To była historia jak z filmu sensacyjnego. W biały dzień z Muzeum Narodowego w Poznaniu zniknął obraz Claude'a Moneta. Złodziej w miejsce dzieła impresjonisty wstawił marną podróbkę. Pracownicy placówki spostrzegli to jednak dopiero po kilku dniach, gdy dzieło sztuki... zaczęło się odklejać. Poznańską kradzież stulecia odkryto dokładnie 20 lat temu.
Wtorek, 19 września 2000
Od rana niewiele się działo. Piotr Michałowski, kurator Galerii Sztuki Europejskiej w Muzeum Narodowym w Poznaniu, siedział w swoim biurze na Wzgórzu Przemysła. W pewnym momencie zadzwonił telefon. Podniósł słuchawkę i usłyszał: "Niech Pan tu natychmiast przyjdzie, Monet się odkleja!".
Nie dowierzał w to, co słyszy. Pobiegł do sali, w której wisiało dzieło Claude'a Moneta. Obraz wisiał na końcu sali, dokładnie na wprost długiego korytarza. Gdy zobaczył go z daleka, już wiedział, że to, co wisi w ramie, z pewnością nie jest dziełem francuskiego impresjonisty. Ktoś ukradł "Plażę w Pourville"!
– Obraz zamieniono na kopię niskiej jakości, namalowaną na bristolu. Widać było, że złodziej się spieszył, bo tak niestarannie wcisnął ją w ramę, że jeden bok wyszedł. Zauważyła to kobieta pilnująca sali i to ona mnie wezwała – tłumaczył w książce "Historie warte Poznania".
To on o kradzieży powiadomił policję i dyrekcję muzeum. Na nogi postawiono funkcjonariuszy w całej Polsce. Zawiadomiono wszystkie przejścia graniczne, bo przypuszczano, że złodziej może chcieć wywieźć obraz za granicę. Kontrolowano każdego - Polska nie była jeszcze w strefie Schengen i przekraczanie granic nie wyglądało tak swobodnie jak teraz.
Wieczorem o spektakularnej kradzieży wiedziała już cała Polska.
W "Faktach" TVN pokazano zdjęcie poszukiwanego obrazu i informowano o pierwszych krokach podjętych przez policję:
"Widzą państwo zdjęcie tego płótna, które ma wielkość 60 na 73 centymetry (...) Jak i kiedy doszło do tej kradzieży - nie wiadomo. Sprawcy wycięli obraz z ram i na jej miejsce włożyli kopię. Komendant poznańskiej policji powołał już specjalną grupę dochodzeniową, która poszukuje i obrazu i złodziei (...) Zdaniem dyrekcji muzeum obraz jest zbyt znany, by go sprzedać, mógł więc zostać ukradziony na zlecenie kolekcjonera".
Dzieło odzyskane i zapomniane
Wielu poznaniaków po tych informacjach przecierało oczy ze zdumienia. Nie mieli pojęcia, że jedyny w Polsce obraz Moneta można było zobaczyć w ich mieście. A w zbiorach muzeum był od 1906 roku, kiedy został zakupiony przez wówczas niemieckich zarządców placówki.
Nie oznacza to jednak, że był cały czas w Poznaniu. W 1943 roku wraz z innymi dziełami sztuki trafił do III Rzeszy. Dwa lata później obraz trafił jako mienie zdobyczne do Leningradu. Do Poznania wrócił w 1956 roku. Po powrocie objeżdżał Polskę - prezentowano go na wystawach dzieł odzyskanych w wielu miastach, aż w latach 70. na koło 20 lat trafił do oddziału Muzeum Narodowego w Rogalinie. W Poznaniu wisiał od 1990 roku. Aż do kradzieży.
Skradziony w biały dzień
Pierwsze ustalenia policji szokowały. - Okazało się, że obraz zginął, gdy muzeum było czynne, a oryginał został podmieniony na nieudolnie wykonany falsyfikat. Podczas oględzin na ramie i fałszywym obrazie zabezpieczyliśmy ślady, które mogły należeć do sprawcy – mówił Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji.
Odciski palców nie pasowały do nikogo z policyjnych kartotek. Podejrzenia policji skierowały się na mężczyznę, który szkicował obraz wiszący naprzeciw Moneta. Przedstawił się jako Jacek Walewski, miał być studentem Akademii Sztuk Pięknych. Od momentu kradzieży już w muzeum się nie pojawił. Po sprawdzeniu jego danych okazało się, że takiego studenta nie ma i nigdy nie było.
Jego portret pamięciowy wkrótce obiegł Polskę.
Zatrzymali malarza
Policjanci ustalili, że faks, który poszukiwany mężczyzna wysłał do muzeum, nadano w Olkuszu. Podejrzenia padły na miejscowego malarza. Mężczyzna potrafił malować kopie i dało się go dopasować do opisanego przez pracowników muzeum wyglądu.
Policja weszła do jego mieszkania i zabezpieczyła kilka wykonanych przez niego kopii. Ale biegli nie mieli złudzeń - on nie mógł namalować obrazu, który podłożono w miejsce oryginału. - Tytus Dessauer ma tak lekką rękę, że - tak, jak wypowiedzieli się specjaliści muzeum w Poznaniu - gdyby on namalował faktycznie tą kopię, prawdopodobnie wisiałaby do dzisiaj, dlatego że ma tak samo lekki ruch pędzla, jak miał mistrz Monet - mówił olkusztv.pl Wojciech Chmielewski, właściciel kawiarni Cor Tu, dla której Dessauer po latach namalował kopię "Plaży w Pourville".
Innych tropów nie było. W wykryciu sprawców nie pomogły nagrody pieniężne. W 2001 roku Prokuratura Okręgowa w Poznaniu umorzyła śledztwo w sprawie kradzieży obrazu. Wydawało się, że obraz już nigdy nie wróci do Muzeum Narodowego w Poznaniu.
Wpadł przez alimenty
Wszystko zmieniło się po ponad dziewięciu latach. W 2006 roku do policyjnych kartotek trafiły odciski palców Roberta Z. Mężczyzna uchylał się od płacenia alimentów. Trzy lata później, gdy kierownik pracowni badań daktyloskopijnych Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu Marek Pawlicki po raz kolejny porównywał zabezpieczone ślady na ramie obrazu, okazało się, że są one identyczne z tymi, które mają w kartotece "alimenciarza".
41-latek został zatrzymany. Szybko przyznał, że faktycznie to on skradł w Poznaniu dzieło Moneta. Twierdził nawet, że kiedyś nawet pojechał do Poznania, by się przyznać do winy. Stał przed budynkiem komendy i w ostatniej chwili zrezygnował. Obraz ukrył za szafą w mieszkaniu rodziców.
Robert Z. wyjaśniał, że nie działał na czyjeś zlecenie, a ukradł płótno, by - tu cytat - "samemu cieszyć się obrazem". Mówił, że impresjonistami zainteresował się podczas podczas pobytu w Paryżu.
Obraz odzyskano 12 stycznia 2010 r., dokładnie w 60. urodziny Piotra Michałowskiego. - Dostałem więc niezwykły prezent urodzinowy - śmiał się po latach pracownik muzeum.
Nasłuchiwał stukotu obcasów
Robert Z. opracowywał plan kradzieży blisko dziewięć miesięcy. Gdy - jako student - pojawiał się w muzeum, wyczekiwał tylko na moment, kiedy osoba pilnująca sal muzealnych się oddali. Wtedy podchodził do Moneta i wycinał stopniowo obraz. Kobieta miała buty na wysokim obcasie i już z daleka słyszał, że nadchodzi. Wtedy udawał, że szkicuje inny obraz, który wisiał naprzeciwko Moneta.
Gdy wyciął już całe płótno, w jego miejsce włożył kopię, którą zlecił w Krakowie zlecił ukraińskiemu malarzowi. Zapłacił za nią 300 złotych.
Następnie obraz spakował do wielkiej teczki, w której trzymał szkice i wyszedł z muzeum. Do kradzieży doszło w niedzielę przed zamknięciem placówki. Kradzież odkryto dopiero we wtorek rano. W poniedziałek muzeum było zamknięte.
Proces Roberta Z. trwał tylko jeden dzień. W lipcu 2010 r. sąd skazał go na 3 lata więzienia. Po roku został zwolniony warunkowo.
W październiku 2010 roku, po kilkumiesięcznej konserwacji, "Plaża w Pourville" wróciła na ściany muzeum.
– Trzeba było go rozprasować, skleić i połączyć z tymi paskami bocznymi nitka po nitce. To była strasznie pracochłonna czynność. Przy okazji obraz oczyściliśmy, dzięki czemu lepiej wygląda. Został zdjęty werniks, który wtórnie nałożono na obraz. Monet bowiem nigdy go nie nakładał. Zmieniło to kolorystykę obrazu. Przedtem miał ciemniejszą tonację, teraz barwy są jaśniejsze. Wszystkie zabiegi trwały pół roku – opowiadał w książce "Historie warte Poznania" Piotr Michałowski.
Dzieło Moneta wisi w poznańskim muzeum do dziś, jest jedną z atrakcji turystycznych miasta. O kradzieży obrazu przypomina widoczne cięcie nożem, które przecina sygnaturę malarza.
Po kradzieży w 2000 roku. muzeum zmieniło zabezpieczenia, aby nigdy więcej nie doszło do podobnej sytuacji. Dziś, oprócz systemów alarmowych, w każdym pomieszczeniu zamontowane są też kamery monitoringu.
Żadna z pracownic muzeum, która odpowiada za pilnowane sali, nie może nosić butów, które czynią hałas, stukając w podłogę.
Źródło: TVN 24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24