Pilica, Wisła, Narew, Poprad i Noteć - w Wojsku Polskim kryptonimy pochodzące od nazw rzek są nadawane systemom tworzącym kolejne warstwy obrony powietrznej. Podlegająca resortowi obrony Agencja Uzbrojenia właśnie podpisała dwie kluczowe umowy w programie Pilica plus, warte łącznie około 13 miliardów złotych. Jakie jeszcze zestawy składają się na polską obronę powietrzną? Jaki jest stan realizacji programów Wisła, Narew i Pilica?
W piątek resort obrony poinformował o podpisaniu dwóch kontraktów w programie obrony powietrznej Pilica plus. Za około 1,9 miliarda funtów, czyli blisko 10 miliardów złotych, zamówiono kilkaset pocisków CAMM oraz wyrzutnie iLauncher do nich. Umowa została zawarta z brytyjskim oddziałem europejskiego koncernu rakietowego MBDA.
Drugi kontrakt to zamówienie 22 przeciwlotniczych zestawów rakietowo-artyleryjskich Pilica plus za około 3 miliardy złotych. Część zestawów zostanie zbudowanych od nowa, część powstanie przez przebudowę zestawów Pilicy (bez plusa), zamówionych w roku 2016. Umowę zrealizuje konsorcjum złożone z państwowej Polskiej Grupy Zbrojeniowej i podległych jej spółek, z których kluczowe są Zakłady Mechaniczne Tarnów.
Dostawy Pilicy plus oraz pocisków CAMM są przewidziane na lata 2025-29.
Co te umowy oznaczają dla obrony powietrznej w Polsce? Jaki jest stan realizacji Pilicy plus oraz innych programów przeciwlotniczych i przeciwrakietowych? Wyjaśniamy poniżej.
Mniejszy broni większego
W wojsku obronę przed atakiem z powietrza buduje się warstwami. Tworzą je systemy o różnym zasięgu i możliwościach wykrywania i zwalczania zagrożenia. Po pierwsze, pozwala to na zachowanie pewnej ekonomii. Do wystrzelonego w naszą stronę pocisku balistycznego raczej na pewno będziemy strzelać najlepszymi przeciwrakietami, jakie mamy. Taki pocisk jest bowiem potencjalnie bardzo groźny, w dodatku porusza się z bardzo dużą prędkością, czyli jest trudny do strącenia. Ale gdy wykryjemy powolnego drona, z niewielkim ładunkiem wybuchowym lub "tylko" rozpoznawczego, raczej pozwolimy mu podlecieć bliżej, by zniszczyć go czymś tańszym niż rakieta za kilka milionów dolarów za sztukę.
Po drugie, jeśli wroga rakieta lub samolot przedrze się przez pierwszą linię obrony, można próbować go zestrzelić, gdy wejdzie w zasięg kolejnej linii, tym bardziej że systemy wyspecjalizowane w zwalczaniu tych zagrożeń, które są daleko, słabiej radzą sobie z tym, co jest bardzo blisko. Jeśli więc nagle okaże się, że w stronę systemu obrony powietrznej o najbardziej wyśrubowanych parametrach - a takie z punktu widzenia przeciwnika są wyjątkowo cennymi, wręcz priorytetowymi celami - leci coś, co jeszcze przed chwilą było (dosłownie) pod radarem, to może się okazać, że cała nadzieja w przeciwlotnikach, którzy gdzieś w pobliżu operują na systemie służącym do zwalczania celów na mniejszych odległościach. Taki system ma parametry, które na pierwszy rzut oka wydają się gorsze, ale tak naprawdę uzupełniają to, co może zrobić zestaw przeznaczony do obrony na dalszych odległościach.
Stąd podstawowa dla przeciwlotników zasada - jeśli jakiś ważny obiekt, na przykład miasto lub zgrupowanie własnych wojsk, jest broniony przez zestaw obrony powietrznej o najbardziej wyśrubowanych parametrach, to tuż obok niego działa system wyspecjalizowany w zwalczaniu zagrożeń na mniejszych odległościach. Jego zadaniem jest bowiem obrona obrońców. I to właśnie do takich zadań będzie w Wojsku Polskim służyła Pilica plus.
Temat rzeka
Skąd w ogóle ta nazwa? W Polsce przyjęło się, że kryptonimy pochodzące od nazw rzek są nadawane albo kolejnym warstwom obrony powietrznej, albo radarom do wykrywania nadlatujących zagrożeń. System obrony powietrznej średniego zasięgu, czyli najdalszego w polskich warunkach, to oczywiście Wisła, królowa polskich rzek. Odra i Warta, druga i trzecia co do długości na mapach, posłużyły za nazwy radarów dla przeciwlotników. Narew, piąta co do długości, to dla MON nazwa programu pozyskania systemów obrony powietrznej krótkiego zasięgu, czyli w naszych warunkach środkowej warstwy. Na najniższym piętrze, czyli tam, gdzie zasięg jest określany jako bardzo krótki albo bliski, panuje już większa różnorodność. Jest Poprad, jest Noteć, jest również Pilica.
W tym rzecznym nazewnictwie, choć mamy już 24 lata od wejścia Polski do NATO i 32 lata od rozpadu Układu Warszawskiego, nietrudno doszukać się inspiracji z czasów słusznie minionego braterstwa z Armią Radziecką. To tam zestawom przeciwlotniczym nadawano nazwy takie jak Newa (płynie przez Petersburg), Dźwina (uchodzi do Zatoki Ryskiej), Desna (dopływ Dniepru), Wołchow (wpada do jeziora Ładoga), Peczora (płynie głównie przez Republikę Komi na Dalekiej Północy), Dubna (dopływ Wołgi) czy Angara (łączy Bajkał z Jenisejem).
Taka Newa - choć tu należy podkreślić: zmodernizowana przez polski przemysł - jeszcze rok temu była systemem obrony powietrznej o najdalszym zasięgu, jakim dysponowali polscy żołnierze.
Wisła
Zostawmy niegościnną Rosję i wróćmy do Polski. W programie Wisła Ministerstwo Obrony Narodowej zamierzało kupić osiem baterii systemów rakietowych obrony powietrznej średniego zasięgu. Skończyło się podzieleniem zamówienia na dwa etapy, gdzie w pierwszym pozyskano dwie baterie. Każda składa się z dwóch jednostek ogniowych - każdej złożonej z jednego radaru, czterech wyrzutni pocisków i spinających je środków łączności, dowodzenia, zasilania i tak dalej. Wybrano amerykański system Patriot, dziecko firmy Raytheon. Umowa została podpisana wczesną wiosną 2018 roku, a dostawy zrealizowane w drugiej połowie 2022 roku. Był to największy kontrakt zbrojeniowy w historii Polski - wart 4,75 miliarda dolarów.
Plusem tej umowy jest zakup amerykańskiego zintegrowanego systemu dowodzenia obroną powietrzną i przeciwrakietową IBCS (ang. Integrated Air and Missile Defense Battle Command System), produktu firmy Northrop Grumman. Pozwala on nie tylko dowodzić Wisłą, ale także spinać w całość inne polskie "rzeki" tworzące pozostałe warstwy obrony powietrznej. W teorii to wygląda tak - zbliżające się niebezpieczeństwo wykrywa radar Wisły, czyli Patriota, ale przeciwrakietę odpali inny zestaw, na przykład Narew, bo IBCS w mig wyliczy, że to najbardziej optymalne rozwiązanie.
Drugi plus to zakup ponad dwustu, czyli docelowej dla obu etapów Wisły liczby pocisków PAC-3 MSE od koncernu Lockheed Martin. To broń bardzo droga (za kilka milionów dolarów za rakietę, i chodzi o "kilka" bliższe dziesięciu niż pięciu). W dodatku wysoce wyspecjalizowana w zwalczaniu pocisków balistycznych. To czyni z polskiej Wisły system nie tyle obrony powietrznej, co raczej przeciwrakietowej.
Minusem polskiej Wisły Anno Domini 2023 jest natomiast wciąż niedocelowa liczba baterii, radarów i wyrzutni. Wciąż nie wiadomo także, jaki pocisk uzupełni PAC-3 MSE w roli - jak to nazwali wojskowi - rakiety niskokosztowej (nadal nie taniej, ale jednak znacznie tańszej od tej, którą już kupiliśmy). Owszem, z PAC-3 MSE możemy strzelać nie tylko do pocisków balistycznych przeciwnika, ale także do jego samolotów, śmigłowców oraz bezzałogowców i pocisków manewrujących (w nomenklaturze rosyjskiej: rakiet skrzydlatych - lecą dużo wolniej, poniżej prędkości dźwięku, ale za to mogą zmieniać kurs, więc starają się ukryć przed obrońcami, wykorzystując ukształtowanie terenu). To wszystko cele łatwiejsze do strącenia, zatem PAC-3 MSE sobie z nimi poradzi, ale czy warto drogą rakietą strzelać do tanich środków napadu powietrznego przeciwnika? Nie, nie warto i dlatego potrzebna nam jest tańsza rakieta do Wisły.
W maju 2022 roku szef MON Mariusz Błaszczak podpisał oficjalne zapytanie do amerykańskiego rządu o ofertę na drugi etap programu Wisła. Resort obrony pyta, ile będzie trzeba zapłacić za sześć baterii obejmujących nie tylko wyrzutnie i pociski, ale także nowe, dookólne radary. Prototyp takiego urządzenia (LTAMDS) już powstał, a US Army rozpoczęła jego testy w maju 2022 roku. Wciąż nie mamy oficjalnej odpowiedzi strony amerykańskiej, ale można się spodziewać, że wartość kontraktu będzie gigantyczna. Przypomnijmy: pierwszy, teoretycznie mniejszy etap Wisły był największym kontraktem zbrojeniowym w historii Polski.
Co polskiemu wojsku nie podoba się w obecnym radarze Patriota? To nie jest antena, która obraca się i śledzi wszystko naokoło. To nieruchoma ściana z bardzo drogich półprzewodników, która "widzi", co dzieje się na wycinku nieba o kącie rozwarcia mniej więcej 120 stopni, czyli jednej trzeciej tego, co nam trzeba. Żołnierze, którzy go obsługują, muszą wybrać kierunek, w który go wycelują.
Dla nas to za mało. Rosyjski pocisk nad Polskę może przylecieć z obwodu kaliningradzkiego, znad Białorusi, znad Ukrainy (o ile przedrze się przez tamtejszą obronę), ale równie dobrze może zostać wystrzelony z okrętu lub samolotu na Bałtyku, najpierw lecieć na zachód, potem zmienić kurs i na wysokości Świnoujścia wlecieć nad Zalew Szczeciński i dalej w dolinę Odry, by następnie uderzyć w cel na Śląsku lub w Małopolsce. Zasięgi okrętowych pocisków manewrujących Kalibr spokojnie na to pozwalają. Rosjanie odpalali je z okrętów na Morzu Kaspijskim przeciwko celom w Syrii, po drodze rakiety leciały nad Iranem.
Czytaj więcej: Jak działa system obrony powietrznej Patriot? >>>
Narew
Przeciwlotnicza Wisła ma swoje atuty i słabości, ale jej zalążek jest już w Wojsku Polskim i to jest najważniejsze. Natomiast gdy 24 lutego 2022 roku Władimir Putin rozpętał wojnę przeciwko Ukrainie, przeciwlotnicza Narew w Polsce dopiero ruszała z realizacją. We wrześniu 2021 roku MON podpisało umowę, tak zwaną ramową, z Polską Grupą Zbrojeniową, czyli koncernem, który grupuje państwowe spółki przemysłu obronnego. W listopadzie została podpisana pierwsza umowa wykonawcza - dotyczyła zarządzania projektem. W tym samym miesiącu oficjalnie zarekomendowano dla Narwi pociski CAMM od brytyjskiej odnogi europejskiego domu rakietowego MBDA. Umów wykonawczych miało być w sumie kilkanaście, a ostatnią zamierzano podpisać do końca 2023 roku.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam