Kandydatka skrajnej prawicy swój przepis na "uporządkowanie Francji", choć często modyfikowany, sprzedaje już od ponad dekady. Czy tym razem, gdy już trzeci raz ubiega się o prezydenturę, Francuzi zdecydują się wybrać właśnie jej polityczne menu?
Na podest pewnym krokiem wchodzi rozpromieniona kobieta, witana burzą oklasków. Bije od niej radość, chociaż za uśmiechem na twarzy skrywa się niepewność. Po jej prawej stronie dumnie prezentuje się flaga w narodowych barwach. W sferze symboliki to już orędzie głowy państwa, ale na razie z pozycji pretendenta.
Zaczyna klasycznie, od podziękowań. Ale zaraz pojawiają się słowa o pokorze i nadziei, które szybko dobierają się w pary z niezależnością i niepodległością. Oświadcza, że jest pełna nadziei, iż to "początek odbudowy kraju". Krótko potem rozpoczyna się prezentacja politycznego credo. Wybrzmiewają hasła o zapewnianiu suwerenności we wszystkich dziedzinach, o przywróceniu bezpieczeństwa dla wszystkich, o tym, że "każdy będzie miał dostęp do osobistego rozwoju i szczęścia". Towarzyszy temu zapewnienie, że "Republika nie zapomni o żadnym ze swoich dzieci".
Tego, czy te słowa pozostaną tylko w sferze deklaracji, czy też w przyszłości dostaną szansę, aby stać się ciałem, dowiemy się w najbliższą niedzielę. Francuzi zdecydują o tym, czy w Pałacu Elizejskim będzie mogła zacząć zadomawiać się nowa lokatorka, czy też żadna przeprowadzka potrzebna nie będzie. A zazwyczaj przeprowadzka idzie w parze z porządnym sprzątaniem. Bo właśnie o "uporządkowaniu Francji" podczas wieczoru wyborczego po pierwszej turze wyborów mówiła Marine Le Pen. Kandydatka skrajnej prawicy, przedstawicielka Zjednoczenia Narodowego wydaje się być najbliżej prezydentury w całej swojej dotychczasowej karierze.
Tyle że na jej drodze kolejny raz stoi Emmanuel Macron. Według sondaży to właśnie obecny przywódca Francji ponownie dostanie mandat od francuskiego społeczeństwa. Ale, jak uczy historia prezydenckich starć, kaprys wyborcy może okazać się znacznie potężniejszym ładunkiem niż wszelkie analizy i notowania, nawet te, które w możliwie najdokładniejszy sposób próbują odczytać sympatie i antypatie demosu.
Co musi się stać
10 kwietnia urzędujący prezydent realnie poczuł na plecach oddech Marine Le Pen. Otrzymał w pierwszej turze 27,85 procent głosów, a kandydatka skrajnej prawicy - 23,15 procent. Chociaż takie wyniki były spodziewane, to jednak potwierdziły, że Francja stoi w politycznym rozkroku, a potknięcie się któregoś z kandydatów na ostatniej prostej może okazać się szczególnie dotkliwe i bolesne.
Co zatem może spowodować, że Marine Le Pen będzie mogła zabrać się za zapowiadane przez nią porządki nad Sekwaną?
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam