wartość kontraktu: 635 milionów złotych). Można zatem się spodziewać, że pierwsza Pilica plus trafi do wojska z Bystrą zakupioną w ramach pierwszej umowy (a użytkownik, który miał otrzymać tę konkretną stację radiolokacyjną, ostatecznie dostanie swoją później).
28 kwietnia Agencja Uzbrojenia poinformowała o zawarciu kolejnych dwóch umów wykonawczych w programie Pilica plus. Za 1,9 miliarda funtów netto (po obecnym kursie prawie 10 miliardów złotych) zamówiono pociski rakietowe CAMM i wyrzutnie iLauncher. Wyrzutnie będą 44, w tym 38 nowych oraz sześć przystosowanych z Małej Narwi. Pocisków ma być kilkaset. Ile dokładnie, o tym wojsko nie poinformowało. Nie ma w tym nic dziwnego - odkąd w ubiegłym roku rozpoczął się nowy etap wojny rosyjsko-ukraińskiej, polskie MON unika podawania takich danych do publicznej wiadomości.
Druga umowa została podpisana z polskimi firmami przemysłu obronnego zgromadzonymi w konsorcjum PGZ-Pilica+. Za około 3 miliardy złotych zamówiono 22 przeciwlotnicze zestawy rakietowo-artyleryjskie Pilica plus. Sześć zostanie przebudowanych z Pilic (bez plusa) zamówionych w roku 2016, kolejnych 15 zostanie zbudowanych od nowa, a jeden, w nieco innej konfiguracji, będzie służył do szkolenia przeciwlotników.
Konsorcjum tworzą państwowa Polska Grupa Zbrojeniowa oraz podległe jej spółki: Zakłady Mechaniczne Tarnów, PIT-RADWAR, PCO, Jelcz, MESKO, Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Centrum Techniki Morskiej, Wojskowe Zakłady Uzbrojenia oraz Wojskowe Zakłady Elektroniczne.
W przeciwieństwie do umowy ramowej obie umowy wykonawcze, o których poinformowano pod koniec kwietnia, nie mówią już o dostawach Pilicy plus od 2024 roku. W obu przypadkach mowa jest o realizacji w latach 2025-29.
Łączna wartość umów wykonawczych w programie Pilica plus to około 14 miliardów złotych.
Autorka/Autor: Rafał Lesiecki
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: plut. Aleksander Perz / 18 DZ