Kilkunastu milionów odszkodowania będzie się domagać Poznań od rządu za koszty jakie samorząd musiał ponieść w związku ze skutkami reformy edukacji. Sprawa ma znależć swój finał w sądzie. Do Poznania prawdopodobnie przyłączą się inne miasta i wspólnie wniosą pozew zbiorowy.
Rozmowy z innymi miastami o wystosowaniu pozwu zbiorowego już trwają. Lista miast, które przyłączą się do pozwu zbiorowego, znana będzie prawdopodobnie po wspólnym posiedzeniu Unii Metropolii Polskich, które odbędzie się w przyszłym tygodniu.
Jak nas poinformowali poznańscy urzędnicy, chęć przyłączenia się do pozwu wyraziło 11 miast należących do Unii, czyli Białystok, Bydgoszcz, Gdańsk, Katowice, Kraków, Lublin, Łódź, Rzeszów, Szczecin, Warszawa i Wrocław.
Chodzi o koszty dostosowywania budynków
Poznań na razie nie podaje dokładnej kwoty, jakiej będzie się domagać. Tę zamierza podać po zakończeniu rozmów z innymi miastami. Wstępnie, ma to być kilkanaście milionów złotych.
- Mówimy tylko o części tych wydatków. Wyszliśmy z założenia, że w kontekście gromadzenia materiału dowodowego dla sądu najistotniejsze będą takie materiały, które bezdyskusyjnie potwierdzają wydatki, które w sposób oczywisty były związane z wprowadzaniem reformy - mówi Przemysław Foligowski, dyrektor Wydziału Oświaty w Urzędzie Miasta Poznania.
Mowa tu m.in. o dostosowywaniu budynków czy kosztów ich wyposażenia.
Pozew to krok ostateczny. Już wcześniej miasto zwracało się do rządu, aby koszty wprowadzania reformy zostały - chociaż w części zwrócone. Bezskutecznie - odpowiedzi na swoje pisma się nie doczekało.
- W 2017 roku samorządy dopłaciły do subwencji z budżetu państwa - 20 miliardów złotych. My nie jesteśmy w stanie dokładać w nieskończoność. Pojawiły się nowe zadania. Reforma wprowadzona przez panią minister Zalewską niestety kosztuje. I to sporo. My musimy ponosić te koszty, a nasze budżety nie są z gumy. W związku z tym, mówiąc najdelikatniej - nasza cierpliwość się zakończyła - mówi Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich.
Politycy PiS krytykują działania miasta. - Sensu prawnego w tym nie widzę. Jest to rodzaj manifestacji politycznej - uważa poseł Bartłomiej Wróblewski.
Wcześniej spór o zwalnianych nauczycieli
W czerwcu 2017 r. Poznań zwracał już uwagę na inne skutki reformy. Podczas, gdy minister edukacji Anna Zalewska w Poznaniu zapewniała, że wskutek reformy żaden poznański nauczyciel nie straci pracy, samorząd podawał, że kilkuset nauczycieli poznańskich szkół straci pracę. - Za tymi wyliczeniami kryją się konkretne decyzje dyrektorów szkół, wymuszone realnymi skutkami likwidacji gimnazjów - podkreślał Mariusz Wiśniewski, zastępca prezydenta Poznania.
Z danych poznańskiego Wydziału Oświaty wynikało, że zwolnienia ze względów organizacyjnych, takich jak zmniejszenie liczby godzin i brak oddziałów, objąć miały 32 nauczycieli. 419 pedagogów, o ponad 100 więcej niż przed rokiem, stracić miało pracę z powodu nieprzedłużenia umowy na czas określony. 158 osób dotknąć miało ograniczenie zatrudnienia, czyli zmniejszenie liczby godzin, co skutkuje proporcjonalnym obniżeniem wynagrodzenia.
- Nie wiem, jaką metodologię przyjmuje ministerstwo. Być może, dane dotyczące zwolnień nauczycieli traktowane są przez rząd Prawa i Sprawiedliwości równie wybiórczo, jak rozstrzygnięcia Trybunału Konstytucyjnego, gdzie niektóre z nich są wyrokiem, a inne nie - mówił Wiśniewski.
Autor: FC / Źródło: TVN 24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN