Premium

Rosną domy jak łany zbóż. Polska dla 140 milionów mieszkańców?

Zdjęcie: Tomasz Zieliński, tvnwarszawa.pl

Mamy wreszcie nową ustawę o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym. Gdyby którykolwiek polski rząd uchwalił taki dokument 10-15 lat temu, być może żylibyśmy dziś w piękniejszym, zdrowszym i tańszym w obsłudze kraju. Teraz możemy tylko opatrywać rany, bo do pełnego zdrowia długo nie wrócimy.

Przerwijcie czytanie. Na chwilę. Podnieście oczy znad ekranu komputera czy smartfona, spójrzcie przez okno albo rozejrzyjcie się wokół siebie. I jak? Podoba Wam się to, co widzicie? Patrzycie na zwarte historyczne śródmieście, PRL-owskie blokowisko czy nową deweloperkę? Na nieskażony jeszcze ludzką ręką dziki krajobraz czy na łany zbóż? A może to jednak łany domów budowanych jak Polska długa i szeroka?

Chaos w przestrzeni

Oto warszawska Białołęka. Jeden z symboli chaosu przestrzennego w Polsce. Przez większość PRL był to teren przemysłowo-rolniczy, słabo zurbanizowany. Ogromne zapotrzebowanie na nowe mieszkania i brak planów w szybkim czasie doprowadziły do tego, że dzielnicę zamieszkało ponad 120 tys. osób. Za budową bloków nie nadążała budowa infrastruktury: dróg, szkół i przedszkoli, komunikacji miejskiej...

A teraz Turów pod Warszawą, ulica Hallera. Zmora polskiej urbanistyki, czyli deweloperka łanowa. Inwestor kupuje wąską działkę rolną, występuje o odrolnienie i buduje wzdłuż niej domy lub szeregówkę. Taka zabudowa uniemożliwia stworzenie siatki ulic. Boczna droga, przy której stoją domy, jest uzależniona od drogi głównej, z którą się łączy. Większej liczby stojących niedaleko siebie łanowych inwestycji nie da się obsłużyć komunikacją miejską. Ich mieszkańcy są niemal całkowicie uzależnieni od samochodów.

Krakowskie Zabłocie, dawna dzielnica przemysłowa, położona bardzo blisko centrum. Miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego nie uratował starej zabudowy industrialnej, nie zagwarantował też powstania infrastruktury publicznej ani dobrze rozplanowanej mieszkaniówki.

Podwarszawskie Marki, ulice Urbanistów, Geodetów, Kartografów. Ulica, o ironio, Urbanistów, jeszcze niedawno była polem. Działki rolne dzielone są na wąskie pasy, odchodzące od głównej drogi. Zbudowane na takich równoległych do siebie działkach domy jednorodzinne nie są połączone siecią ulic i chodników. Nie tworzą dobrego sąsiedztwa, bo nie da się między nimi wykroić żadnych wspólnych przestrzeni. W takim miejscu trudno nie tylko o publiczną infrastrukturę, ale nawet o stworzenie małego sklepu czy drobnego punktu usługowego.

Deweloperka łanowa, rozlane do granic absurdu przedmieścia, osiedla na tysiące ludzi bez dostępu do szkół, przedszkoli, ośrodków zdrowia, komunikacji zbiorowej, chodników czy parków. Wsie stające się podmiejskimi sypialniami, wyludniające się centra, ciągłe wchodzenie z zabudową na tereny, które należałoby pozostawić naturze - patologie planowania przestrzennego w Polsce są znane od dawna.

Nasza chaotyczna zabudowa przekłada się na wysokie koszty funkcjonowania samorządów, drogą infrastrukturę i niepotrzebne zajmowanie obszarów zielonych. Powoduje konieczność poruszania się samochodem, który jest nieefektywnym i mało ekologicznym środkiem transportu. Zmniejsza przestrzeń dla zwierząt, jednocześnie przyzwyczajając niektóre gatunki do życia w miastach. Utrudnia inwestycje w przemysł, bo trudno ulokować uciążliwy dla okolicy zakład, jeśli wszędzie mamy domy porozrzucane na polach i łąkach jak klocki w dziecięcym pokoju. To, jak bardzo (nie) myślimy o przestrzeni wokół, dotyka na różne sposoby każdego z nas.

Podpisana pod koniec lipca przez prezydenta Andrzeja Dudę ustawa o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym w ograniczonym stopniu odpowiada na wszystkie te problemy. Urbaniści, samorządowcy i deweloperzy, z którymi rozmawialiśmy, są zgodni - nowe przepisy to dwa kroki w przód i jeden w tył.

Dlaczego? Żeby dobrze to zrozumieć, trzeba najpierw opisać, jak planowanie działało do tej pory. Albo jak nie działało.

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam