- Jeden z oskarżonych zbudował sobie dom, kupił bardzo dobry sportowy samochód. Oni te pieniądze po prostu przejęli - mówi prokurator Dobrawa Strzelec-Koplin. W poznańskim sądzie toczy się proces czterech mężczyzn, którzy tworzyli "gang konwojentów". Według śledczych zatrudniali się w firmach ochroniarskich i pozorowali napady, a potem udawali pokrzywdzonych. Kradzioną gotówkę mieli zakopywać na terenie stadniny koni.
- Zatrudniali się jako konwojenci, a więc osoby, których rolą jest ochrona konwojowanej gotówki, po to, żeby tę gotówkę kraść - mówiła w środę przed salą sądową prokurator.
Proces "gangu konwojentów" toczy się od miesiąca przed Sądem Okręgowym w Poznaniu. W środę odbyła się kolejna rozprawa, na której zeznawały osoby powiązane z pozorowanymi rabunkami.
Do trzech razy sztuka
Według śledczych podczas reżyserowanych, fikcyjnych rabunków, czterech mężczyzn uzbierało ponad milion złotych.
- Pieniądze przeznaczali głównie na życie, sprawy bieżące. Aczkolwiek jeden z oskarżonych zbudował sobie dom, kupił bardzo dobry sportowy samochód, generalnie pieniądze te po prostu przejęli - wyjaśniała Dobrawa Strzelec-Koplin.
Do zdarzenia, które ujawniło działalność "gangu konwojentów" doszło na początku lutego 2016 roku. Na parkingu jednego z centrów handlowych w Poznaniu nieznany sprawca zaatakował konwojenta Bartosza N. Napastnik miał uderzyć go w głowę, zaatakować gazem pieprzowym i zabrać torbę, w której było kilkaset tysięcy złotych - utarg z kilku placówek handlowych.
Było to trzecie "przedstawienie" oskarżonych, które okazało się być zarazem ich ostatnim udanym skokiem.
Policjanci czuli, że coś nie gra
Dopiero po półtora roku od tego zdarzenia, policja poinformowała, że na podstawie zebranych materiałów dowodowych, a przede wszystkim na podstawie analizy zeznań napadniętego udało się ustalić, że napad i rabunek zostały sfingowane, a poturbowany - rzekomo w wyniku napadu - mężczyzna współpracował z napastnikiem.
Maciej Święcichowski z biura prasowego wielkopolskiej policji tłumaczył wówczas, że policyjne czynności doprowadziły do ustalenia kolejnych osób, które brały udział w tej kradzieży.
- Rozpoczęła się wielomiesięczna obserwacja wytypowanych osób, które dopiero po dziewięciu miesiącach zaczęły wydawać skradzione pieniądze na dom, samochód sprowadzony z USA czy na mieszkanie - mówił Święcichowski.
Szukają zamieszanego w sprawę
W sumie udało się zidentyfikować i potwierdzić udział w fikcyjnym napadzie czterech osób, które zostały zatrzymane pod koniec czerwca ubiegłego roku. Zebrany materiał dowodowy pozwolił na przedstawienie Bartoszowi N., Marcinowi W., Krzysztofowi K. i Radosławowi Ł. - zarzutów kradzieży mienia znacznej wartości, za co grozi do 10 lat więzienia.
W sprawę zamieszani był również Wiesław K. i Robert P., którzy wnieśli o dobrowolne poddanie się karze. Kolejny z mężczyzn Maciej N., który także miał brać udział w napadach, poszukiwany jest listem gończym.
Pieniądze zakopywali w ziemi
Prokurator Dobrawa Strzelec-Koplin tłumaczyła, że fikcyjny napad na konwojenta w poznańskim centrum handlowym nie był pierwszą tego typu akcją przygotowaną przez oskarżonych. Wcześniej dwukrotnie udawało im się uniknąć konsekwencji. Mężczyźni zatrudniali się w firmach ochroniarskich, a fikcyjny napad miał być tak wyreżyserowany, by nawet wersja przedstawiana policji była jak najbardziej wiarygodna.
- Dwóch z oskarżonych było "mózgami" grupy, wszystko wcześniej planowali. Oskarżeni specjalnie zatrudniali się w firmach ochroniarskich, żeby kraść konwojowaną gotówkę. To był bardzo chytry, bardzo przebiegły plan, oskarżeni działali z premedytacją - podkreśliła prokurator.
Do pierwszego napadu doszło w 2012 roku. Upozorowano wówczas kradzież ponad 120 tysięcy złotych. Z kolei na początku 2014 roku, Marcin W., we współpracy z dwoma "konwojentami", w środku nocy – z dorobionym kluczem i z kodem do alarmu – miał ukraść z bankomatu prawie pół miliona złotych. Oskarżeni mieli najpierw zakopywać skradzioną gotówkę na terenie starej stadniny koni; później mieli ją między sobą dzielić.
Przerzucają się winą
Wszyscy oskarżeni mężczyźni niemal w całości przyznali się do zarzucanych im czynów, w trakcie śledztwa i procesu próbowali jednak umniejszać swój udział w przestępczym procederze i przerzucali się winą. Marcin W. twierdził na przykład, że był zastraszany przez Radosława Ł., po czym razem wspólnie pojechali do Irlandii na urodziny kolegi.
Bartosz N. mówił z kolei w środę w sądzie, że już od roku przed fikcyjnym napadem leczył się psychiatrycznie między innymi z powodu depresji, a po pozorowanym rabunku miał doznać szoku pourazowego. Sąd orzekł, że oskarżonego mają zbadać biegli psychiatrzy.
Na kolejnej rozprawie, zaplanowanej 4 czerwca, strony mają wygłosić mowy końcowe. Wtedy też, najprawdopodobniej, zostanie ogłoszony wyrok w tej sprawie.
Autor: ww/gp / Źródło: TVN24 / PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24