Dwuletnia Lilianka zginęła, bo ojczym rzucił nią w furii o framugę drzwi. Jej matka o wszystkim wiedziała, mimo to nie poinformowała o tym fakcie lekarzy, czym przyczyniła się do jej śmierci. Dziś oboje usłyszeli wyrok: dla ojczyma 12 lat więzienia, a dla matki dwa lata. Prokuratura chciała dla obojga po 25 lat więzienia. Wyrok nie jest prawomocny.
Zakończył się proces w sprawie śmierci dwuletniej Lilianki. Dziewczynka trafiła w ciężkim stanie do szpitala w marcu zeszłego roku. Miała złamane kości czaszki i krwiaki. Lekarzom nie udało się uratować jej życia.
Prokuratura w Pile twierdzi, że dziewczynkę popchnął ojczym sfrustrowany niepowodzeniami w grze komputerowej. Dziecko upadło i uderzyło głową o metalową futrynę drzwi.
Dziewczynka trafiła do szpitala dopiero po dwóch dniach, gdy stan jej zdrowia się pogarszał. Matka i ojczym nie informowali jednak lekarzy o tym, co się stało - podają śledczy. Lilianka zmarła na stole operacyjnym.
On miał się znęcać nad Lilianką, ona jej nie pomogła
Przed Sądem Okręgowym w Poznaniu stanęła matka dziewczynki oraz ojczym.
Według śledczych kobieta nie udzieliła dziecku żadnej pomocy i zataiła przed lekarzami fakt odniesienia przez dziecko obrażeń głowy w wyniku uderzenia o futrynę.
Z kolei ojczym dziecka został oskarżony o zabójstwo z zamiarem ewentualnym, znęcanie się fizycznie i psychiczne nad osobami małoletnimi.
Oboje nie przyznali się do winy.
Prokuratura chciała dla obojga po 25 lat więzienia. Sąd wymierzył im znacznie niższą karę. Ojczym ma trafić do więzienia na 12 lat, a matka na dwa lata.
Sędzia był innego zdania
Jak poinformował sędzia Tomasz Borowczak, przed ogłoszeniem uzasadnienia wyroku, decyzja o nim nie była jednogłośna. - Zostało złożone przeze mnie, jako sędziego sprawozdawcę, zdanie odrębne, na niekorzyść oskarżonych co do kwalifikacji karnych i kar.
Po naradzie sąd uznał, że prokuratura niewystarczająco udowodniła, że było to zabójstwo z zamiarem ewentualnym. Ojczyma uznano winnym znęcania się nad dzieckiem i spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, które skutkowało śmiercią, a matkę Lilianki - nieumyślnego spowodowania śmierci i narażenia dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
Prokuratura nie wyklucza apelacji. Na razie czeka na pisemne uzasadnienie wyroku.
- Niewątpliwie sąd dokonał innej oceny prawnej oskarżonych. Ta ocena jest odmienna od aktu oskarżenia, dlatego można się spodziewać, że po otrzymaniu uzasadnienia rozważymy skierowanie apelacji - powiedziała przedstawicielka Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
Na sali sądowej pojawił się tylko ojczym Lilianki.
Pokazywała, jak córeczka uderzyła w futrynę
Zarówno matka dziewczynki, jak i ojczym konsekwentnie przez cały proces odmawiali składania zeznań. Ale materiały, które pokazywano na sali podczas procesu, mroziły krew żyłach.
Wobec odmowy zeznań przez oskarżonych, sąd odczytał wcześniejsze zeznania Szymona B. Twierdził on, że choć jest wybuchowy i impulsywny, to nigdy nie przejawił takich zachowań wobec dzieci.
- Ja przecież nie zabiłbym dziecka, które jest w identycznym wieku, jak moja córka. Może fakt jest taki, że kary były złe i nie powinno się tak karać, ale przecież nie ożeniłem się z Angeliką i nie wszedłem w rodzinę z trójką dzieci, żeby zrobić im krzywdę – podkreślał w trakcie przesłuchań.
Co innego mówiła jego żona w trakcie zeznań i podczas eksperymentu procesowego, z którego nagranie pokazano w sądzie.
Widzimy na nim kobietę stojącą za biurkiem. Obok, przy futrynie drzwi, stoi prokurator z lalką w rękach. Kobieta opowiada mu, jak doszło do aktu przemocy.
- Córka szła... z tamtego pokoju (...) Tutaj siadła, walnęła się o monitor i spojrzała na mnie. To ja spojrzałam na nią i chciałam, żeby przyszła do mnie. Szymon w tym momencie wstał z krzesła (...) Wziął ją tu za prawą rączkę, obrócił w tę stronę i po prostu, tą prawą ręką popchnął ją. I z całej siły popchnął - opowiada kobieta, pokazując na lalce, jak głowa uderza w futrynę drzwi. Po czym kobieta zaczyna płakać.
W sądzie Angelika B. odmówiła wyjaśnień. Podkreśliła jedynie, że jest niewinna i zaprzeczyła wcześniejszym zeznaniom.
A w tych mówiła, że po tym zdarzeniu dziewczynka stała się senna. Była z nią w szpitalu, ale nie powiedziała, że jej córka uderzyła się w głowę. Lekarze zaczęli więc podejrzewać infekcję.
W trakcie śledztwa kobieta tłumaczyła, że nie mówiła lekarzom o uderzeniu, ponieważ bała się męża. Mówiła również, że była zastraszana, że mąż wielokrotnie szarpał ją, wyzywał i groził, że zrobi jej krzywdę. Szymon B. miał także często zażywać narkotyki i, jak mówiła Angelika B., był uzależniony od gier komputerowych.
Odwołując zeznania, twierdziła, że wówczas była w szoku, a zeznania wymusiła na niej policjantka, obiecując, że wtedy "puści ją do dzieci".
Na sali sądowej można było usłyszeć między innymi nagranie z dyktafonu, który podłożyła babcia dziewczynki. Kobieta przeczuwała, że w domu może dochodzić do przemocy. Na nagraniu słychać głos mężczyzny i płaczące dziecko.
- Będziesz jeszcze płakać?! Tak czy nie?! Cię, k***o, zabiję kiedyś! - krzyczy.
I słychać hałas przypominający uderzenie, po którym dziecko płacze głośniej.
Według prokuratury na nagraniach jednoznacznie słychać, że w domu dochodziło do znęcania się nad dziećmi.
Zobacz materiał Faktów "TVN"
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa/gp / Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Poznań