|

Matki oskarżają położną. "Córka prawie umarła po porodzie domowym w jej asyście"

Matka z dzieckiem
Matka z dzieckiem
Źródło: Shutterstock (zdjęcie ilustracyjne)

Była zmowa milczenia, bo nikt nie chciał zaszkodzić idei porodów domowych. Jest zawiadomienie do prokuratury na Beatę K. - Trzeba powstrzymać tę kobietę, zanim jakieś dziecko umrze. Po porodzie domowym moja córka miała problemy z oddychaniem. Położna przekonywała, żeby nie dzwonić po karetkę i nas zostawiła. Wezwaliśmy pogotowie. Dziecko krwawiło z jelit, lekarze walczyli o jego życie - opowiada Lilianna.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Prokuratura w Gdańsku prowadzi postępowanie w sprawie narażenia noworodka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w związku z porodem i opieką położniczą okołoporodową (art. 160 § 2 Kodeksu karnego). Grozi za to do pięciu lat więzienia.

Skarga na położną została również złożona do Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej Pielęgniarek i Położnych. "Jest rozpatrywana, trafiła do okręgu w Gdańsku" - informuje rzecznik. I nie będzie to jedyna skarga, jaka wpłynie na Beatę K.

Umowa

Miały być między innymi dmuchany basen i sitko, mały stołeczek (inny okaże się być powodem do nerwów), przekąski kaloryczne, napoje i rosół. Gdyby czegoś z listy (o wiele dłuższej) zabrakło - rodzącą mogło to kosztować dodatkowy 1000 złotych. Kary mogły być naliczane za "złe oddychanie", nieuzasadnione wezwanie położnej albo za telefony nie w porę. Tak stanowiła umowa między rodzącą a położną.

Agnieszka, jedna z rodzących, która podpisała umowę z Beatą K., opowiada: - Gdy odeszły mi wody, zadzwoniłam do Beaty, że zaczynam rodzić. Najpierw nie odbierała. Potem oddzwoniła i pytała, jaki jest kolor wód. Mówię jej, że rodzę, a ona na to, że to niemożliwe. A potem dodała: "Pokaż mi, jak oddychasz". Zaczęłam głośno oddychać do słuchawki. Uznała, że rodząca tak nie oddycha. Potem dowiedziałam się, że ona często nie przyjeżdża wcale albo dopiero na sam finał porodu. Dlaczego? Myślę, że po to, by wziąć pieniądze.

Kobiet, które mają zastrzeżenia do Beaty K., jest więcej. Położna wciąż świadczy swoje usługi, prowadzi szkołę rodzenia.

Beata K. nie odpowiada na moje telefony, SMS-y i maile w sprawie zarzutów matek. W końcu udaje się z nią porozmawiać osobiście reporterowi tvn24.pl. Do tej rozmowy jeszcze wrócimy.

W latach 2017-2021 transferem do szpitala skończyło się 111 porodów prowadzonych w domu
W latach 2017-2021 transferem do szpitala skończyło się 111 porodów prowadzonych w domu
Źródło: Shutterstock

Lilianna

Lilianna z trudem opisuje swój poród.

Bałam się…

Dziecko było sine, przelewało się przez ręce…

Byłam przerażona… 

W wynikach wyszły guzy w mózgu…krew jej przetaczali.

Ta położna wszędzie miała dobre opinie…

Koleżanka mnie ostrzegała.

Wysyła mi zdjęcie córki. Uśmiechnięty niemowlak patrzy w obiektyw.

Gdy rozmawiam z Lilianną, już wiem, że poszkodowanych matek, które zdecydowały się na poród domowy z Beatą K., jest więcej. Wcześniej odmówiły rozmowy ze mną. Potem, poruszone historią Lilianny, decydują się przerwać milczenie.

9 kwietnia 2022 roku.

Lilianna: - Około południa poczułam skurcze przepowiadające, daliśmy znać Beacie. Poprosiła, by nagrać, jak oddycham. Powiedziała, że robię to źle. Poprawiłam oddech. Poród zaczął się rozkręcać, siedziałam w dmuchanym basenie. Około 18 zadzwoniliśmy do niej, by przyjechała. Pojawiła się z koleżanką, zrobiła mi KTG. Wydawała mi polecenia. Że mam usiąść na sedesie, że mam zmienić pozycję. Po porodzie, jak wystawiła już nam rachunek do zapłacenia, to okazało się, że naliczyła nam jakieś kary. Przez większość porodu byłam sama z mężem, wtedy Beata leżała na kanapie i przysypiała. Jej koleżanka nam pomagała, skurcze były intensywne. Mąż zapytał, czy nie trzeba jechać do szpitala.

Adam, mąż Lilianny: - Wtedy ta koleżanka Beaty odpowiedziała, że rodzimy dalej. Bardzo długo to trwało, od 16 do 5 rano następnego dnia. O 6 rano Lila urodziła, wody były zielone. Dziecko się nie ruszało, było wiotkie.

Lilianna: - Córka nie mogła złapać oddechu, spadała jej saturacja. Położna chodziła po kuchni i mówiła przy naszych znajomych, którzy też byli obecni w domu, że szkoda by było po tak pięknym porodzie jechać do szpitala. Zapewniała nas, że wszystko będzie dobrze, a problemy z oddychaniem to zmiany adaptacyjne. Mówiła, że miała gorszy przypadek i wody były jeszcze bardziej zielone, a nie trzeba było jechać do szpitala. Przekonywała, że podawanie tlenu córce wystarczy. Miała wystarczyć jedna butla tlenowa.

Córka była cały czas pod tlenem. Jak ją przystawiałam do piersi, robiła się sina. Ani razu nie zapłakała. Położna zaczęła nas obwiniać o stan córki. Twierdziła, że to dlatego, że przedłużaliśmy moment odcięcia pępowiny. Zostawiła nas i odjechała. Kończył się nam tlen. Już przez telefon kazała jechać po drugą butlę, poprosiliśmy teścia o pomoc. Po czterech godzinach tlen się skończył, a dziecko zaczęło się dusić. Wpadliśmy w panikę. Zadzwoniliśmy po pogotowie. Czekaliśmy na karetkę 15 minut. Na sygnale pojechaliśmy do szpitala. 

Zabrali dziecko na badania. Byłam przerażona. Córka była pod respiratorem, wprowadzona w śpiączkę farmakologiczną, miała podpięte rurki. Pielęgniarka odciągała jej śluz, którym się krztusiła. Okazało się, że urodziła się z wrodzonym zapaleniem płuc, wyszły guzy i zmiany w mózgu. Córka miała krwotoki z jelit, miała przetaczaną krew. Atmosfera była nerwowa, dopytywaliśmy o badania i zabiegi u córki. Nie wiedzieliśmy, co robić. Bo jak wytłumaczyć, co się stało? My zaufaliśmy tej kobiecie.

Adam, mąż Lilianny: - Lekarze ratowali córce życie, a położna pisała w SMS-ach, że te wszystkie działania są niepotrzebne i córka sama sobie poradzi. Że córce pomoże mleko matki, jak poczuje je "na usteczkach". Według lekarzy dziecko zachłysnęło się wodami płodowymi, podejrzewali niedotlenienie. Badania pokazywały torbiele w mózgu. Rokowania były bardzo złe.

Lilianna: - Lekarze i specjaliści uratowali życie naszej córki, jesteśmy im dozgonnie wdzięczni. Wróciło nasze zaufanie do placówek medycznych i gdybyśmy mogli cofnąć czas, zadzwonilibyśmy po pomoc wcześniej. Córeczka ma dopiero pół roku, na razie rozwija się dobrze, ma prawidłowe wyniki. Cały czas jest jednak pod obserwacją lekarzy. Dopiero dociera do nas, co tak naprawdę się stało. Będziemy walczyć o to, by żadna rodzina nie przeżywała już przez tę położną takiego dramatu.

Adam, mąż Lilianny: - Zgłosiliśmy się do wszystkich instytucji, napisaliśmy skargę do Naczelnej Izby Pielęgniarek i Położnych. Zbieramy na adwokata. Sprawę doprowadzimy do końca.

W latach 2017-2021 w domu urodziło się 890 dzieci
W latach 2017-2021 w domu urodziło się 890 dzieci
Źródło: Shutterstock

Ewelina

Rodziłam 9 godzin i 15 minut. Beata przyjechała dopiero na ostatnie 45 minut. Oczywiście, że partner pisał i dzwonił do położnej, ale nie przyjeżdżała, bo twierdziła, że jest za wcześnie! Bardzo mnie to stresowało, w ostatniej fazie porodu wszystko miałam zaciśnięte i za bardzo parłam. Krzyczałam.

Bardzo popękałam. Położna powiedziała, że nie zszyje mnie, bo taboret jest za wysoki. Leżałam zakrwawiona, a ona podniesionym głosem mówiła, że nie ma na czym usiąść. W końcu usiadła na skrzynce z narzędziami i zszyła mi krocze.

Komentowała, że za długo brałam prysznic. Nie pokazała, jak karmić piersią. Na kolejnej wizycie weszła do domu w butach i bez maseczki. Zostawiła kartę medyczną i powiedziała, że mamy to gdzieś zawieźć. Mój partner zwrócił jej uwagę, że to jej obowiązek i musi zrobić to w ciągu trzech dni. I wtedy się zaczęło.

Andrzej, partner Eweliny: - Wkurzyła się, że znamy swoje prawa i śmiałem zwrócić jej uwagę. Zaczęła krzyczeć. Mamy nagranie. Mówi na nim, że mam "zamknąć mordę", grozi, że będziemy musieli dopłacić jej 500 złotych. Powiedziała, że jeśli jej nie przeproszę z kwiatami, to wychodzi. Ewelina stała z dzieckiem w korytarzu zapłakana. Wyprosiłem ją.

- Potem zadzwonili do nas z opieki społecznej zapytać, o co chodzi. Położna zgłosiła, że jestem osobą agresywną, a partnerka żyje w strachu przede mną i dziecko jest w naszej rodzinie zagrożone. Ewelina wszystko wytłumaczyła paniom, na koniec się z tego śmiały. Ta kobieta nie ma skrupułów. Zrezygnowaliśmy z niej w trakcie połogu i nie zapłaciliśmy jej całej kwoty. Groziła nam, że zgłosi nas jeszcze do innych instytucji. Przyszła do nas potem nowa położna. Kulturalna, spokojna, empatyczna. W maseczce i rękawiczkach wykonywała swoje zadania.

Ewelina: - Po pół roku okazało się, że dziecko mam niepełnosprawne. Zauważyliśmy, że prawa strona ciała córki jest przykurczona. Lekarze stwierdzili okołoporodowe porażenie mózgowe. W ostatniej fazie porodu już bardzo się męczyłam, jestem pewna, że wtedy doszło do niedotlenienia. Córka ma dziś prawie dwa lata. Jeździ na rehabilitację. Walczymy o jej zdrowie. Na szczęście intelektualnie rozwija się dobrze.

Opisałam naszą historię Fundacji Rodzić po Ludzku, gdzie Beata jest polecana. Nie dostałam odpowiedzi. Gdy dowiedzieliśmy się, że jest inna rodzina, która składa zawiadomienie do prokuratury w sprawie Beaty, podjęliśmy decyzję, że zrobimy to samo. Mamy już kancelarię, która będzie nas reprezentować. Zbieramy dokumentację. Zgłosimy też tę sprawę do Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej w Naczelnej Izbie Pielęgniarek i Położnych. Będziemy walczyć o odszkodowanie.

Joanna Pietrusiewicz, prezeska Fundacji Rodzić po Ludzku, twierdzi, że żadna skarga do fundacji nie dotarła. - Pracownice przeszukały wszystkie maile i niestety nie mamy takiego zgłoszenia w ostatnim czasie - mówi. Podkreśla, że na liście na stronie fundacji może pojawić się każda położna, która ma prawo do wykonywania zawodu, ale jeśli je straci, zostaje z takiej listy usunięta.

- Osoby, które czują się pokrzywdzone postępowaniem lekarzy czy położnych, mogą się zgłosić do nas po profesjonalne wsparcie. Podpowiemy, co robić - zaznacza Pietrusiewicz. 

Rodzice boją się, że poród w szpitalu będzie zbyt zmedykalizowany
Rodzice boją się, że poród w szpitalu będzie zbyt zmedykalizowany
Źródło: Shutterstock

Agnieszka

Gdy odeszły mi wody, zadzwoniłam do Beaty, że zaczynam rodzić. Najpierw nie odbierała. Potem oddzwoniła i pytała, jaki jest kolor wód. Zaczęły się skurcze. Mówię jej, że rodzę, a ona na to, że to niemożliwe. "Pokaż mi, jak oddychasz" - nakazała. Zaczęłam głośno oddychać do słuchawki. Uznała, że rodząca tak nie oddycha. Pomyślałam, że to jakiś absurd. Kobieta chyba lepiej wie, czy rodzi? Miałam duże rozwarcie, ale zaczęłam mieć wątpliwości. Beata przeciągała przyjazd. Znów przez telefon kazała mi, żebym weszła do wody w dmuchanym basenie. Potem wysłała SMS, żeby mąż masował mi plecy. Chwilę po tej wiadomości urodziłam syna.

Na szczęście obyło się bez komplikacji, ale czułam się rozczarowana. Beata dawała mi do zrozumienia, że można jej ufać, a nawet nie przyjechała. Pojawiła się godzinę po tym, jak syn przyszedł na świat. Była zaskoczona, że tak szybko urodziłam, potem na swojej stronie internetowej napisała, że kolejna dzielna mama urodziła dzięki niej. Jak to przeczytałam, byłam w szoku. Miałam z nią podpisaną umowę, zastanawiałam się, czy powinniśmy jej zapłacić. Ale byłam w połogu, chciałam mieć święty spokój, zależało mi na tym, by uniknąć kłótni. Cena za poród domowy wynosiła wtedy 3500 złotych. Kupiliśmy wszystko, czego oczekiwała, przygotowaliśmy dla niej jedzenie. Zrobiłam prywatnie wszystkie badania, które chciała, bo ginekolog na NFZ powiedział, że to są fanaberie położnej i nie da mi skierowania. Zapłaciliśmy przedpłatę w wysokości 700 złotych. Pieniądze oczywiście wzięła. Dziś myślę, że od początku wiedziała, że do nas nie przyjedzie.

Potem dowiedziałam się, że ona często nie przyjeżdża wcale albo dopiero na sam finał porodu. Dlaczego? Myślę, że po to, by wziąć pieniądze. Gdy potem przyjeżdżała na wizyty, mówiła, jakie inne rodziny są niewdzięczne, roszczeniowe. Tłumaczyłam, że przecież płacą jej dużo pieniędzy, chcą czuć się bezpieczne. Ona obstawała przy swoim. Szczyciła się, że ma prawnika w rodzinie i ludzie jej nie podskoczą.

Magdalena

Zaczęłam mieć lekkie skurcze około godziny 22, które nagle stały się tak silne, że nie mogłam się ruszyć. Łukasz przejął stery. Mieliśmy dmuchany basen w domu, robiliśmy to, co Beata nam zalecała w szkole rodzenia. Było jedzenie, lampka, taboret, odpowiednia temperatura w pokoju. Łukasz pomagał znaleźć mi odpowiednią pozycję, asystował. Około 8 rano na drugi dzień napisał do niej SMS-a, że poród się zaczął. Beata odezwała się dopiero koło godziny 16. Udawała, że ta wiadomość z rana do niej nie dotarła, telefonu też nie odbierała.

Pojawiło się krwawienie, wystraszyliśmy się. Ciągle kołatało mi w głowie, gdzie ona jest, dlaczego jej z nami nie ma. Widziałam przerażoną twarz męża. Nie wiedzieliśmy, co robić. Trudno było nam ocenić, czy jest w porządku, czy jest już jakieś zagrożenie. Krwi było bardzo dużo.

Lekarze i położne podkreślają, że w trakcie porodu domowego konieczna jest wyjątkowa czujność ze strony położnej
Lekarze i położne podkreślają, że w trakcie porodu domowego konieczna jest wyjątkowa czujność ze strony położnej
Źródło: Shutterstock

Mąż informował ją, co się dzieje. Pisał, że jest dużo krwi. Odpisała, że ma nas dość, że ten poród to będzie masakra.

Łukasz, mąż Magdaleny: - W trakcie trwania porodu wysyłała mi agresywne SMS-y. Ukrywałem je przed żoną, żeby się nie denerwowała. Zadzwoniłem do niej, a ona dosłownie krzyczała na mnie. Później w ogóle przestała odbierać. Napisała SMS, że jeśli czegoś nie wiem, to mam sprawdzić w notatkach ze szkoły rodzenia. Przecież jest wzór wiadomości o trwaniu skurczów i taką powinienem jej wysłać. Musiałem szukać tego w umowie.

Magdalena: - O północy pojechaliśmy do szpitala. Bardzo krwawiłam, nie mieliśmy szczepień przeciwko COVID-19, więc atmosfera nie była przyjemna. Zrobiono mi USG, było już pięć centymetrów rozwarcia. Po trzech godzinach urodziłam.

Oboje opisują Beatę jako osobę narcystyczną, która traktuje ludzi z wyższością.

Magdalena: - Uważa, że ma monopol na wiedzę. Od momentu zakończenia szkoły rodzenia, czyli jakieś trzy tygodnie przed porodem, z Beatą nie było żadnego kontaktu. Nie była nami zainteresowana.

Łukasz: - Czy Beata wyjaśniła, dlaczego do nas nie przyjechała? Nie. Mam SMS-a, w którym pisze, że przecież czekała, aż ją wezwiemy. Starałem się półtora dnia nawiązać z nią kontakt! Zdębiałem, jak to przeczytałem. Czy nas przeprosiła? Nie. Atmosfera była napięta. W szpitalu rozmawiałem z położną, mówiła, że zna Beatę i wszyscy wiedzą, że z nią są komplikacje. Jak opowiadałem, z jaką agresją i pogardą Beata się do nas odnosiła, łapała się za głowę.

Magdalena: - Nie chcieliśmy na początku robić afery, baliśmy się, że ludzie zaczną bać się porodów domowych. Ale tych historii o Beacie było więcej i więcej. Dużo później zrozumiałam, że już w szkole rodzenia Beata przygotowywała dziewczyny na poród bez asysty. I na to, że ona na ten poród może nie przyjechać. Powtarzała, że musimy pamiętać, że mamy być gotowi na poród samodzielny. Dziś uważam, że było w tym dużo manipulacji. Potem usłyszeliśmy historie, które mroziły nam krew w żyłach. Wygląda na to, że mieliśmy szczęście, że rodziłam sama. Tego nie można tak zostawić.

Poród w szpitalu
Poród w szpitalu
Źródło: Shutterstock

Kamila

Do szpitala mieliśmy cztery minuty drogi, czułam się bezpiecznie. Zaczął się poród. Mąż przejął komunikację z położną, informował ją o wszystkim. Leżałam, czekałam do rana, kolor wód był w porządku. Poprosiłam, by mąż wezwał położną, przyjechała po niedługim czasie. Gdy już się pojawiła, sprawdziła, że jest dziewięć centymetrów rozwarcia. Wydawało się, że wszystko idzie dobrze, ale poród trwał długo, doszły silne bóle krzyżowe. Położna siedziała wpatrzona w telefon. Co jakiś czas mówiła, żebym zmieniła pozycję. Czułam, że poród nie postępuje, masaże nie pomagają. Poprosiłam położną o pomoc, odpowiedziała, że to ja rodzę, że wszystko jest w porządku, mogę rodzić nawet kolejne 24 godziny. Czułam, że skurcze są coraz lżejsze. Poszłam do łazienki i popłakałam się, że chcę do szpitala. Wtedy położna zerwała się na równe nogi i trzy minuty później synek był na świecie.

Potem Kamila dowie się, że jeśli druga faza porodu tak się przedłuża, a u niej trwała ponad pięć godzin, to położna powinna wysłać ją do szpitala.

Kamila: - W dokumentach z przebiegu porodu, które każda położna musi przedłożyć szpitalowi, Beata wpisała, że to były dwie godziny. Po północy pojechała do domu. Na drugi dzień przyjechała na wizytę z lekarzem. Próbowałam dziecko przystawić do piersi, synek miał suche usta i nie bardzo chciał jeść. Kolejnego dnia widziałam już, że jest coraz słabszy. Powiadomiłam Beatę. Wysłała SMS-a, żeby dostawiać synka do piersi. Dziecko coraz trudniej było dobudzić. Był wiotki, nie płakał. Czułam, że coś jest nie tak. Położna pisała, że się nie przygotowałam, miała pretensje.

Trzeciego dnia piersi miałam już obrzęknięte. Przyjechała inna położna. Kobieta Anioł. Nie strofowała mnie, od razu poradziła, by dokarmić mlekiem, nauka ssania będzie później. Poleciła, by kupić laktator. Mówiła, że masa urodzeniowa bardzo spadła i na drugi dzień synek mógłby stracić przytomność. Zaleciła, by dokarmianie prowadzić kolejne trzy dni.

Następnego dnia przyjechała Beata.

Kamila: - Zobaczyła mleko i wpis innej położnej, wpadła we wściekłość. Potem każda jej wizyta była dla mnie stresem, krytykowała nas, odnosiła się do nas z pogardą. Raz się przez nią popłakałam, bo strasznie mnie obwiniała, że źle karmię, mówiła, żebym zdecydowała się co do sposobu karmienia. Mąż ją wtedy wyprosił. Po dwóch tygodniach powiedziałam mężowi, że nie chcę jej więcej widzieć.

Wahałam się, czy rozmawiać publicznie na ten temat, wierzę w porody domowe. Ale historie, które opowiadają matki, wstrząsnęły mną. Porozmawiałam z mężem, uznaliśmy, że też powiemy, jak wyglądał nasz kontakt z tą kobietą. Nie chciałam czekać, aż jakieś dziecko umrze.

Panowie wracają na porodówki (materiał z 26 maja 2022 roku)
Źródło: TVN24

Doświadczona położna: zatkało mnie

Opisuję historię Lilianny, Eweliny, Agnieszki, Magdaleny i Kamili doświadczonym położnym: Nataszy Dajewskiej i Ewie Janiuk, wiceprezes Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych.

Ewa Janiuk: - Ta sprawa do nas trafiła i została natychmiast przekazana do Naczelnego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej. Tam będzie z pewnością gruntownie przebadana.

Natasza Dajewska (długie milczenie): - Nie wiem, co powiedzieć. Po prostu mnie zatkało.

Według danych GUS w Polsce około 1 procent porodów odbywa się w domu. - Te dane nie są miarodajne. Do jednej listy wrzucone są wszystkie porody domowe, nie tylko te z wyboru, ale i z konieczności, gdy kobieta z różnych powodów nie zdąży dojechać do szpitala - podkreśla Ewa Janiuk.

I dodaje: - Nikt kompleksowo nie prowadzi danych o wyborze domu na poród. Stowarzyszenie "Dobrze Urodzeni" ma swoją bazę, ale są to wyniki niepełne, bo informacje przekazują jedynie położne z organizacji. Sama jestem położną, która przyjmuje porody domowe i na pewno mogę powiedzieć, że w czasie pandemii takich porodów odnotowaliśmy więcej.

Z danych stowarzyszenia "Dobrze Urodzeni" wynika, że w latach 2010-2015 w domu urodziło się 630 dzieci. Tyle rodzin świadomie wybrało domowy poród. Tylko dwanaścioro dzieci wymagało hospitalizacji, z czego ośmioro - w pierwszej dobie po porodzie. Z kolei w latach 2017-2021 chęć porodu domowego zadeklarowało 1015 ciężarnych, z czego 890 porodów zakończyło się w domu, a w przypadku 111 konieczny był transfer do szpitala. Liczba porodów domowych jest też uzależniona od dostępności położnych w danym województwie.

Naczelna Izba Pielęgniarek i Położnych potwierdziła, że pismo z opisem postępowania położnej w sprawie Lilianny trafiło do Naczelnego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej Pielęgniarek i Położnych, dr Grażyny Rogali-Pawelczyk: - Sprawa jest nam znana i traktujemy ją poważnie, została przekazana do Okręgowej Izby Pielęgniarek i Położnych w Gdańsku - mówi rzeczniczka.

Sprawę Lilianny bada też Prokuratura Okręgowa w Gdańsku. Prokurator Mariusz Duszyński informuje, że postępowanie prowadzone jest pod kątem narażenia w dniu 9 kwietnia 2022 roku noworodka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utarty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w związku z porodem i opieką położniczą okołoporodową, tj. o czyn z art. 160 § 2 Kodeksu karnego. W mailu dodaje: "Postępowanie w w/w sprawie pierwotnie było prowadzone pod nadzorem Prokuratury Rejonowej w Kwidzynie. Dochodzenie w przedmiotowej sprawie zostało wszczęte w dniu 27 maja 2022 r. i pozostaje w toku. Prokurator referent zlecił Komendzie Powiatowej Policji w Kwidzynie wykonanie czynności procesowych m.in. przesłuchanie ustalonych osób w charakterze świadków, zabezpieczanie dokumentacji medycznej".

Prokurator poprosił też o zweryfikowanie, czy są inne osoby pokrzywdzone (takie osoby wskazała Lilianna), jednak nie zostało to potwierdzone procesowo. - W tej sprawie trwają intensywne czynności, są przesłuchania, zostały zabezpieczone wszystkie dokumenty. Ale na tym etapie nie mamy kolejnych osób, które czułyby się pokrzywdzone działaniami tej położnej - mówi prokurator Grażyna Wawryniuk, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.

Położna Edyta Dzierżak-Postek o przeciwskazaniach do porodu domowego
Źródło: TVN24

Marzenie: poród domowy

Pytam matki, które oskarżają położną Beatę o narażanie ich zdrowia i życia, dlaczego zdecydowały się na poród domowy.

Agnieszka: - To była moja pierwsza ciąża. Na początku miałam rodzić w prywatnej klinice, poród kosztował tam około 12 tysięcy. Wczytałam się w procedury porodowe i zrezygnowałam. Okazało się, że tylko pozornie można wybrać sposób rodzenia, na przykład do wanny z wodą można wejść tylko w pierwszej fazie porodu, a przecież to ma sens w czasie największego bólu, czyli w drugiej fazie. Okazało się też, że klinika nastawiona jest na robienie cesarek, a mnie zależało na porodzie siłami natury. Z mężem zdecydowaliśmy, że wybieramy poród domowy. Bardzo chciałam, by poród odbył się w przyjaznej atmosferze. O naszym planie porodu domowego powiedziałam bliskim dopiero, jak urodziłam. Zdania były podzielone. Jedni nam gratulowali, inni mówili, że naraziłam siebie i dziecko. Dziś myślę, że było to wspaniałe przeżycie, które dało mi wiele siły. Wybrałabym jednak inną położną. Beata do mnie po prostu nie przyjechała. Urodziłam sama w domu.

Magdalena: - Porodu w szpitalu się bałam. Wolałam, by był to poród bez lekarzy, bez studentów dookoła. Zależało mi na tym, by potem odpoczywać w swoim łóżku. Zostałam zakwalifikowana do porodu domowego. Zasięgnęliśmy opinii dwóch lekarzy. Zapisaliśmy się do szkoły rodzenia na NFZ, zajęcia prowadziła Beata. Namawiała na nich do porodu domowego, opowiadała różne negatywne historie ze szpitali. Do porodu położna nie przyjechała. Rodziłam sama, pomógł mi mąż.

Łukasz, mąż Magdaleny: - Wszyscy nam odradzali, mówili, że poród domowy jest niebezpieczny. W Trójmieście słyszeliśmy, że ciężko znaleźć miejsce, gdzie poród będzie czymś wyjątkowym. Mamy znajomą, która urodziła w domu i był to jej drugi poród. Zachwalała domową atmosferę, spokój i ciszę. I to, że poród w domu nie jest tak zmedykalizowany.

Kamila: - Z mężem nie mamy zaufania do silnie zmedykalizowanych porodów w szpitalach. Wierzymy, że kobieta ma moc i siłę, by naturalnie wydać dziecko na świat. Szpitalne warunki nie są według mnie dobrym miejscem dla narodzin. We współpracy z Beatą zabrakło nam przede wszystkim empatii, szacunku i jasnej komunikacji. Urodziłam zdrowe dziecko, ale późniejszy kontakt z tą osobą pozostawił w nas traumę. Przebaczyłam jej to, w jaki sposób nas potraktowała i dwa lata później urodziłam w domu w asyście innych położnych zdrową córeczkę.

Ewelina: - Ciąża mnie zaskoczyła, nie była planowana. Ale wiedziałam jedno: że chcę rodzić w domu. Mam dziś poczucie winy, wybraliśmy nieodpowiednią osobę, położną, która według nas jest odpowiedzialna za stan zdrowia córki.

Lilianna: - Znam wiele historii ze szpitali, gdzie poród skończył się tragicznie. Od początku wiedziałam, że będziemy rodzić w domu. Samego porodu domowego nie żałuję, chcieliśmy, aby poród odbył się w rodzinnej atmosferze. Zależało nam, żeby za szybko nie odcinać pępowiny, uznaliśmy, że poród domowy to dla nas najlepsza opcja. Uważam, że poród domowy jest bezpieczny, ale położna powinna być sprawdzoną i kompetentną osobą. 

Pytam psychoterapeutkę Marlenę Ewę Kazoń, która specjalizuje się w temacie traumy, o to, jak przebieg porodu może wpłynąć na psychikę kobiety.

- Jeśli przeżyjemy trudny poród, to bardzo ważną rzeczą jest mówić o tym, że się boimy, powiedzieć partnerowi. Kontakt z emocjami to fundament, bez niego zaczynamy mieć lęki nierzeczywiste, zaburzenia emocjonalne, możemy utknąć w tym punkcie mocno dla nas traumatycznym. A to już stan depresyjny i tu trzeba zgodzić się na pomoc - podkreśla.

Psychoterapeutka dodaje, że kobiety z depresją poporodową to bardzo duża grupa jej pacjentek.

- Ale są to również pary, bo trzeba pamiętać, że ojcowie współprzeżywają poród i kondycję kobiety po nim. Dlatego niezwykle ważna jest opieka, też emocjonalna, a więc lekarz i kompetentna położna, która wesprze dobrym słowem, a w przypadku porodu w domu wezwie pogotowie. To musi być ktoś, komu ufamy - tłumaczy Kazoń.

Psychoterapeutka Marlena Ewa Kazoń o traumie popordowej
Źródło: TVN24

Fałszywy alarm, położna zrywa umowę?

Położna Beata K., wobec której matki formułują zarzuty, przygotowuje kobiety do porodu w swojej szkole rodzenia. Szkoła ma kontrakt z NFZ. Usługę opieki porodowej w domu rodzącej świadczy prywatnie. Z ciężarnymi podpisuje umowę cywilnoprawną. Jest w niej na przykład zapis, że "dwukrotne nieuzasadnione wezwanie do porodu lub inny fałszywy alarm skutkuje zerwaniem umowy". W umowie nie ma jednak wyłączenia tak zwanej odpowiedzialności deliktowej za szkodę wyrządzoną rodzącej i dziecku, a więc odpowiedzialności, którą reguluje Kodeks cywilny i zasady współżycia społecznego (a nie sama umowa).

O ocenę umowy proszę Marcina Klusia, prawnika z Kancelarii Prawa Medycznego i Szkód Komunikacyjnych w Warszawie: - Nie widzę w tej umowie szkodliwych zapisów w kontekście opieki medycznej. Jest napisana szczegółowo i skrupulatnie dla położnej, ale to nie znaczy, że jest negatywna dla rodzącej. Jest tu mnóstwo rygorystycznych zapisów dla rodzącej, ale też trzeba patrzeć na to przez pryzmat przedmiotu i wagi sprawy, czyli porodu. Jednak w trzech miejscach dążyłbym do dopracowania tej umowy. Paragraf czwarty punkt dziewiąty mówi o tym, że "dwukrotne nieuzasadnione wezwanie do porodu skutkuje zerwaniem umowy". Ten punkt bym wykreślił. Zwłaszcza że cennik przewiduje srogie kary za każdą interwencję czy alarm, który może być podniesiony. A przecież chodzi o rodzącą, która różnie odbiera sygnały w trakcie porodu.

Prawnik zastanawia się nad paragrafem piątym w punkcie trzecim.

- Jest tu zapis, że w razie zbyt późnego wezwania na miejsce porodu położna nie ponosi odpowiedzialności za następstwa rozpoczęcia porodu podczas jej nieobecności. Jest też dopisek o uwzględnieniu czasu dojazdu położnej, ale ja bym to doprecyzował. Bo co to znaczy czas dojazdu? Gdzie jest wtedy położna? 20 kilometrów od miejsca porodu czy 100 kilometrów? Określiłbym ramy tego dojazdu. A najważniejszy zapis tej umowy to paragraf ósmy punkt trzeci: "położna do momentu rozpoczęcia porodu ma prawo odstąpić od umowy". I wskazane są przypadki, kiedy może to nastąpić. No tak, ale co dalej? Zatrzymuje sobie zaliczkę i nie ma żadnych obowiązków? To również bym doprecyzował - zaznacza Kluś.

Do umowy cywilnoprawnej, którą położna podpisuje z ciężarnymi, jest dołączony cennik. Poród kosztuje w zależności od miejsca zamieszkania 3500-4000 zł. Ale są też liczne kary. Dodatkowy 1000 zł płaci się za to, że para nie przygotowała wszystkiego, o co prosiła położna lub nie pojawiła się na wszystkich wymaganych spotkaniach. 300 zł kary naliczane jest za każde nieuzasadnione wezwanie położnej do porodu albo za nieuzasadnione telefony do położnej, jeśli jeszcze nie rozpoczął się poród. Jest również kara w wysokości 250 zł za niedopełnienie zaleceń położnej po porodzie czy kara 50 zł za każdy telefon lub SMS edukujący na tematy nieprzyswojone przez parę przed porodem na spotkaniach.

Domowe porody
Prawnik Marcin Kluś o zapisach umowy w sprawie porodu domowego

- I tu mam największe zastrzeżenia, bo to szereg warunków odpłatnych, które w kontekście całej umowy mogą być uznane za wygórowane. To nie jest problem prawa medycznego, a swobody umów, a więc tego, na co klient się godzi, a na co nie. A więc to wszystko jest dopuszczalne, ale umowne. Cennik za uchybienia rodzącej jest bardzo rygorystyczny. Mówiąc potocznie: z tego cennika wynika, żeby nadmiernie nie absorbować położnej bez potrzeby. A co, jeśli w wyniku tych rygorów ktoś nie zadzwoni właśnie wtedy, gdy powinien to zrobić? - komentuje Kluś.

Prawnik dodaje: - Pacjentki powinny co do zasady pamiętać, że nawet jeśli zawarta umowa nie przewiduje negatywnych konsekwencji działań lub zaniechań położnej, które mają negatywny wpływ na przebieg porodu i stan dziecka, to jeżeli dojdzie do takich konsekwencji porodu z winy położnej, na przykład z uwagi na niedołożenie należytej staranności przy podejmowanych czynnościach okołoporodowych, to może ona ponieść odpowiedzialność cywilną za wyrządzoną szkodę lub krzywdę, zarówno matce, jak i dziecku.

Jest też lista rzeczy wymaganych w trakcie porodu w domu. To na przykład "grzejnik lub dmuchawa, która ma moc w ciągu kilku minut podnieść temperaturę w pomieszczeniu do 30 stopni Celsjusza", "wiaderko lub miska wyłożone workiem", "mały stołeczek", "mrożone owoce i warzywa", "dmuchany basen i sitko" czy "przekąski kaloryczne, napoje i rosół". 

Znałam ją tylko z kamerki

Pytam Liliannę, Ewelinę, Agnieszkę, Magdalenę i Kamilę, jak trafiły na Beatę. Wskazują szkołę rodzenia.

Lilianna: - Szczyciła się, że w trakcie jej porodów nie ma transferów do szpitala, negatywnie wypowiadała się o lekarzach i straszyła, że są niekompetentni. Po tych zajęciach oboje zaczęliśmy się bać szpitala.

Ewelina: - Znalazłam ją w sieci, miała dobre opinie, jako jedyna ma też swoją stronę internetową. Wydawało mi się, że jest profesjonalną osobą. Byłam u niej w szkole rodzenia, ale w czasie pandemii i zajęcia były online. Znałam ją tylko z kamerki. Potem, gdy już spotkałyśmy się stacjonarnie, zaczęłam mieć wątpliwości. Czułam, że to nie jest właściwa osoba. Odepchnęło mnie to, że robiła z siebie guru położnictwa, na pytania odpowiadała władczym tonem. Myślałam o tym, by wybrać kogoś innego, ale to był już trzeci trymestr i nie chciałam kombinować. Żałuję dziś, że się na nią zdecydowałam.

Przyjmowanie porodów domowych wymaga od położnych ogromnego doświadczenia
Przyjmowanie porodów domowych wymaga od położnych ogromnego doświadczenia
Źródło: Shutterstock

Agnieszka: - Na Beatę trafiłam w piątym miesiącu ciąży. Zadzwoniłam do niej. Pierwsze wrażenie? Chłodna, zasadnicza kobieta. Zaprosiła mnie do swojej szkoły rodzenia w Gdańsku. Intuicja mi podpowiadała: "To nie jest osoba dla ciebie". Ale dałam jej szansę, poszłam na zajęcia do tej szkoły. Tam już wydała mi się bardziej empatyczna. Podkreślała, że ona decyduje się na poród domowy wtedy, gdy między nią a rodzącą jest "chemia". Starałam się do niej nie uprzedzać i z czasem jej zaufałam. Okazało się, że to był błąd.

Kamila: - Nie chodziłam do jej szkoły rodzenia. Ciąża była wysokiego ryzyka, wiedziałam, że będę musiała rodzić w szpitalu. Ale w trzecim trymestrze zagrożenie minęło. W ósmym miesiącu miałam bardzo dobre wyniki, postanowiliśmy z mężem, że spróbujemy rodzić w domu, bo było to moim marzeniem. Pozytywnie przeszłam kwalifikację. Beata wydała mi się konkretna, sympatyczna.

Magdalena: - Do szkoły rodzenia przychodziły dziewczyny, które już z nią rodziły, więc jakoś się do niej przekonałam. Bo od początku czułam, że brakuje jej empatii, jest szorstka. Stresował mnie kontakt z nią. W szkole rodzenia powiedziałam raz, że boję się bólu. Zaatakowała mnie przy całej grupie. Powiedziała, że poród nie boli, że mam sobie to wbić do głowy. Jak będę poprawnie oddychać, to wszystko pójdzie gładko. Tylko że tego oddechu z nami nie ćwiczyła.

Poród domowy zgodny z prawem

Czy poród domowy jest zgodny z prawem? Nowe rozporządzenie Ministra Zdrowia "Standard Opieki Okołoporodowej" obowiązuje od 2019 r. Jego podstawą prawną jest ustawa o działalności leczniczej z 2011 roku. Rozporządzenie wyraźnie wskazuje, że każda kobieta ma możliwość wybrania miejsca porodu. Rozdział "Plan opieki przedporodowej i plan porodu" w punkcie czwartym mówi, że "ciężarnej należy umożliwić wybór miejsca porodu (warunki szpitalne albo pozaszpitalne) oraz przekazać wyczerpującą informację dotyczącą wybranego miejsca porodu obejmującą wskazania i przeciwwskazania".

Rozporządzenie Ministra Zdrowia weszło w życie 1 stycznia 2019 roku.
Standard Opieki Okołoporodowej

Może to być więc szpital, prywatna klinika lub dom. Czy może być to na przykład plaża? Rozporządzenie tego nie definiuje, jednak przy każdym porodzie muszą zostać zachowane zasady higieny ogólnej, aseptyki i antyseptyki, wybór środków ochrony osobistej opiera się na ocenie ryzyka zakażania. Odpowiadają za to osoby sprawujące opiekę nad ciężarną. W przypadku porodu domowego rodząca musi przejść kwalifikację lekarza prowadzącego ciążę i mieć dokument, że nie ma do niego przeciwwskazań. Kto może przyjąć poród domowy? Każda położna lub lekarz położnik, najlepiej z doświadczeniem przyjmowania porodów w domu. Coraz popularniejsza jest też obecność douli, która wspiera psychicznie rodzącą. Doule mogą towarzyszyć rodzącej zarówno w szpitalu, jak i w domu. Nie mogą jednak, z uwagi na brak wykształcenia medycznego, podejmować w trakcie porodu żadnych specjalistycznych czynności.

Jak powinien być prowadzony poród domowy? Czy są procedury, które to określają? Ewa Janiuk odsyła do Standardu Opieki Okołoporodowej. - To jest prawo, którego każda położna powinna przestrzegać. Są tam opisane prawa ciężarnej, a także obowiązki osób sprawujących opiekę w trakcie porodu - tłumaczy.

Standard można pobrać ze strony sejm.gov.pl, ma 21 stron. Są tam wyszególnione wszystkie aspekty związane z przebiegiem porodu: lista wymaganych badań, obowiązki położnej, postępowanie w trakcie porodu czy łagodzenie bólu, czynniki ryzyka powikłań okołoporodowych i śródporodowych, a także tych występujących u płodu.

Fragment Standardu Opieki Okołoporodowej
Fragment Standardu Opieki Okołoporodowej
Źródło: tvn24.pl

Koszt porodu domowego, który jest prywatną usługą, waha się pomiędzy 4000 a 7000 zł. Opłata obejmuje asystę przy porodzie i tzw. patronaż w trakcie połogu. Położna i rodząca zawierają ze sobą umowę cywilnoprawną. W prywatnej klinice pakiet porodowy to nawet kilkanaście tysięcy złotych.

Położne: doradzamy rodzącym, by wybrały szpital

Położna Ewa Janiuk w ostatnim czasie doradza ciężarnym, by wybrały szpital. - Nie dlatego, że poród domowy jest niebezpieczny. Jeśli ciąża fizjologiczna ma prawidłowy przebieg, a kobieta przeszła kwalifikację, to taki poród jest dla niej i dziecka bezpieczny. Oczywiście pod okiem kompetentnej położnej. Doradzałam szpital z powodu sytuacji służby zdrowia w pandemii. Dziś nadal długo czeka się na przyjazd karetki czy wpis do szpitala "z ulicy", a w razie komplikacji liczy się czas. Uważam, że z tego powodu to teraz ryzyko - tłumaczy Janiuk.

Natasza Dajewska zauważa: - Umieralność noworodków znacząco spadła, odkąd porody przeniosły się z domu do szpitala. Ja swoim pacjentkom polecam porody w szpitalu. Sytuacja może się zmienić w ciągu sekundy. Jeśli kobieta ma na przykład krwotok, to decydują minuty, nie ma czasu na długie oczekiwanie na karetkę. Nie rozumiem mody na oglądanie sali porodowej przed porodem. To tak, jakby pacjent przed operacją, na przykład żołądka, szedł oglądać salę operacyjną. Ciężarne wciąż powtarzają też, że ma to być mistyczne przeżycie. A najważniejszą kwestią dla matki powinno być zdrowie i zaufanie położnym, które mają wiedzę.

I dodaje: - Byłam na grupie na Facebooku "Porody domowe" i uciekłam stamtąd. Panuje tam atmosfera sekciarska, wiele osób wypisuje tam niewiarygodne bzdury. Ciężarne powołują się na pozytywne doświadczenia innych kobiet, które rodziły w domu. Przecież każdy poród to osobna historia, a wielu rzeczy nie da się przewidzieć. Jak można myśleć, że skoro Kasia czy Basia szybko urodziła bez znieczulenia, to ja też urodzę? Porody domowe są oczywiście możliwe przy odpowiedniej opiece położnej z ogromnym doświadczeniem szpitalnym. Taka położna wie, kogo zakwalifikować do porodu domowego, jak zabezpieczyć taki poród i zazwyczaj ma wsparcie lekarza. W innych przypadkach to pobożne życzenia.

"Poród domowy w Polsce to partyzantka"

W Polsce jest szpital, gdzie ciężarne kobiety mogą wybrać przyjazne miejsce narodzin, które przypomina domowe warunki. W warszawskim Szpitalu św. Zofii przy ulicy Żelaznej w 1992 roku po raz pierwszy w historii odbył się poród rodzinny. Dziś szpital oferuje kobietom, których ciąża przebiega bez komplikacji, możliwość urodzenia w przyszpitalnym Domu Narodzin. W trzech pokojach (o nazwach Rzym, Paryż i Londyn), urządzonych tak, jak domowa sypialnia, można rodzić siłami natury. Wnętrze jest przyjazne, kolorowe, w rogu jest duża wanna i piłki. Jedne drzwi w sypialni prowadzą do łazienki, a drugie do pomieszczenia, w których potem bada się i waży noworodka. Pomoc w razie komplikacji jest więc natychmiastowa. 

Oddział wcześniaków w warszawskim szpitalu na Żelaznej
Oddział wcześniaków w warszawskim szpitalu na Żelaznej
Źródło: Archiwum szpitala

Wojciech Puzyna, doktor nauk medycznych i dyrektor szpitala przy ul. Żelaznej: - Do naszego szpitala przyjeżdżają ciężarne z całej Polski, by spróbować urodzić drogami natury po przebytych cięciach cesarskich. Mamy obecnie cały arsenał środków łagodzących ból, łącznie ze znieczuleniem zewnątrzoponowym. Tymi środkami można zredukować naturalny ból porodowy do 10-20 procent.

W Domu Narodzin nadzór medyczny jest zredukowany, ale rodząca wciąż znajduje się na terenie szpitala. Warunkiem jest to, by kobieta miała nieobciążony wywiad ogólnomedyczny i położniczy. Dom Narodzin powstał 10 lat temu, przyjmowanych jest tam od 400 do 700 porodów rocznie, około trzy procent z nich kończy się cięciem cesarskim. 

- Na przełomie lat 80. i 90. miałem okazję przyjąć kilkadziesiąt porodów w domu. Nie podejmowałem się przyjmowania porodów w domu rodzących pierwszy raz. Uważałem, że to zbyt ryzykowne. Po doświadczeniu dwóch sytuacji groźnych dla życia dzieci - węzły prawdziwe pępowiny - stwierdziłem, że trzeba poszukiwać alternatywnych rozwiązań - opowiada dr Puzyna.

Lekarz uważa, że poród w domu w polskich warunkach nie jest do końca bezpieczny z uwagi na brak przygotowania systemowego służby zdrowia.

- Na przykład w Holandii ponad 30 procent porodów odbywa się w domu, ale tam cały system jest do tego przygotowany. W razie konieczności po pacjentkę natychmiast przyjeżdża karetka lub, jeśli to niezbędne, przylatuje helikopter. Na oddziale czeka zespół operacyjny. U nas stosunek większości szpitali do porodów domowych nie jest zbyt przyjazny. Wszystko razem to w polskich warunkach niezbyt bezpieczna partyzantka - mówi dr Puzyna.

Szpitalny poród w domowych warunkach

Edyta Dzierżak-Postek, położna z 28-letnim doświadczeniem, przyjmuje porody domowe, pracuje też na Żelaznej w Domu Narodzin. Wraz z zespołem niezależnych położnych stworzyła program opieki porodowej tylko w obecności położnej. Uważa, że najważniejsze są kompetencje i czujność.

Co powinno zaniepokoić położną? Edyta Dzierżak-Postek wymienia tu bezwzględne przeciwskazania do kontynuowania porodu w domu, jest to m.in. zielony płyn owodniowy.

***

Położna Beata K. nie odpowiedziała na żadną próbę telefonicznego czy mailowego kontaktu z mojej strony.

Udało się z nią porozmawiać osobiście reporterowi tvn24.pl, ale jedynie przez krótką chwilę, gdy kończyła zajęcia w szkole rodzenia w Gdańsku. Powiedziała, że nie może udzielać mediom żadnych informacji, bo jest zobowiązana tajemnicą lekarską. Dodała, że zarzuty rodziców są nieprawdą, a ich działanie to forma nagonki.

Czytaj także: