Joanna G. w przydomowej szklarni miała urządzić cmentarzysko zwierząt. Według śledczych w bestialski sposób zabijała szczeniaki i kocięta. Martwe zwierzęta zakopywała pod warzywami. Sąd pierwszej instancji skazał kobietę na 10 miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności. Teraz potwierdził to sąd apelacyjny. Wyrok jest już prawomocny.
Sąd apelacyjny podtrzymał wyrok pierwszej instancji w sprawie Joanny G. i Zygmunta S.
Kobieta była oskarżona o to, że zabiła co najmniej cztery szczeniaki. Najpierw miała je topić, a potem zakopywać w przydomowej szklarni. Jak trzeba było, to dobijała je szpadlem.
Z kolei 61-letni S. odpowiadał za znęcanie nad zwierzętami, których był prawnym właścicielem. Chodziło o "utrzymywanie zwierząt w stanie rażącego zaniedbania i zaniechanie leczenia, co doprowadziło do powstania przewlekłych chorób skóry". Mężczyzna miał je też głodzić.
- Wyrok ma na celu pokazać wszystkim, że nie można traktować tak zwierząt. Dla skazanych kara więzienia ma być środkiem prewencyjnym - uzasadniała dziś sędzia.
W pierwszej instancji wyrok zapadł w ekspresowym tempie. Wówczas sąd skazał Joannę G. na 10 miesięcy więzienia, a Zygmunta S. na trzy miesiące więzienia. Oboje otrzymali zakaz posiadania zwierząt przez 10 lat.
Teraz, po decyzji sądu apelacyjnego, wyrok jest już prawomocny.
Pełnomocnik oskarżyciela po pierwszej rozprawie:
Topiła w wannie, półżywe wrzucała do dołu
O makabrycznym znalezisku na jednej z poznańskich posesji informowaliśmy w marcu ub.r. Wówczas fundacja na rzecz ochrony praw zwierząt dostała zgłoszenie dotyczące zaniedbanych psów. Na miejscu potwierdziło się, że zwierzęta były zagłodzone i schorowane. Oprócz tego suki miały wyciągnięte sutki i pękate brzuchy. Oczywistym było, że musiały rodzić.
Na pytanie weterynarza, co właściciele robili ze szczeniakami, kobieta bez emocji, bez ukrywania prawdy wytłumaczyła, że najpierw topiła w wannie, a te, których nie mogła utopić, wrzucała półżywe do wykopanej wcześniej w szklarni z warzywami dziury, przysypywała ziemią i dobijała łopatą. Kobieta przyznała się do uśmiercenia w ten sposób kilku miotów. Mogło zginąć od kilkunastu do kilkudziesięciu szczeniąt.
- Tam nie było żadnego żalu, żadnej skruchy – po prostu robiła tak, bo nie miała co zrobić ze zwierzętami. Takie zabijanie zwierząt to dość powszechny proceder. Na wsiach, gdzie nie ma sterylizacji, dbałości o zwierzęta niepotrzebne szczenięta wyrzuca się na gnojówkę lub topi - mówiła PAP Anna Cierniak z fundacji fundacji Mondo Cane.
Kotów też nie oszczędzała
W trakcie tamtej interwencji inspektorzy widzieli również koty biegające po posesji. Były spłoszone, nie dało się wtedy ich zbadać. Przedstawiciele fundacji Mondo Cane wrócili po nie kilka dni później.
- Tym razem koty były w domu. Nie były w tak fatalnym stanie jak psy. Jedna kotka najprawdopodobniej ciężarna, z zaburzeniami neurologicznymi i jakimś guzem na głowie. Były też dwie inne, żadna nie była wysterylizowana. Swobodnie wychodziły na dwór, więc istniało dokładnie takie samo podejrzenie, co wcześniej - opowiadała o drugiej wizycie Cierniak.
- Podobnie jak wtedy, tak i tym razem pani przyznała, że były kocięta i robiła z nimi dokładnie to samo, co ze szczeniakami - dodała Cierniak.
Trzy dorosłe koty zostały właścicielom odebrane i przekazane pod opiekę weterynarza.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa/gp / Źródło: TVN24 Poznań/PAP
Źródło zdjęcia głównego: Fundacja Mondo Cane