Sprawa przerwania mszy świętej w poznańskiej katedrze przez osoby wspierające Strajk Kobiet wróci do sądu rejonowego. Sąd Okręgowy w Poznaniu uchylił wyrok pierwszej instancji. - Te same efekty można było osiągnąć, nie wchodząc nawet na tę mszę - stwierdziła sędzia Justyna Andrzejczak.
Sprawa dotyczy wydarzeń z października 2020 roku, kiedy to Trybunał Konstytucyjny orzekł, że przepis zezwalający na dopuszczalność aborcji w przypadku dużego prawdopodobieństwa ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu jest niezgodny z polską konstytucją. Po ogłoszeniu wyroku w wielu polskich miastach odbywały się demonstracje przeciwko tej decyzji.
Kilka dni po tym wyroku grupa osób przerwała mszę świętą w poznańskiej katedrze stając przed ołtarzem z transparentami o treściach związanych z prawem do aborcji.
Wyszli przed ołtarz z transparentami
Uczestnicy wiecu wyszli przed ołtarz po zakończeniu odczytywania Ewangelii. Skandowali: "Mamy dość!". Rozrzucili ulotki i zaczęli klaskać.
To, jak przebiegało zdarzenie, zarejestrował Piotr Żytnicki z "Gazety Wyborczej". Na nagraniu widać, że część osób zajęła miejsca w ławkach, inni usiedli pomiędzy nawą główną a prezbiterium. Protestujący mieli też ze sobą transparenty z hasłami dotyczącymi niezgody z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego, takie jak: "Chronię moje siostry", "Katoliczki też potrzebują aborcji" czy "Wstyd".
Po tym proteście prokuratura oskarżyła 32 osoby o to, że "wspólnie i w porozumieniu złośliwie przeszkadzali publicznemu wykonywaniu aktu religijnego". Groziły im za to nawet 2 lata więzienia. Oskarżeni nie przyznawali się do winy.
Sąd najpierw ich uniewinnił
W marcu tego roku Sąd Rejonowy Poznań–Nowe Miasto i Wilda w Poznaniu uniewinnił oskarżonych.
W uzasadnieniu wyroku sąd ocenił, że postępowanie dowodowe nie wykazało "złośliwości" protestujących, którzy chcieli wyrazić swoje niezadowolenie z wyroku TK. Zdaniem sądu oskarżeni protestowali, jednak zachowując "powagę i szacunek" do miejsca, w którym przebywali, ponadto na czas protestu wybrali moment kazania; hasła na transparentach "nie podżegały do nienawiści, ani nie atakowały religii w sposób obelżywy".
Apelację od tego wyroku do sądu II instancji skierowała prokuratura, wnosząc o uchylenie zaskarżonego wyroku i przekazanie sprawy sądowi I instancji do ponownego rozpoznania. Obrońcy chcieli utrzymania wyroku uniewinniającego w mocy.
Teraz sąd wskazuje na błędy formalne
We wtorek Sąd Okręgowy w Poznaniu, po rozpoznaniu apelacji prokuratury, uchylił wyrok sądu pierwszej instancji i skierował sprawę do ponownego rozpoznania przez sąd rejonowy. W odniesieniu do jednej osoby, postępowanie - ze względu na błędy formalne w akcie oskarżenia – zostało umorzone.
Sędzia Justyna Andrzejczak podkreśliła w uzasadnieniu, że Sąd Okręgowy w Poznaniu podzielił argumentację prokuratury zawartą w apelacji. Sędzia przywołała ustalenia sądu rejonowego i podkreśliła, że już sąd pierwszej instancji wskazał m.in., że oskarżeni działali "wspólnie i w porozumieniu", a "zachowania zakłócające wykonywanie aktu religijnego, nie mogą być sprowadzane tylko do zachowań agresywnych czy wulgarnych wypowiedzi", a także, że "należy przy ocenie określonych działań uwzględniać ogólnie przyjęte normy obyczajowe, przeciętną wrażliwość członków społeczeństwa, okoliczność zachowania sprawcy, ale też wrażliwość wyznawców religii".
- Z tego wszystkiego sąd rejonowy wyprowadza wniosek, że niewątpliwie choć oskarżeni precyzyjnie nie ustalili swoich ról (…) wyrazili akceptację i afirmację do działań planowanych przez inne osoby. Mieli zamiar współdziałania z tym innymi osobami w wykonaniu czynu zabronionego. Wreszcie ich działanie nie było przypadkową, niezależną decyzją, by wykonać w trakcie mszy świętej widoczne działania, ale skorelowane były ich czyny, słowa. Wynikało to z tego, że akceptowali wzajemnie swoje zachowania i je uzupełniali – zaznaczyła sędzia.
Dodała, że dziwi ją wniosek sądu pierwszej instancji, że nie dopatrzył się złośliwości w tej sprawie. Sędzia zgodziła się także z prokuratorem, który wskazywał, że "te same efekty można było osiągnąć nie wchodząc nawet na tę mszę". - Można było dotrzeć do tej samej grupy osób, która przybyła na mszę, przed lub po mszy - osiągnięto by ten sam efekt - oceniła.
Sędzia odniosła się do wyjaśnień oskarżonych, którzy podkreślali, że ich działanie było efektem reakcji na orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, wystąpień biskupów, którzy to orzeczenie popierali. - W tym kontekście trudno nie zgodzić się z apelującym, że udanie się pod pałac biskupi to byłby rzeczywiście najbardziej właściwy adresat tych wszystkich zastrzeżeń – powiedziała.
Zwróciła też uwagę, że nagrania ze zdarzenia pokazują, że "to nie jest tak, że weszła grupa osób, które usiadły przed ołtarzem, w milczeniu, a nerwowy ksiądz wziął i rozpędził wszystkich", a protestujący mieli m.in. plakaty z hasłem "biskupie mam cię w d***e" czy z żeńskimi organami płciowymi z hasłem "oto ciało moje". - Jeżeli weźmiemy i zestawimy to wszystko z najważniejszymi elementami mszy, kiedy celebrans używa słów "oto ciało moje" - to jest naprawdę trudno obronić tezę, że takie zestawienie treści ma tylko na celu wsparcie osób, katoliczek i sióstr, które chciały usunąć ciążę i mają z tym problem. Niewątpliwie uderza to w podstawowe i najważniejsze elementy wiary, inaczej trudno to potraktować – dodała Andrzejczak.
Sędzia wskazała również, że z nagrań wynika, że ksiądz nie chciał nasilenia konfliktu. - Owszem może używa słów, które mogłyby być bardziej polityczne, ale tak naprawdę jego działania sprowadzają się do tego, żeby wyciszyć konflikt – mówiła. Dodała, że poza plakatami "obraźliwymi dla elementarnych zasad wiary", było klaskanie, skandowanie hasła "mamy dość", które zagłuszało wszystko, co działo się w kościele. - W tym momencie naprawdę dyskusja o wątpliwościach co do tego, czy możemy mówić o złośliwości czy nie - w zasadzie się kończy – zaznaczyła. Sędzia odniosła się także do kwestii dialogu – na który wskazywali m.in. obrońcy podkreślając, że moment kazania w kościele jest momentem dialogu. - W samej istocie pojęcia dialogu, jeśli mamy sytuację taką, że ktoś podchodzi do ołtarza, obraca się tyłem, krzyczy "mamy dość", klaszcze, zagłusza celebransa i jeszcze do tego widnieją na plakatach z jednej strony tego rodzaju hasła (…) jak "biskupie mam cię w d***e", ale z drugiej strony te, które wiążą się z najistotniejszym momentem, przeistoczeniem, dla mszy świętej - i tu mamy "oto ciało moje", słowa wypowiadane z celebracją w kontekście organów płciowych kobiecych - to trochę jak kpina brzmi argument, że mowa jest o dialogowaniu – zaznaczyła.
Sędzia odniosła się także do kwestii wolności, w tym wolności poglądów, sumienia czy manifestowania swoich poglądów. - Nie jest tak, że te wolności, jakkolwiek gwarantowane przez konstytucję, one są zupełnie nieograniczone i nieważne jest jak wyglądają z drugiej strony wolności innego człowieka. Mówi się o tym, że ta wolność religii, z uwagi na swój charakter, czyli jakby szczególną więź osoby wyznającej daną wiarę z obiektem, z symbolami itd. powinna być w sposób szczególny też traktowana – powiedziała.
Wskazała, że nie można "walcząc o swoje zdanie, o swoje prawa jednocześnie lekceważyć i prawo, i lekceważyć prawa drugiego człowieka". - Jeżeli tak powiemy i w tą stronę pójdziemy, to rzeczywiście za chwilę dojdziemy do samosądu - bo ktoś robi źle, on mi robi źle, wszyscy wiemy, no to ja mogę odpowiedzieć tym samym. Sąd w tym składzie nie widzi takiej możliwości - oceniła sędzia. Orzeczenie Sądu Okręgowego w Poznaniu jest prawomocne.
"Marnotrawstwo ogromnych środków"
Z wyroku zadowolona była prokuratura. - Zawsze granicą praw jednych są prawa drugich osób i zawsze oczywiście ta kolizja dóbr wymaga rozstrzygnięcia - powiedziała prokurator Anna Fellemberg-Kokocińska.
Mecenas Andrzej Jarosław Reichelt, obrońca oskarżonych, stwierdził, że teoretycznie nadal możliwa jest droga odwoławcza. - Istnieje taka instytucja jak skarga na orzeczenie sądu odwoławczego, w momencie jeżeli to rozstrzygnięcie na przykład uchyla wyrok pierwszej instancji - powiedział. Dodał, że decyzji w tej sprawie na razie nie podjęli, czekają na pisemne uzasadnienie wyroku. Jak dodał, nie zgadza się z oceną, że uczestnicy protestu wykazali się złośliwością. - Moim zdaniem coś takiego nie wystąpiło w niniejszej sprawie, a przynajmniej nie wynika mi to z materiału dowodowego przedstawionego przez prokuratura, a potem przeprowadzonego przed sądem pierwszej instancji - powiedział.
Marta Kowalczyk, jedna z oskarżonych, nazwała proces "serialem, który będzie trwał". - Mam poczucie bezsensu tej sytuacji, marnotrawstwa ogromnych środków - powiedziała, dodając, że w jej opinii w uzasadnieniu nie było żadnych konkretów. - Prokuratura nie sporządziła żadnych nowych dowodów, więc tak naprawdę nie rozumiemy do końca, co się stało - stwierdziła.
Fala protestów po decyzji Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji
22 października 2020 roku Trybunał Konstytucyjny orzekł, że przepis tzw. ustawy antyaborcyjnej z 1993 r. zezwalający na aborcję, gdy badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu, jest niekonstytucyjny.
Po ogłoszeniu wyroku rozpoczęły się protesty w całej Polsce organizowane m.in. przez Strajk Kobiet. Manifestujący przeciw zaostrzeniu prawa aborcyjnego protestowali m.in. pod domem prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, siedzibą PiS w Warszawie oraz na ulicach wielu miast w Polsce.
Protesty po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji
Źródło: PAP, TVN24 Poznań