Co mają ze sobą wspólnego brytyjski soft rock z lat 70. i XIX-wieczna paryska topielica? Mogą uratować komuś życie. I już nieraz to zrobiły.
Łagodnie się uśmiechała - ten detal przewija się najczęściej w opisach Nieznajomej z Sekwany. Musiała utonąć całkiem niedawno, bo jej zwłoki nie miały śladów rozkładu.
Ciało dziewczyny wyłowiono pod koniec XIX wieku w okolicy Luwru. Nigdy nie udało się ustalić jej tożsamości ani okoliczności śmierci. Jednak to, czego nie wiemy o losach Nieznajomej z Sekwany, gdy żyła, rekompensują nam jej pośmiertne losy.
Widzieliśmy ją wszyscy. Wielu z bardzo, bardzo bliska.
W okolicznościach, których dziś nie sposób dociec, stworzono maskę pośmiertną topielicy. Ta z kolei posłużyła do stworzenia pierwszego fantomu do nauki pierwszej pomocy. Jak do tego doszło?
"Ofelia" z Sekwany
Nie ustalono, kim była. Powodem nie był jednak brak wysiłku lub zainteresowania. Ponieważ zwłoki były w dobrym stanie, przez jakiś czas wystawiano je w witrynie paryskiej kostnicy. Była to powszechna praktyka w przypadku niezidentyfikowanych ofiar. Krewni i przyjaciele zaginionych często przychodzili w to miejsce, by sprawdzić, czy któreś z ciał należy do ich najbliższych.
Nie tylko oni. Kostnica zlokalizowana w sąsiedztwie katedry Notre Dame była jedną z popularnych destynacji wśród żądnych rozrywki paryżan. - Wizyty w kostnicach, prosektoriach albo nawet szpitalach psychiatrycznych były formą dość makabrycznej i z dzisiejszego punktu widzenia wątpliwej etycznie rozrywki. Kostnica w Paryżu była otwarta dla zwiedzających od 1804 roku i wejście było bezpłatne (co było dość zaskakujące, bo zazwyczaj za takie "atrakcje" pobierano opłaty) - tłumaczy Anna Zielińska, archeolożka i autorka strony "Historyczne bzdury". Jak dodaje, wycieczki do kostnicy znajdowały się nawet w ofertach biur podróży. A dziennie odwiedzało ją nawet kilkanaście tysięcy osób.
Jednak żadna z nich nie rozpoznała "Ofelii", nazywanej tak czasem na cześć szekspirowskiej topielicy. Bezskutecznie też próbowano ustalić przyczynę zgonu, na ciele dziewczyny nie było najprawdopodobniej żadnych obrażeń, nie nosiła też śladów choroby. Najpopularniejsza teoria mówi, że topielica popełniła samobójstwo. Przemawiać miał za tym spokojny wyraz jej twarzy i łagodny uśmiech. To jednak tylko romantyczna fantazja - gdy toniemy, będąc przytomni, instynkt przetrwania bierze górę, próbujemy walczyć o każdy oddech. Niezależnie od okoliczności, w jakich znaleźliśmy się w wodzie, uśmiech jest ostatnim grymasem, jaki może pojawić się na naszej twarzy.
Nie wiadomo, dlaczego w kostnicy wykonano maskę pośmiertną twarzy dziewczyny. - To była usługa "ekstra płatna", dlatego maski robiono zazwyczaj osobom szeroko znanym lub zamożnym. Dla biedoty był to zbędny wydatek, zaś masek zwłokom NN nie wykonywano w zasadzie w ogóle - zauważa Anna Zielińska.
Agnes Tołoczmańska, autorka bloga "Agnes zza grobu", opisującego kulisy działania branży pogrzebowej, a także śmierci, pogrzebu i żałoby w kulturze, zaznacza, że maski pośmiertne są znane już od starożytności. Jako przykład wskazuje złotą maskę faraona Tutanchamona.
- Były one zazwyczaj wykorzystywane przez kultury, gdzie silne rozwinięty był kult zmarłych. Miały one utrwalić w pewien sposób wizerunek zmarłego takim, jakim był on za życia. Kierowano się zasadą, że ciało jest czymś ulotnym i nietrwałym, a owa maska utrwali na świecie byt osoby, która zmarła i porzuciła cielesność - tłumaczy nasza rozmówczyni. I dodaje: - Zwyczaj ich tworzenia przetrwał powszechnie do XIX wieku. Na przykład w tym wieku były bardzo popularne maski Beethovena, które zdobiły salony mieszczańskie w całej Europie.
Niewiele mniejszą popularność niż słynny kompozytor zyskała maska pośmiertna Nieznajomej z Sekwany.
Inna, mniej rozpowszechniona teoria dotycząca słynnego wizerunku, jest przypisywana projektantowi i rysownikowi Georgesowi Villi. Według niej maska pośmiertna, która na przełomie XIX i XX wieku robiła w wystroju wnętrz większą furorę niż styl hygge w 2016 roku, została wykonana na podstawie twarzy młodej kobiety zmarłej na gruźlicę. Jednak brak śladów choroby na wizerunku zmarłej wskazuje, że historia o topielicy jest bardziej prawdopodobna.
Według legendy maskę wykonał patolog - lub jego uczeń - oczarowany urodą zmarłej. Mężczyzna miał zakochać się w "Ofelii" podczas oględzin. - Romantyczna legenda to jedno, prawda może być natomiast dużo bardziej prozaiczna. Maska mogła zostać wykonana na przykład przez praktykanta w ramach nauki zawodu - wskazuje archeolożka.
Zdjęcie maski pojawiło się w albumie wydanym w 1926 roku, podpisane jako "Nieznajoma z Sekwany" ("L'Inconnue de la Seine").
Makabryczna dekoracja
Publikacja fotografii przyniosła nieoczekiwany efekt: Francuzi zachwycili się urodą i tajemniczą historią Nieznajomej. Jej wyraz twarzy porównywano do uśmiechu Mona Lisy. Nie bez znaczenia była też ówczesna tendencja do romantyzowania samobójstwa.
Kultura wysoka i niska zgodnie podchwyciły temat. Wizerunki "Ofelii" trafiły do sklepów z pamiątkami, a o jej tajemniczych losach rozmyślali pisarze i filozofowie. W mieszkaniach większości paryskich artystów można było znaleźć reprodukcję przedstawiająca zmarłą.
Sława topielicy dotarła poza Francję. Alfred Alvarez w książce "The Savage God" wskazał, że na wyglądzie Nieznajomej wzorowało się całe pokolenie niemieckich dziewcząt. Richard Le Gallienne poświęcił jej powieść "Wielbiciel obrazu". Rainer Maria Rilke w powieści "Zapiski Maltego Lauridsa Brigge" pisał tak: "Odlewnik, koło którego przechodzę codziennie, wywiesił dwie maski przed drzwiami. Twarz młodej topielicy, odlaną w trupiarni, ponieważ była piękna, ponieważ uśmiechała się, uśmiechała tak łudząco, jak gdyby wiedziała".
"Ofelii" nie przegapili także polscy artyści: Stanisław Grochowiak napisał o niej wiersz, a Stefan Chwin w "Samobójstwie jako doświadczeniu wyobraźni" stawiał popularność jej historii w opozycji do "represyjnej polityki symbolicznej państwa, medycyny i prawa, zmierzającej do moralnej degradacji samobójcy. Śmierć (…) w mitycznej rzece przecinającej Paryż, która ciało topielicy zmieniała w posąg o zagadkowej, białej urodzie, przeciwstawiano anonimowej, fizjologicznej 'śmierci szpitalnej' powszechnej w nowoczesnym społeczeństwie przemysłowym".
Twarz topielicy do dziś widnieje też nad wejściem do kamienicy przy ulicy Śniadeckich 23 w Warszawie, gdzie umieścił ją architekt Marian Kontkiewicz. Jego wnuk Andrzej dziś zajmuje się tropieniem rodzinnych historii i dokumentowaniem losów swojej rodziny. Nie sposób z całą pewnością ustalić, dlaczego polski architekt wybrał akurat tę dekorację.
- Wiem tylko, że maskę, która była zawsze nazywana u nas w rodzinie "maską topielicy", przywiózł z Paryża jeszcze w XIX wieku mój pradziadek. Była ona tam wtedy "szczytem mody"… i pradziadek dał się ponieść tej modzie. Została powieszona w jego mieszkaniu i dziadek Marian praktycznie od dziecka miał okazję na nią patrzeć. Ja bardzo dobrze pamiętam z dzieciństwa tę maskę przywiezioną przez pradziadka - wisiała w mieszkaniu mojej babci. Po jej śmierci trafiła do dalszej rodziny i nie znam jej dalszych losów - opowiada Andrzej Kontkiewicz.
Drugie życie topielicy
Uroda Nieznajomej z Sekwany zwróciła uwagę nie tylko literatów i artystów. Gdy w połowie XX wieku rozpoczęto popularyzację metody usta-usta jak formy resuscytacji, norweski anestezjolog Bjorn Lind zwrócił się do producenta zabawek Åsmunda Laerdala o pomoc w stworzeniu manekina. Laerdal był pionierem w wykorzystaniu tworzyw sztucznych, a jego lalka z PVC zdobyła tytuł Zabawki Roku. Nazywano ją "Laerdal Annie". Miał też silną personalną więź z resuscytacją - kilka lat wcześniej jego syn topił się w jeziorze i zmarłby, gdyby nie to, że ojciec szybko udzielił mu pierwszej pomocy i usunął wodę z dróg oddechowych dziecka. Od tej pory mężczyzna działał w Czerwonym Krzyżu.
Okazało się, że PVC Laerdala doskonale nadaje się do imitowania ludzkiej skóry. Manekin miał sprężystą klatkę piersiową, umożliwiającą ćwiczenie masażu serca. Zadbano, by twarz fantomu miała kobiece rysy - inne mogłyby zniechęcić mężczyzn do ćwiczeń ze względu na panującą wówczas homofobię. Dziadkowie Åsmunda Laerdala również ulegli modzie na repliki maski pośmiertnej "Ofelii", przez co producent zabawek spędził dzieciństwo, przyglądając się jej tajemniczemu uśmiechowi.
Nieznajoma z Sekwany zyskała drugie życie, tym razem jako Resusci Annie (w USA znana raczej jako CPR Anne). Do 2007 roku szkolenie z pierwszej pomocy przy użyciu tego modelu przeszło około 300 milionów osób, przez co "Ofelia" jest czasem nazywana najczęściej całowaną osobą na świecie.
Ostatni zwrot akcji w historii Nieznajomej z Sekwany miał miejsce już w XXI wieku. Fotograf John Gato opublikował podrobione dokumenty, mające potwierdzać tożsamość dziewczyny jako węgierskiej imigrantki Ewy Lazlo. Według jego ustaleń miał je przypadkiem znaleźć w antykwariacie w Buenos Aires dr Harry Battley. To on następnie przeprowadził śledztwo, które objęło między innymi paryskiego jubilera, teatr akrobatyczny i sobowtóra pisarza Louisa Aragona. Kłamstwo wyszło na jaw, jednak ze względu na swój skandaliczny charakter wciąż jeszcze bywa powtarzane.
Are you ok, (Resusci) Annie?
Pod niektórymi względami Laerdal i Lind stworzyli produkt doskonały. Jak wskazuje dr Grzegorz Kucaba, szef Centrum Symulacji Medycznej Uniwersytetu Rzeszowskiego, Resusci Anne (w Polsce nazywana czasem Małą Anią) do dziś jest wykorzystywana podczas szkoleń z pierwszej pomocy. - Oczywiście fantom jest teraz wyposażony w odpowiednie systemy, które pozwalają na samodzielną naukę podstawowych zabiegów ratunkowych, czyli uciśnięć klatki piersiowej i prawidłowej wentylacji. Pozwalają też ewaluować kursanta - zaznacza dr Kucaba. Niektóre manekiny mają czujnik nacisku i umieszczone pod "skórą" paski LED, które w czasie rzeczywistym obrazują, jak daleko dopływa krew podczas uciśnięć klatki piersiowej.
Ta Annie, na której uczą się "zwykli" ludzie, nie zmieniła się diametralnie. Inaczej sprawa ma się z fantomami, na których ćwiczą profesjonalne służby medyczne.
- Tutaj postęp technologiczny jest ogromny. Mamy pełnopostaciowe manekiny - symulatory zachowania pacjentów, które są już w stanie wodzić oczami za przedmiotami, zwracać głowę w kierunku osoby, która "rozmawia" z manekinem, są symulatory pełnopostaciowe, które metabolizują gazy, czyli jesteśmy w stanie odzwierciedlić normalny system oddychania u pacjenta, łącznie z tym, że jesteśmy w stanie te symulatory znieczulić prawdziwymi gazami anestetycznymi - wylicza dr Kucaba.
Szef CSM zaznacza, że żadna symulacja medyczna nie jest w stanie zastąpić kontaktu z pacjentem, jednak (szczególnie w czasie pandemii) może być jedynym dostępnym sposobem uczenia przyszłych medyków. O tym, jak ważny jest kontakt z prawdziwym pacjentem podczas nauki, może świadczyć to, jak duży nacisk kładzie się na nadanie fantomowi ludzkich rysów twarzy. Na przykład rysów XIX-wiecznej dziewczyny. Chodzi o to, by uczeń zrozumiał ciężar emocjonalny związany z udzielaniem pierwszej pomocy prawdziwej osobie. - To dotyczy przede wszystkim etapu przeddyplomowego i osób z małym doświadczeniem. Kiedy szkolimy osoby z dużym doświadczeniem, realizm może być odłożony na bok, bo te osoby mają inne oczekiwania - wyjaśnia dr Kucaba.
Dobry manekin do ćwiczeń to jednak zaledwie połowa sukcesu - trzeba jeszcze zapamiętać, w jakiej kolejności udzielać pomocy. Tu z pomocą przychodzi piosenka zespołu Bee Gees "Stayin' alive". Okazuje się, że jej tempo (120 uderzeń na minutę) odpowiada tempu ucisków podczas masażu serca (100-120 na minutę). Ten fakt wykorzystała British Heart Foundation, finansująca badania nad chorobami układu krążenia. W 2012 roku opublikowała spot, w którym aktor Vinnie Jones demonstruje, jak poprawnie wykonać masaż serca w rytmie softrockowego przeboju. Kampania miała zachęcić do udzielenia takiej pomocy świadków zasłabnięć, którzy dotychczas byli przekonani, że podczas RKO konieczne jest zastosowanie metody usta-usta i bali się lub brzydzili ją wykonać.
- Najpierw dzwonisz na 999. Następnie: żadnego całowania! Chcesz całować w usta swoją kobietę! - mówi w spocie bandyta grany przez Jonesa, po czym w rytmie hitu z "Gorączki sobotniej nocy" przywraca puls nieprzytomnemu mężczyźnie.
"Resusci Annie" przetrwała w jeszcze co najmniej jednym szlagierze - gdy Michael Jackson w piosence "Smooth criminal" pyta "Annie, are you ok?" nie tylko troszczy się o samopoczucie zgwałconej dziewczyny. Jak wskazał reżyser Spike Lee w filmie dokumentalnym "Bad 25", piosenkarz opierał się na modelu postępowania ratownika, który podczas udzielania pierwszej pomocy usiłuje nawiązać kontakt z poszkodowaną.
Paryżanie snuli romantyczne opowieści o "Ofelii z Sekwany". Z bezpiecznej odległości, zza szyby prosektorium i w cieple własnych domów delektowali się jej tragedią, konsekwentnie nie myśląc o głodzie, ubóstwie i mulistej wodzie wypełniającej płuca dziewczyny. Trudno im się dziwić - te elementy kompletnie zrujnowałyby dekorację wieszaną nad kominkiem. Skupmy się na uśmiechu.
Autorka/Autor: Anna Winiarska
Źródło: Magazyn TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24