|

Mitologia Wołynia. Skąd bierze się problem z ekshumacjami szczątków ofiar?

Inscenizacja rzezi wołyńskiej w Radymnie na Podkarpaciu (2013 rok)
Inscenizacja rzezi wołyńskiej w Radymnie na Podkarpaciu (2013 rok)
Źródło: PAP/Darek Delmanowicz

"Przełom" - tak o ogłoszonym 26 listopada porozumieniu w sprawie ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej mówią zgodnie Radosław Sikorski i Andrij Sybiha, ministrowie spraw zagranicznych Polski i Ukrainy. - Słowa polityków przyjmuję z nadzieją, ale tylko z nadzieją. Chciałbym wierzyć, że za tymi słowami pójdą czyny, ale dopóki tak się nie stanie, proszę mi pozwolić zachować zdrowy sceptycyzm - mówi tvn24.pl historyk prof. Grzegorz Motyka.

Artykuł dostępny w subskrypcji
  • Politycy przekonują, że nic już nie stoi na przeszkodzie, by rozpocząć ekshumacje szczątków ofiar rzezi wołyńskiej.
  • Od 2017 roku proces jest wstrzymany - na przeszkodzie stanęły spory o pamięć historyczną.
  • Dwie polityki historyczne - polska i ukraińska - są budowane na mitach; zdaniem historyków to one uniemożliwiają rzetelną debatę publiczną na temat morderstw na Wołyniu.
  • - Żeby zrozumieć, co stało się na Wołyniu i w Galicji Wschodniej, trzeba mieć minimum empatii i przynajmniej starać się zrozumieć motywy, emocje, pamięć czy wrażliwość drugiej strony - mówi historyk prof. Igor Hałagida.
  • Czy tym razem uda się przełamać impas?

Rzeź wołyńska to jedna z czarnych kart II wojny światowej. Chodzi o masowe zabójstwa, których nacjonaliści ukraińscy wraz z mieszkańcami dokonali na mniejszości polskiej zamieszkującej Wołyń i Wschodnią Galicję; potem nastąpiły działania odwetowe polskiego podziemia polegające na pacyfikacji ukraińskich wsi. Tereny te znajdowały się wówczas pod okupacją niemieckiej III Rzeszy, a do kulminacji mordów doszło latem 1943 r. Dokładna liczba ofiar nie jest znana. Polscy historycy szacują, że zginęło między 80 a 100 tys. Polaków i - w odwecie - ok. 10-20 tys. Ukraińców.

Ekshumacje szczątków ofiar rzezi wołyńskiej były przeprowadzane w latach 1992-2015, głównie w miejscowościach Ostrówki, Wola Ostrowiecka i Gaj. W 2017 roku strona ukraińska powiedziała: stop. Nie pozwoliła na kolejne ekshumacje. Dlaczego?

Powodem miało być rozebranie w Hruszowicach koło Przemyśla pomnika upamiętniającego bojowników UPA (Ukraińska Powstańcza Armia).

Rozbiórki dokonali działacze Ruchu Narodowego, Młodzieży Wszechpolskiej oraz mieszkańcy. Pomnik został postawiony nielegalnie - argumentowały polskie władze, które postanowiły nie ustępować ani na krok przed presją strony ukraińskiej, równie nieugiętej i okopanej na swoim stanowisku.

I tak zaczął się konflikt, który przez następne lata kładł się cieniem na stosunkach polsko-ukraińskich. Sednem tego konfliktu wcale nie jest kwestia samych ekshumacji, czyli przeniesienia szczątków poległych. To wydaje się sprawą drugorzędną. Chodzi o coś zupełnie innego. O politykę. W tym przypadku - politykę historyczną, a w zasadzie dwie polityki historyczne: polską i ukraińską, które prężą muskuły i żadna nie chce ustąpić miejsca swojej konkurentce.

Jest porozumienie ws. ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej. Już kilka osób podaje się za ojców tego sukcesu
Źródło: Ewa Koziak/Fakty po Południu TVN24

- Żeby zrozumieć, co stało się na Wołyniu i w Galicji Wschodniej, trzeba mieć minimum empatii i przynajmniej starać się zrozumieć motywy, emocje, pamięć czy wrażliwość drugiej strony - mówi prof. Igor Hałagida z Uniwersytetu Gdańskiego, sam siebie określający mianem polskiego historyka z ukraińskimi korzeniami. - Tymczasem polityka historyczna opiera się na historiografii narodowej, która często wyklucza spojrzenie z drugiej strony i jest historiografią mitotwórczą - stwierdza historyk.

W sprawie "Wołynia" pokutuje wiele mitów, z czego trzy zdają się wysuwać na pierwszy plan. Dwa z nich zostały "wyprodukowane" przez polskich twórców polityki historycznej, trzeci przez ich odpowiedników po stronie ukraińskiej. To one stają na drodze do spokojnej, rzetelnej debaty publicznej na ten temat i w efekcie - rozwiązania problemu ekshumacji szczątków ofiar rzezi wołyńskiej.

ROZMOWA
Kowal: zbliża się przełom w myśleniu naszych partnerów ukraińskich w sprawie ekshumacji
Źródło: TVN24

Mit pierwszy - "polski": Ukraińcy bez wyraźnego powodu zaczęli spontanicznie mordować Polaków, z nienawiści, choć ze strony Polski nie zaznali niczego złego

- Nie, nie było tak - stwierdza profesor Grzegorz Motyka, historyk, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego, który od lat bada wydarzenia określane jak rzeź wołyńska. - To było działanie planowane. Jeszcze przed drugą wojną światową został przygotowany plan ukraińskiego powstania zbrojnego przeciwko Polakom - do tego planu wpisano masowe mordy na ludności polskiej i żydowskiej.

Postawmy więc pytanie: dlaczego ukraińskie organizacje nacjonalistyczne chciały wyeliminować ludność polską z terenu Wołynia i Małopolski Wschodniej?

- Ugrupowania nacjonalistyczne, niezależnie od kraju pochodzenia, często żywią idee, że ich kraj powinien być "czysty etnicznie" - tłumaczy prof. Grzegorz Motyka. - Ponadto w tym przypadku zakładano, że poprzez eskalację przemocy zostanie zniwelowana polska przewaga. Chodziło także o to, żeby uderzyć w tych ludzi, którzy nie chcieli konfliktu i dążyli do porozumienia po polskiej i po ukraińskiej stronie. Polaryzacja miała doprowadzić do sytuacji, w której obydwie wspólnoty zaczną się nienawidzić i widzieć w sobie absolutnego wroga. Mordowanie całych wsi polskich sprawiało, że całe wsie ukraińskie traciły możliwość wyboru, wiedziały bowiem, że spadnie na nie polski odwet, w związku z tym musiały się zaangażować w walkę. Chodziło o wywołanie "rewolucyjnego ferworu".

Radosław Sikorski: Ukraina potwierdza. Nie ma przeszkód do prac poszukiwawczych i ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej
Źródło: Katarzyna Kolenda-Zaleska/Fakty TVN

Żeby jednak sięgnąć do genezy konfliktu polsko-ukraińskiego i zrozumieć, na czym polegał, a tym samym zrozumieć, co kierowało ukraińskimi nacjonalistami, trzeba cofnąć się do początku dwudziestolecia międzywojennego, do roku 1918.

- Pierwszym przejawem konfliktu polsko-ukraińskiego była wojna o Lwów i Galicję Wschodnią w latach 1918-1919, przegrana przez Ukraińców - tłumaczy prof. Igor Hałagida. - To spowodowało, że przez cały okres międzywojenny tlił się ten konflikt. Znaczna część Ukraińców, którzy znaleźli się w Polsce, a przypomnijmy, że to była największa mniejszość narodowa w II Rzeczpospolitej, licząca kilka milionów ludzi - trzynaście procent społeczeństwa, traktowała polskie władze jak władze okupacyjne. Z drugiej strony rządy Polski stosowały praktyki zmierzające wprost do asymilacji czy wynarodowienia mniejszości ukraińskiej.

Igor Hałagida przywołuje fakty - dochodziło do niszczenia cerkwi prawosławnych na Lubelszczyźnie i "nawracania" siłą prawosławnych Ukraińców na katolicyzm.

- Żołnierze polscy pod lufami karabinów pędzili chłopów ukraińskich do katolickich kościołów - mówi historyk z Gdańska. - Były burzone cerkwie, żołnierze polscy niszczyli domostwa, demolowali wsie, na przykład wlewali naftę do mąki i na różne inne sposoby upokarzali ludność ukraińską.

 
Według polskich historyków rzeź wołyńska pochłonęła 80-100 tysięcy ofiar po stronie polskiej. W akcjach odwetowych miało zginąć 10-20 tysięcy Ukraińców
Źródło: wikipedia.org

W tle oczywiście była polityka. Żadna ze stron konfliktu - ani polskie władze, ani ukraińscy nacjonaliści - nie byli zainteresowani porozumieniem czy deeskalacją przemocy. W 1930 r. akcje pacyfikacyjne, dokonywane na ukraińskiej ludności przez żołnierzy polskich, odbywały się przed wyborami i władzy zależało na tym, żeby pokazać wyborcom, że ma "twardą rękę" wobec Ukraińców. Po drugiej stronie stali zaś ci Ukraińcy, którym zależało, żeby najmocniej jak się da zantagonizować swoich rodaków przeciwko Polakom, żeby zradykalizować nastroje - to była woda na polityczny młyn dla nacjonalistów.

Jednak, na co zwraca uwagę prof. Hałagida, nie można stawiać znaku równości między wszystkimi Ukraińcami a radykałami z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, która uciekała się wówczas do przemocy, stosując terror - na przykład organizując zamachy na polityków.

- Środowiska ukraińskie nie były jednolite, największą popularnością cieszyło się wówczas centrowe Ukraińskie Zjednoczenie Narodowo-Demokratyczne, które miało swoich reprezentantów w polskim parlamencie - tłumaczy prof. Igor Hałagida. - Większość Ukraińców nie darzyła sympatią Polski jako takiej, ale z drugiej strony też nie brała udziału w działaniach terrorystycznych, nie popierała zamachów, których dokonywali nacjonaliści. Pamiętajmy też, że większość Ukraińców spełniła swój obywatelski obowiązek w obronie ojczyzny w 1939 roku.

W podobnym tonie wypowiada się prof. Grzegorz Motyka.

- Ukraińcy bardzo często byli traktowani jako obywatele drugiej kategorii - mówi historyk. - Zwłaszcza pacyfikacja, która miała miejsce w roku 1930, sprawiła, że Ukraińcy poczuli, że są traktowani jako niepełnoprawni obywatele, dyskryminowani i wyszydzani. Z tego powodu wzrastała wśród nich sympatia do ruchu nacjonalistycznego. Ukraińscy nacjonaliści zaś wychodzili z założenia, że należy pogłębić podziały, by wykopać taką przepaść, która będzie nie do zasypania. Z drugiej strony polityka dyskryminacyjna, stosowana przez polskie władze, na pewno przyczyniła się do zaognienia stosunków polsko-ukraińskich przed wojną.

duda dla oli
Andrzej Duda o ekshumacji szczątków polskich ofiar na Wołyniu

Mit drugi - "ukraiński": co prawda Ukraińcy mordowali Polaków, ale także Polacy mordowali Ukraińców, więc wina rozkłada się po równo na obie strony

Na początek oddajmy głos prof. Grzegorzowi Motyce.

- W tym przypadku nie można mówić o symetrii - stwierdza historyk. - Kierownictwo ukraińskiego podziemia podjęło decyzję o planowanej depolonizacji obszaru kilku przedwojennych województw zamieszkałych przez setki tysięcy Polaków, stąd tak duże straty wśród polskiej ludności. Prawdą jest, że po polskiej stronie zdarzały się wypadki mordowania całych wsi, które należy zakwalifikować jako zbrodnie wojenne, ale było to spowodowane chęcią zemsty, czasem chodziło też o to, żeby przestrzec społeczność ukraińską przed popieraniem nacjonalistów. To oczywiście miało skutki odwrotne od zamierzonych i spirala nienawiści i przemocy tylko dalej się nakręcała.

Różnica jest też taka, że działania polskiego podziemia, nawet jeśli były okrutne i stanowiły zbrodnie wojenne, nie miały charakteru czystki etnicznej - co często podkreśla się w analizach historyków. Prof. Grzegorz Motyka potwierdza tę tezę: - Polskie akcje odwetowe miały charakter zemsty, co nie zmienia faktu, że oczywiście te wypadki to były zbrodnie wojenne.

I jest jeszcze jedna różnica - zwraca uwagę Grzegorz Motyka. Dowodzący oddziałami Armii Krajowej na Lubelszczyźnie, które brały udział w działaniach przeciwko ukraińskim wioskom, został poinformowany, że władze Polskiego Państwa Podziemnego wszczęły postępowanie karne za dokonanie tych zbrodni.

- Po ukraińskiej stronie takich postępowań - mających ukarać sprawców zbrodni wojennych, mordów na polskiej ludności cywilnej - nie było - podsumowuje historyk.

Pomnik "Rzeź Wołyńska"
Pomnik "Rzeź Wołyńska"
Źródło: TVN24

Prof. Igor Hałagida zwraca uwagę, że spór o tak zwaną symetrię w tym przypadku bardzo często sprowadza się do różnicy zdań na temat liczby ofiar.

- Kwestią sporną jest w tej chwili liczba ofiar. Nie wiemy dokładnie, przynajmniej ja jako historyk nie odważyłbym się powiedzieć z pewnością, ilu dokładnie Polaków zostało zamordowanych. Na pewno kilkadziesiąt tysięcy i na pewno więcej niż Ukraińców, to nie ulega wątpliwości. Według mnie możemy mówić o 75 tysiącach, ale to nie są dane potwierdzone - przyznaje.

A jeśli chodzi o liczbę zabitych po stronie ukraińskiej?

- Zespół ukraińskich historyków pod moim kierunkiem prowadził badania i udało się ustalić liczbę zabitych Ukraińców na około 30 tysięcy, w tym 20 tysięcy znanych z nazwiska, z czego około 10 tysięcy to są ofiary, które zginęły z rąk polskich, ale pod obcym dowództwem, niemieckim albo sowieckim - stwierdza Igor Hałagida. I podsumowuje: - To jest moje osobiste zdanie: Polaków zginęło mniej więcej 75-80 tysięcy, zaś Ukraińców do 30 tysięcy.

Przywołajmy więc dane przyjęte w polskiej historiografii: 80-100 tysięcy ofiar po polskiej stronie oraz 10-20 tysięcy ofiar po ukraińskiej.

- Spór o liczbę ofiar i o tak zwaną symetrię win lub jej brak to jest doskonały przykład konfliktu pamięci - mówi prof. Igor Hałagida. - Można powiedzieć, że każda z historiografii i historycy, polscy i ukraińscy, okopali się na swoich pozycjach. Cały problem polega na tym, że każda ze stron pamięta o swoich krzywdach i w efekcie z jednej strony wyolbrzymia się "swoje" ofiary i umniejsza ofiary drugiej strony. Ta sytuacja niewiele się zmieni, jeżeli po jednej i po drugiej stronie ofiary strony przeciwnej nie zostaną uznane na za "swoje". Czyli że Polacy uznają za "swoje" ofiary ukraińskie, a Ukraińcy - polskie.

80. rocznica rzezi wołyńskiej. "25 osób z mojej rodziny wymordowali"
80. rocznica rzezi wołyńskiej. "25 osób z mojej rodziny wymordowali"
Źródło: Fakty TVN

Mit trzeci - "polski": Ukraińcy mordowali ze szczególnym okrucieństwem i stosowali tortury, zaś Polacy "tylko" rozstrzeliwali swoje ofiary

Spór o winę - czyja większa, nie dotyczy tylko liczby ofiar, ale niekiedy także skali okrucieństwa. W przestrzeni publicznej - szczególnie w środowiskach organizacji kresowych i "obrońców pamięci Wołynia", pojawiają się twierdzenia, że w odróżnieniu od polskich partyzantów, którzy "humanitarnie" rozstrzeliwali ukraińskich cywilów, banderowcy torturowali swoje ofiary przed śmiercią, wbijali na pal, odzierali ze skóry i wyłupywali im oczy. Ich wina ma być więc w związku z tym większa niż polskich "odwetowców".

Zbrodnia wołyńska była okrutna, to nie ulega wątpliwości. Polacy byli zabijani przy pomocy siekier, wideł, zwykłych pałek i innych sprzętów gospodarskich, paleni żywcem. To także nie ulega wątpliwości. Zdarzały się przypadki stosowania wymyślnych tortur, włącznie z wbijaniem na pal, wyłupywaniem oczu. Takie przerażające opisy znajdziemy w relacjach tych Polaków, którzy przetrwali pogromy.

Na przykład na łamach "Gazety Lubuskiej" pogrom w Ludwikówce (szacuje się, że 13 lipca 1943 roku z rąk ukraińskich nacjonalistów zginęły tam 183 osoby, głównie mężczyźni i chłopcy powyżej 14. roku życia, zostali spaleni żywcem w stodole) wspominała kilka lat temu Józefa Haliczańska:

"Mam 20 lat, jest lipiec, piekliśmy chleb w domu. Budzę się o czwartej rano, krowy już na dworze, mama zdążyła je wypędzić. Nagle słychać hałas, patrzę, i Jezus Maria, Ukraińcy ganiają po podwórkach, ludzie krzyczą. Biegnę boso, zawracam krowy do stodoły i jakaś taka nieświadoma postanawiam je wydoić. (...) Potem widziałam te rzeczy… To nie do opowiedzenia. Mężczyzn zaczęli wiązać drutami kolczastymi przy stodole. Widziałam, jak ciężarnej kobiecie rozcinają bagnetem brzuch i wyciągają dziecko. Komuś wycięli język, oczy nożyczkami. Jakieś dziecko w wózku, dźgnięte bagnetem leży. Inne dzieci biorą je na ręce, przytulają, żeby nie drgało".

Okrucieństwa Ukraińców wobec Polaków są więc dobrze znane. Ale czy twierdzenia o tym, że polscy partyzanci "tylko" rozstrzeliwali, są uprawnione? Okazuje się, że stoją w sprzeczności z relacjami świadków polskich pogromów na Ukraińcach. Dla przykładu można przywołać relację dotyczącą zachowania polskich pacyfikatorów wsi Sahryń, gdzie 10 marca 1944 roku, z rąk partyzantów AK i Batalionów Chłopskich, zginęło... No właśnie. Polscy badacze szacują liczbę ofiar na około 230 osób. Ukraińscy - na tysiąc dwieście (takie dane przywołuje w jednym z artykułów profesor Igor Hałagida).

Zostawmy jednak w tym momencie dane dotyczące liczby ofiar i zwróćmy uwagę na przebieg samej pacyfikacji wsi. Co istotne, autorem przywołanej niżej relacji nie jest Ukrainiec, tylko polski partyzant, który opisuje zachowanie swojego towarzysza broni.

"(Złapanego Ukraińca - red.) 'Szakal' i kilku jego pomocników rozebrało do kalesonów i zaczęło pałować. Na początku bili go po podeszwach stóp. Bili dotąd, aż skóra zaczęła schodzić płatami, a ciało odpadać w kawałkach. Potem zaczęli bić w klatkę piersiową, aby połamać mu żebra. 'Szakal' był wyraźnie podekscytowany i przejawiał coraz większą ochotę, by zadać jeńcowi jak najwięcej bólu. Jego ofiara jednak uparcie milczała. Wkrótce jednak Ukrainiec nie był w stanie wymówić nawet słowa, nawet jeśli chciałby. 'Szakal' włożył jego palce między ciężkie stalowe drzwi i zatrzasnął je, łamiąc ofierze palce, które pękły z głuchym trzaskiem. (…) Początkowo ofiara krzyczała z całych sił, ale stopniowo jego krzyk słabł, aż przeszedł w cichy jęk, ciało było wstrząsane nagłymi konwulsjami i przy każdym uderzeniu 'Szakala' mężczyzna wydawał charczące dźwięki. (…) Na koniec twarz mężczyzny była jedną miazgą, jego klatka piersiowa zapadła się, jednak jeszcze wydawał słabe dźwięki, kiedy 'Szakal' zaciągnął go za nogi do drabiny, zrzucił na dół i pociągnął za stodołę, by wykończyć go tam bagnetem" (Igor Hałagida, "Ukraińskie straty osobowe w dystrykcie lubelskim (październik 1939−lipiec 1944) - wstępna analiza materiału statystycznego", w: Pamięć i Sprawiedliwość. Pismo naukowe poświęcone historii najnowszej, s. 382-383).

Stefan Kwaśniewski "Wiktor" - oficer Armii Krajowej - jest uważany za inicjatora akcji w Sahryniu. W jednym z udzielonych wywiadów stwierdził, że swoim przełożonym przedstawił "konieczność radykalnego działania w postaci brutalnych akcji celem zmuszenia Ukraińców do zaniechania krwiożerczej polityki przeciw ludności polskiej […]". W dalszej części tej wypowiedzi przyznaje, że to on "zaprojektował" całą akcję - jak stwierdził: "o cechach pełnej brutalności na ukraińskie skupiska, które są bazami wypadów zbrojnych na polskie wsie". W jego przekonaniu owa "brutalność" miała powstrzymać Ukraińców przed kolejnymi mordami Polaków.

Rzeź wołyńska do tej pory dzieli
Rzeź wołyńska do tej pory dzieli
Źródło: TVN24

Historyków zapytałem o kwestię okrucieństwa po obydwu stronach konfliktu.

Prof. Grzegorz Motyka wspomniał o okrucieństwie Ukraińców wobec Polaków w jednej ze wsi, gdzie związanych mieszkańców mordowano siekierami, prof. Igor Hałagida o okrucieństwie polskich partyzantów w innej wsi, gdzie miejscowemu duchownemu odcięto głowę łopatą. Przy czym żaden z nich nie negował, że okrucieństwo pojawiło się po obu stronach, ukraińskiej i polskiej. A że historycy nieco inaczej rozkładają akcenty?

- Spieramy się, ale to przecież normalne w środowisku naukowym - stwierdza prof. Igor Hałagida. Dodaje, że z Grzegorzem Motyką zna się od wielu lat, wielokrotnie wymieniali argumenty, nie we wszystkim się ze sobą zgadzają, ale żaden z nich nie neguje faktów, że do zbrodni dochodziło po obydwu stronach krwawego konfliktu.

Badacze są zgodni co do tego, że temat szczególnego okrucieństwa w tym przypadku jest niezwykle złożony. - Kwestia okrucieństwa, jego przyczyn, skąd się wzięło i czemu miało służyć, jest tak skomplikowana, że nie da się tego wytłumaczyć w krótkim artykule, który pan przygotowuje - usłyszałem od obydwu.

Pomaska o deklaracji szefów MSZ Polski i Ukrainy: to wielki sukces dyplomatyczny
Źródło: TVN24

Przełom?

W kwestii ekshumacji ofiar zbrodni wołyńskiej mamy przełom, jak przekonują nas politycy po wtorkowym porozumieniu w sprawie ekshumacji. Teraz spory o pamięć historyczną nie mają już być przeszkodą na drodze do czynności poszukiwawczych i ekshumacyjnych. Jednak obaj historycy - zarówno prof. Grzegorz Motyka, jak i prof. Igor Hałagida, są raczej raczej ostrożnymi optymistami i wykazują sceptycyzm co do efektów, które nastąpią po politycznej deklaracji.

- Słowa polityków przyjmuję z nadzieją, ale tylko z nadzieją. Chciałbym wierzyć, że za tymi słowami pójdą czyny, ale dopóki tak się nie stanie, proszę mi pozwolić zachować zdrowy sceptycyzm - mówi profesor Grzegorz Motyka.

Skąd ten sceptycyzm? Historyk zwraca uwagę, że już w 2020 roku zawarto porozumienie między prezydentem Andrzejem Dudą i prezydentem Wołodymyrem Zełenskim. - To był mądry kompromis, który miał odblokowywać proces przeprowadzania ekshumacji - zaznacza prof. Motyka.

Porozumienie polegało na tym, że polska strona zobowiązała się do odnowienia jednej mogiły, która była wcześniej legalnie postawiona, i w zamian za to strona ukraińska miała "odblokować" ekshumacje. Instytut Pamięci Narodowej przygotował ekspertyzę, która uniemożliwiła odbudowę tej mogiły w pierwotnej formule, w związku z tym wojewoda podkarpacki nie zgodził się na tę odbudowę. W efekcie strona ukraińska uznała, że porozumienie nie zostało zrealizowane.

- I tak w wyniku działań IPN-u całe to porozumienie zostało wyrzucone do kosza. Nigdy nie zostało wcielone w życie. Bardzo szybko sytuacja wróciła do punktu wyjścia, czyli do tego sporu, z którym mamy dziś do czynienia. Mam nadzieję, że tym razem tak się nie stanie - podsumowuje prof. Grzegorz Motyka.

A prof. Igor Hałagida podkreśla: - Gdyby ekshumacje rzeczywiście były realizowane, bardzo bym się z tego cieszył. Chciałbym wierzyć, że to jest zapowiedź przełomu w tej sprawie. Mam nadzieję, że tak się stanie. O ile politycy znowu czegoś nie zepsują.

Politycy przekonują, że nic już nie stoi na przeszkodzie, by rozpocząć ekshumacje szczątków ofiar rzezi wołyńskiej.

Od 2017 roku proces jest wstrzymany - na przeszkodzie stanęły spory o pamięć historyczną.

Dwie polityki historyczne - polska i ukraińska - są budowane na mitach; zdaniem historyków to one uniemożliwiają rzetelną debatę publiczną na temat morderstw na Wołyniu.

- Żeby zrozumieć, co stało się na Wołyniu i w Galicji Wschodniej, trzeba mieć minimum empatii i przynajmniej starać się zrozumieć motywy, emocje, pamięć czy wrażliwość drugiej strony - mówi historyk prof. Igor Hałagida.

Czy tym razem uda się przełamać impas?

Czytaj także: