Premium

Mikroślad z lewego buta pomógł wyjaśnić zagadkę śmierci Kamila

Zdjęcie: KSP

Wydawało się, że Kamil zginął, bo doszło do nieszczęśliwego zdarzenia. Policjanci zmienili zdanie, gdy flesz aparatu rozświetlił niebieską plamkę na bucie. Choć ten sam but na początku wprowadził ich w błąd.

33-letni Kamil jeszcze żył. Trzej młodzi mężczyźni znaleźli go późnym wieczorem pod betonowym ogrodzeniem, wysokim na 160 centymetrów. Leżał przy znaku "ustąp pierwszeństwa", w błocie. Koniec grudnia, ale śniegu nie było.

Szalik w paski walał się przy płocie. Jeden ciemnobrązowy but został na stopie zmarłego. Drugi leżał gdzieś po drugiej stronie ogrodzenia. Mężczyzna miał tak zakrwawioną twarz, że ci, którzy go znaleźli, nie poznali w nim kolegi z Lucynowa, wsi pod Wyszkowem. A przecież wszyscy tam znali się z widzenia.

Co się stało? Nikt nic nie widział, a Kamil nie żyje.

Znajomi podczas przesłuchań w komendzie dziwili się: przecież zawsze, jak była jakaś bójka w Lucynowie, to się nie wtrącał, wręcz uciekał. Komu mógł podpaść? Lekarz wstępnie ocenił (o czym czytam w aktach sprawy): "Obrażenia mogą wskazywać na to, że spadł z wysokości". Nie dopatrzył się zewnętrznych "uszkodzeń" na twarzy, głowie czy innych częściach ciała. 

Czyli chciał po pijanemu przejść przez to betonowe ogrodzenie, pod którym leżał?

- To było możliwe. Ale teorii było więcej, bo my zawsze bierzemy pod uwagę wszystkie okoliczności - mówi jeden z policjantów, który zajmował się sprawą śmierci Kamila.

I opowiada o tym, co się wydarzyło w Lucynowie. Kluczowy w sprawie okazał się dowód mniejszy niż główka od szpilki.

Wieczorne piwo

- Nie wiem, co mogło stać się mojemu bratu, nikogo nie podejrzewam. Nie wiem, kto mógł mu zrobić krzywdę - powiedziała policjantom krótko po śmierci brata Agnieszka.

To z Agnieszką i jej rodziną Kamil spędził Boże Narodzenie 2017 roku. Odwiozła go do domu, właśnie do Lucynowa, w drugi dzień świąt. Następnego dnia odebrała telefon od sąsiadów. Od razu pojechała na szpitalny oddział ratunkowy. Brat już nie żył. 

Kamil mieszkał niedaleko miejsca, gdzie znaleźli go mieszkańcy wsi, konkretnie trzech młodych mężczyzn. Wszyscy przedstawili policjantom jedną wersję zdarzeń. 

W skrócie brzmiała tak: umówili się wieczorem na piwo. Jeden szedł sam Słoneczną, dwóch, już razem, zmierzało z drugiego końca ulicy. Mieli spotkać się w połowie drogi. Ale nagle jeden z nich dostrzegł zakrwawionego mężczyznę. Zadzwonił szybko po kolegów i po karetkę. Początkowo nie poznali Kamila, ale później, kiedy policjant wyjął jego dowód, wszystko było jasne. 

Dominik: - Chcieliśmy wszyscy go ratować. Jest to spokojny chłopak, z nikim nie miał konfliktów. Nikt go na pewno nie pobił, nie wiem, co mu się stało. 

Rafał jakby powtórzył to, co jego kolega: - Nie wiem, co się stało. To był spokojny chłopak, nikomu nie wadził. 

Patryk: - Jak się zdarzały szarpaniny pod sklepem, to on nigdy nie brał w nich udziału. 

Jeden z nich kłamał, ale o tym później.

Miejsce zdarzenia Policja w Wyszkowie

Dwie hipotezy

Co więc od początku wiedzieli policjanci zajmujący się sprawą? Jak mówi mi Damian Wroczyński, oficer prasowy policji w Wyszkowie, w pierwszych dniach po śmierci 33-latka nic nie było jasne. Świadkowie nic nie widzieli, w rozwikłaniu zagadki nie pomogli też ratownicy medyczni, którzy interweniowali na miejscu. 

Jeden z medyków opisał, że mężczyzna miał zakrwawioną twarz. Innych obrażeń się nie dopatrzył. Drugi też nie dał żadnych wskazówek, które mogły pomóc w rozwiązaniu zagadki.

Z akt sprawy: "Nie jestem w stanie określić, co było przyczyną [zgonu - red.]. Mógł to być upadek, nieszczęśliwy wypadek czy potrącenie przez samochód".

Teorie na początku były dwie. Może pobicie? A może faktycznie 33-latek, który był tego dnia pijany, z jakiegoś powodu chciał przeskoczyć przez betonowe ogrodzenie, za którym mieszkał sołtys?

Ta druga teoria znalazła nawet cień potwierdzenia. W aktach sprawy czytam notatkę, która powstała po wstępnych oględzinach zwłok. Lekarz ocenił: "Obrażenia wskazywały, że są następstwem tępego urazu". I spekulował: "na przykład upadku z relatywnie niewielkiej wysokości na twarde podłoże i uderzenia o nie".

Ale policjantom coś w tej historii nie pasowało. Zaczęli przyglądać się śladom.

Czapka, szalik, pasek, but

Kiedy Kamil został odnaleziony, nikogo przy nim nie było. Nie było też na jezdni śladów hamowania ani niczego, co mogłoby być narzędziem zbrodni.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam