W kwietniu zeszłego roku w Ostrowie Wielkopolskim kierowca koparki, próbując przejechać w poprzek trasy, doprowadził do zderzenia z citroenem. W wypadku zginęła jedna osoba. W areszcie przebywa jednak nie operator maszyny a jej właściciel, choć to nie on spowodował wypadek. Co więcej jako pierwszy miał wezwać pogotowie i udzielać pomocy poszkodowanym. Prokuratura jednak sprawę widzi zupełnie inaczej.
Do wypadku doszło 22 kwietnia zeszłego roku. Śledczy ustalili, że operator koparki, na polecenie swojego pracodawcy, wjechał nocą bez należytej asekuracji na drogę krajową nr 25. Na niej doszło do zderzenia z jadącym prawidłowo citroenem picasso. W wyniku wypadku śmierć poniósł jeden z pasażerów, a trzy pozostałe osoby znajdujące się w samochodzie zostały poważniej ranne.
Spowodował wypadek i uciekł
Remigiusz Kaźmierczak, właściciel koparki, od razu miał wezwać pogotowie i, jak mówił rodzinie i policji, próbował uwolnić poszkodowanych z auta. Operator koparki, po uderzeniu w samochód przejechał jeszcze około 50 metrów. Tam zostawił maszynę i uciekł z miejsca wypadku. Zatrzymano go dopiero dwa dni później.
- 50-latek prowadząc koparkę doprowadził do śmiertelnego wypadku drogowego - wyjaśnia Janusz Walczak z Prokuratury Okręgowej w Ostrowie Wielkopolskim.
Ze świadka stał się oskarżonym
Pan Remigiusz jednak szybko ze świadka zdarzenia stał się dla prokuratury podejrzanym. Trafił do aresztu i tam czeka na proces. Prokuratorzy postawili mu dwa zarzuty. - 57-latkowi zarzucono, że poprzez wydanie swojemu pracownikowi polecenia wjechania kierowaną przez niego koparką, bez wymaganych pozwoleń i należytej asekuracji, sprowadził bezpośrednie niebezpieczeństwo katastrofy w ruchu lądowym, w wyniku czego doszło do śmiertelnego wypadku drogowego. Dodatkowo zarzucono mu nieudzielenie pomocy pokrzywdzonym w wypadku, a także utrudnianie postępowania karnego - mówi Walczak.
Zarzuty jednak mogą budzić wątpliwości. Operator koparki, który także trafił do aresztu, dziś przebywa na wolności. Podczas pobytu w areszcie miał jednak opowiadać innym osadzonym, że okłamał śledczych. O sprawie poinformować miał jeden z aresztantów, który napisał list do prokuratury. Według niego, mężczyzna miał samodzielnie podjąć decyzję o wyjeździe koparką na ulicę. Prokuratura jednak listu nie uznała jako dowód w sprawie. Prokuratura nie jest w stanie także ustalić czy sprawca wypadku był pijany. Na to wskazywać miały zeznania świadków. Mężczyznę przebadano jednak dopiero po blisko 20 godzinach od zdarzenia. - Wówczas badanie nie wykazało alkoholu we krwi - podaje Walczak.
Nagranie kontra prokuratura
Drugi z zarzutów - nieudzielenia pomocy pokrzywdzonym - wydaje się jeszcze mniej wiarygodny. Sam oskarżony przekonuje, że od razu powiadomił pogotowie. - Z wykazu połączeń wynika, że połączenie zostało nawiązane. Zapis połączenia wskazuje jednak, ze ze względu na złą jakość, rozmowa w istocie się nie odbyła - wyjaśnia Walczak.
Reporterka TTV, Olga Bierut dotarła do nagrania, na którym wyraźnie słychać treść zgłoszenia. Mężczyzna miał przekazać, że "samochód uległ wypadkowi" i ranne są trzy osoby, które są w stanie "takim średnim, ale ciężkim".
Prokuratura nie zabezpieczyła także nagrań z kamer monitoringu, które znajdują się na skrzyżowaniu w pobliżu którego doszło do wypadku. Zdaniem reporterki TTV, w aktach sprawy nie ma o tym ani słowa.
- Syf na kółkach - ocenia ze łzami w oczach Elżbieta Kaźmierczak, żona pana Remigiusza.
"Kuriozalna sprawa"
Adwokat właściciela koparki także jest zszokowana takim działaniem śledczych. Podobnego zdania są niezwiązani ze sprawą eksperci prawa. - Sprawa jest dosyć kuriozalna. Przypisuje się temu człowiekowi pewne znamiona bezpośredniego narażenia do doprowadzenia do niebezpieczeństwa katastrofy, podczas gdy w żaden sposób bezpośredniości przypisać mu nie można - przyznaje mec. Piotr Schramm, adwokat.
Autor: FC / Źródło: TVN 24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: TTV