Zaczęli pukać do drzwi i okien domu starszej kobiety. Otworzyła. Dopiero wtedy zobaczyła, że dach jej domu stoi w ogniu. Uratowali ją licealiści z Chodzieży.
Uczniowie z I Liceum Ogólnokształcącego im. Św. Barbary w Chodzieży uratowali 70-letnią kobietą z płonącego domu. O wyczynie nastolatków pisał portal Wasze Media. Wszystko działo się 22 lutego w Nowym Dworze (woj. wielkopolskie). Była sobota, grupa przyjaciół spotkała się, by wspólnie spędzić czas. Julia, Marta, Tomek, Milena i Malwina nie mieli konkretnego celu, po prostu spacerowali.
Oddaliśmy im głos, żeby sami opowiedzieli o tym, co się wydarzyło tamtego wieczoru.
Dach już płonął
Julia: - Pojawiliśmy się tam przypadkowo. Marta przez całą drogę mówiła, że kręcimy się w miejscu, gdzie właściwie nic nie ma. Zatrzymaliśmy się w pobliżu wiejskiej świetlicy.
Marta: - Było bardzo zimno, mimo to postanowiliśmy posiedzieć tam około 20 minut.
Julia: - W pewnym momencie zauważyłam dym unoszący się w pobliżu jednego z domów. Początkowo mnie to nie zaniepokoiło. Pomyślałam, że po prostu ktoś rozpalił w piecu. Ale chwilę później Malwina stwierdziła, że chyba pali się dach.
Przyjaciele pobiegli w stronę domu. Dopiero, gdy znaleźli się od frontu dostrzegli, że sytuacja jest poważniejsza niż przypuszczali. Dach już płonął.
Tomek: - Mieszkam w sąsiedniej miejscowości, więc tu wszyscy znają się z widzenia. Wiedziałem, że mieszka tu starsza pani i, że jej rodzina nie przebywa tu na co dzień.
Malwina: - Pora była już późna, obawialiśmy się, że ta pani może już spać. Było trochę nerwów, ale w tamtej chwili wiedziałam, co robić. Wezwałam służby.
Marta: - W tym czasie Julia i Tomek pobiegli pierwsi do domu, żeby zaalarmować osoby, które mogły znajdować się w środku.
"Obawialiśmy się, że tej pani coś się stało"
Julia: - Początkowo nie dostrzegliśmy furtki i próbowaliśmy szybko dostać się przez bramę. Była zamknięta, więc trzeba było przeskakiwać. Zaczęliśmy pukać do drzwi i okien.
Marta: - To trwało jakąś minutę, ale nam wydawało się, że długo nikt nie otwiera. Martwiliśmy się, że coś jej się stało.
Tomek: - Ulżyło mi, kiedy drzwi się otworzyły. Obawialiśmy się, że tej pani coś się stało. Mogła się przecież zatruć dymem. Trudno też jej się dziwić, że nie spieszyła się z otwieraniem drzwi. Było późno, a tu ktoś dobijał się do jej drzwi.
Malwina: - Gdyby ta pani nie otworzyła drzwi, mieliśmy plan B. Wiedzieliśmy, że trzeba będzie wybić szybę, żeby jak najszybciej się do niej dostać.
Tomek: - Pewne jest to, że byśmy się nie poddali i jej tam nie zostawili.
"Wyszła przed dom i dopiero wtedy zauważyła, co się dzieje"
Kiedy pani Anna otworzyła drzwi, była totalnie zaskoczona. Nie miała pojęcia o pożarze, nie wyczuła dymu. Trudno było jej uwierzyć w to, o czym mówiła grupa młodych ludzi.
Marta: - Wyszła z nami przed nami i dopiero wtedy zobaczyła, co się dzieje. Bardzo to przeżyła. Zaczęła mówić o rzeczach, które chce zabrać. Wróciła po coś do domu. Kiedy już wychodziła z Julią i Tomkiem, zemdlała. Przenieśli ją w bezpieczne miejsce. Gdy tylko się ocknęła znów zaczęła mówić, że musi wrócić po rzeczy.
Tomek: - Chcieliśmy pomóc. Trudna sytuacja, z którą mierzyła się ta pani, motywowała nas do działania. Staraliśmy mieć cały czas z tyłu głowy to, że bezpieczeństwo jest najważniejsze.
Milena: - Pani Annie bardzo zależało na torebce. Marta zaproponowała, że ona po nią pobiegnie. Dostała dokładne instrukcje. Znalazła nie tylko torebkę, ale i portfel oraz chustkę, która z jakiegoś względu była bardzo ważna.
Marta: - Teraz, po czasie, myślę, że to nie było zbyt rozważne z mojej strony, ale byłam w emocjach, chciałam pomóc.
Milena: - Starałam się trzymać blisko pani Anny, żeby dodać jej trochę otuchy. Nie chciałam, żeby czuła się samotna.
"Powiedziała, że jesteśmy jej aniołami"
Kiedy na miejscu pojawiła się straż pożarna pożar obejmował dach. Działania trwały przez cztery godziny i uczestniczyło w nich siedem zastępów. Załoga pogotowia ratunkowego zabrała 70-latkę do szpitala.
„W wyniku pożaru spaleniu lub zniszczeniu uległo: część stropu budynku wraz z konstrukcją dachową i przykryciem dachu” – poinformowała straż pożarna w Chodzieży.
Milena: - Działaliśmy spontanicznie. Nie sądziłam, że jesteśmy aż tak bardzo zgrani. Wspólnymi siłami wszystko się udało i nikomu nic się nie stało.
Kilka dni po pożarze Malwina odwiedziła panią Annę. Była już w swoim domu.
Malwina: - Wiem, że jej dom, choć częściowo zniszczony, nadaje się do zamieszkania. Pani Anna była jeszcze w dużych emocjach. Biła od niej taka wdzięczność. Powiedziała, że jesteśmy jej aniołami i, że dziękuje, że ją uratowaliśmy.
Julia: - A my jesteśmy wdzięczni, że wszystko dobrze się skończyło.
"Chcemy Wam przekazać słowa największego uznania"
Z postawy uczniów dumne jest również I Liceum Ogólnokształcące im. Św. Barbary w Chodzieży, gdzie się uczą. Wyrazy uznania otrzymują od kolegów i nauczycieli. W media społecznościowych placówki opublikowano wpis z gratulacjami.
"Wykazali się nie tylko wielką odwagą i empatią, ale także rozwagą i przemyślanym działaniem. Jako społeczność I LO chcemy przekazać Wam słowa największego uznania. (…) Jesteście uosobieniem wartości, jakie wyznaje nasza szkoła, a tym samym WZOREM do naśladowania dla wszystkich uczniów Żeroma. BRAWO" - napisano na oficjalnym profilu szkoły.
Pod koniec lutego z licealistami spotkał się burmistrz miasta i gminy Szamocin. "Serdecznie gratuluję Malwinie, Milenie, Julii, Marcie i Tomaszowi za ich niezwykłą odwagę, bezinteresowność i gotowość do niesienia pomocy. Jesteście prawdziwymi bohaterami naszej społeczności!" - napisał po spotkaniu Jarosław Kołak.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Milena/WaszeMedia/FB - I LO im. św. Barbary