Jacek Wszoła jest wzburzony. Na wystosowanym przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski zaleceniu, by Rosjan i Białorusinów dopuszczać już do sportowej rywalizacji, nie zostawia suchej nitki. - Od ludzi stamtąd chciałbym usłyszeć, że nie chcą tej wojny. Jeżeli tego nie zrobią, spokojnie możemy im powiedzieć, żeby poszli tam, gdzie ukraiński obrońca Wyspy Węży kazał iść ruskiemu wojennomu korabliu - mówi.
W sprawie igrzysk i ich bojkotowania jest, niestety, specjalistą.
W 1976 roku, wychodząc na stadion w Montrealu, miał niecałe 20 lat. I plan, by ten olimpijski finał wygrać, wrócić do Polski ze złotem. Plan wykonał, wiadomo, ruszając do kariery wielkich rozmiarów, z ustanowieniem rekordu świata - na poziomie 2,35 m - włącznie.
Cztery lata po Montrealu startował w Moskwie, w igrzyskach zbojkotowanych przez zachodni świat, a na kolejne, goszczone przez Los Angeles, nie poleciał, bo zbojkotował je blok wschodni. Takie czasy, takie realia.
Teraz, po czterech dekadach, słucha przewodniczącego MKOl-u i nie wierzy w to, co słyszy.
Rafał Kazimierczak: Powiedzmy, że znowu masz 19 lat i jesteś w szczytowej formie. Startowałbyś w jednych zawodach z Rosjanami i Białorusinami?
Jacek Wszoła: Sądzę, że nie, przecież Rosjanie od dawna nie są dopuszczani do wielkich lekkoatletycznych imprez, a niebawem to samo spotka pewnie Białorusinów.
Ty mówisz o dopingu, w Rosji systemowym, wspieranym przez państwo. A ja pytam, czy startowałbyś z nimi w tej wojennej rzeczywistości, po ich napaści na Ukrainę.
Nie, nie wyobrażam sobie tego. Spójrzmy na to z perspektywy Ukraińców - co miałyby zrobić Julija Lewczenko i Jarosława Mahuczich, gdyby na skoczni spotkały Mariję Łasickienę, czyli, jeżeli nie awansowała, panią kapitan rosyjskiej armii. A Kateryna Tabasznyk? Ona w czasie tej wojny przeszła przez piekło.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam