Na początku procesu przyznała, że zabiła swojego dwuletniego synka, choć "nie wie, jak to się stało". Anita W. z Chodzieży (woj. wielkopolskie) usłyszała w czwartek wyrok. Sąd nie miał wątpliwości co do jej winy. Kary nie uniknął też partner kobiety. Martin K. odpowiadał za znęcanie się nad dzieckiem.
Sąd Okręgowy w Poznaniu wydał wyrok w sprawie śmierci dwuletniego Marcelka z Chodzieży. Na ławie oskarżonych znaleźli się: Anita W., matka chłopca oraz jej partner Martin K. Według śledczych Anita W. udusiła swoje dziecko kołdrą. Oprócz zabójstwa syna, kobieta odpowiada razem z K. za znęcanie się nad dzieckiem, narażenie go na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
Sąd uznał Anitę W. za winną zabicia i znęcania się fizycznie i psychicznie nad synem. Skazał ją na 15 lat więzienia. Jej partner Martin K. za znęcanie się nad chłopcem ma z kolei trafić do więzienia na 4,5 roku.
Wyrok nie jest prawomocny.
Sędzia: Anita W. szczerze żałowała przestępstw
- Jako okoliczność obciążającą sąd wziął pod uwagę przede wszystkim fakt, że oskarżona pozbawiła życia swojego niespełna dwuletniego syna, a więc osobę całkowicie bezbronną i od niej zależną, którą jako matka miała obowiązek chronić. Przypisane wymienionej przestępstwo cechuje się z tego powodu ogromnym ładunkiem społecznej szkodliwości i zasługuje na szczególne potępienie. Na niekorzyść oskarżonej przemawiało także to, że uduszenia dziecka oskarżona dokonała z zamiarem bezpośrednim i pod wpływem alkoholu, a dokonanie zabójstwa poprzedziło wcześniejsze znęcanie się nad dzieckiem - uzasadniała wyrok sędzia Joanna Rucińska.
Sąd uznał jednak, że oskarżona nie zasługuje na wymierzenie jej kary 25 lat pozbawienia wolności, której domagał się prokurator. Sędzia zaznaczyła, że "w momencie urodzenia dziecka Anita W. była bardzo młodą dziewczyną, nie ze swojej winy całkowicie nieprzygotowaną do rodzicielstwa i wzięcia odpowiedzialności nawet za siebie, a co dopiero za dziecko".
- Nie miała pracy, wyuczonego zawodu, zaplecza rodzinnego, które udzieliłoby jej rzeczywistego wsparcia – wymieniała sędzia.
Dodała też, że Anita W. wyraziła skruchę, a na rozprawie sprawiała wrażenie osoby, która szczerze żałuje popełnionych przez siebie przestępstw. - Sąd uznał, że wymieniona po odpowiednich działaniach resocjalizacyjnych ma jeszcze szanse na powrót do społeczeństwa i normalne w nim funkcjonowanie – podkreśliła sędzia.
Dodała, że sąd oceniając materiał dowodowy, musiał też brać pod uwagę, że "znęcanie się nad dzieckiem jest przestępstwem popełnianym najczęściej w czterech ścianach domu, pod nieobecność osób postronnych, ponieważ z oczywistych powodów sprawcom zależy, by ich zachowanie, które nawet w środowisku przestępczym jest uważane za zasługujące na potępienie, nie wyszło na jaw".
- Istnienie obrażeń na ciele dziecka, nieporządek w domu, niewłaściwe odnoszenie się do pokrzywdzonego potwierdziła część świadków, a zeznania tych świadków korespondują z początkowymi wyjaśnieniami samych oskarżonych, którzy przyznali się na pierwszym etapie postępowania do znęcania się nad dzieckiem – podkreśliła sędzia.
Sąd nie dostrzegł szczególnego okrucieństwa
Wskazała również, że Anita W. i Martin K. bili dziecko, krzyczeli na nie wulgarnie i straszyli, utrzymywali w niehigienicznych warunkach, trzymali godzinami w zabrudzonej kałem i moczem pieluszce, a także wrzucali z wysokości do łóżeczka.
Sąd nie podzielił jednak stanowiska oskarżyciela publicznego co do tego, że znęcanie się Anity W. i Martina K. nad chłopcem nosiło znamiona szczególnego okrucieństwa. - Szczególne okrucieństwo winno być odnoszone do zachowania wyjątkowo drastycznego i odrażającego, przy czym znamieniem kwalifikującym nie jest samo okrucieństwo, zwykłe, lecz okrucieństwo szczególne, które jest określeniem stopniowanym tego znamienia. Sam fakt, że ofiarą znęcania się było małe, bezbronne dziecko nie jest wystarczający do uznania, że przestępstwo było połączone ze stosowaniem szczególnego okrucieństwa – podkreśliła Rucińska.
Sędzia wskazała także, że "zgromadzone w sprawie dowody nie dały podstaw do przyjęcia, że chłopiec – co było tutaj wielokrotnie podkreślane – spożywał karmę dla gryzoni". Jak mówiła, sformułowanie tego fragmentu zarzutu opierało się na zeznaniach jednego ze świadków; świadek ten jednak uściślając na rozprawie swoje zeznania podał, że jeden raz widział, jak chłopiec będąc w łóżeczku, sięgnął do niezabezpieczonego pojemnika z karmą, ale świadek sam natychmiast zabrał mu to z ręki.
Oskarżonej nie było w sądzie w trakcie ogłaszania wyroku. Martin K., doprowadzony do sądu z aresztu, przed opuszczeniem sali rozpraw powiedział mediom – wzburzony - że nie zgadza się z wydanym wyrokiem.
Śledczy: bicie, duszenie, brak opieki
Do tragedii doszło w nocy z 12 na 13 marca 2020 r. To wtedy ratownicy pogotowia ratunkowego powiadomili policję o martwym dwulatku w jednym z mieszkań w Chodzieży. Dziecko było niedożywione i brudne. W mieszkaniu przebywali 21-letnia wówczas matka chłopca i jej o rok starszy partner.
Według ustaleń prokuratury, od kwietnia 2019 r. do marca 2020 r. para miała między innymi bić i podduszać dziecko, dopuszczać do spożywania przez dwulatka karmy przeznaczonej dla gryzoni oraz niedopałków papierosów.
Według śledczych chłopczyk miał być też między innymi zostawiany w łóżeczku turystycznym w obecności królika, który go gonił i próbował ugryźć. W grudniu 2019 r. para miała samodzielnie, bez pomocy medycznej, zdjąć opatrunek gipsowy z nogi chłopca i zaniechać jego badań kontrolnych. Innym razem, w trakcie festiwalu muzycznego, oskarżeni mieli zostawić dziecko pod opieką przypadkowych osób.
Przyznała się do zabójstwa, ale tłumaczyła, że "nie wie, jak to się stało"
Proces ruszył w kwietniu 2021 roku. Podczas pierwszej rozprawy oboje oskarżeni złożyli wyjaśnienia. Jak relacjonowała reporterka TVN24, podczas rozprawy kobieta znów zmieniła zdanie i przyznała się do zabójstwa dziecka. Choć tłumaczyła też, że nie było to jej zamierzeniem i nigdy nie chciała dziecku zrobić krzywdy.
- Nie wiem, jak to się stało, że jednak mu krzywdę zrobiłam, ciężko mi to wyjaśnić. Żyłam cały czas w wielkim stresie. Miałem problemy z Martinem, że on na mnie naskakiwał, że możemy stracić mieszkanie. Właścicielka też nie pałała do mnie sympatią. Miałam problemy z utrzymaniem pracy, nie miałam z kim zostawić małego, bo Martin potrafił nie przyjść rano do domu. Wtedy wypiłam trochę, miałam naprawdę fatalny dzień. Nie poszło mi na rozmowie o pracę, pokłóciliśmy się z Martinem. Chciałam przykryć małego, bo strasznie marudził. Ciągle się bałam, że znowu usłyszę, że stracimy mieszkanie, bo on ciągle płacze. Przykryłam go tą kołderką, bo chciałam, żeby przestał płakać. Wydawało mi się, że jak odchodziłam od łóżeczka, to wszystko było dobrze. Wiem, że zasłużyłam na karę – mówiła Anita W.
Oskarżona odniosła się też do spożywania przez dziecko karmy dla gryzoni i niedopałków papierosów. - Zdarzało się, że było to rozsypane, ale sprzątałam, zanim mały zdążył to chwycić. Nie byłam idealną matką, ale zawsze starałam się jak najlepiej – podkreśliła.
Z kolei Martin K. nie przyznał się w sądzie do zarzucanego mu czynu. Powiedział też, że do składania obciążających go wyjaśnień został zmuszony przez przesłuchujących go w śledztwie policjantów i prokuratora. Oskarżony wskazywał w wyjaśnieniach, że obojgu zdarzało się nadużywanie alkoholu. Martin K. podkreślał jednak, że miał z chłopcem lepszy kontakt. W jego ocenie Anita W. nie była dobrą matką; była porywcza, krzyczała i biła syna. We wcześniejszych zeznaniach odczytanych przez sąd, oskarżony pytany, czy Anita W. byłaby w stanie zrobić krzywdę synowi, odpowiedział, że "tak, byłaby do tego zdolna". Martin K. podkreślał, że oskarżona nie miała cierpliwości do dziecka, zastanawiała się, czy go nie oddać.
Mieszkance Chodzieży za zabicie swojego syna groziło dożywocie, a jej konkubentowi za znęcanie się nad dzieckiem ze szczególnym okrucieństwem – do 10 lat więzienia.
Lekarze powiadomili policję, postępowania dyscyplinarne w prokuraturze
W związku z tragiczną śmiercią dziecka pojawiło się wiele pytań dotyczących tego, czy tej tragedii dało się zapobiec. Pod koniec marca 2020 r. "Gazeta Wyborcza" poinformowała, że syn Anity W. w październiku 2019 r. trafił do szpitala ze skomplikowanym złamaniem nogi. Lekarze wykluczyli, by obrażenia były efektem wypadku i powiadomili o sprawie policję. Według źródeł gazety, policjanci mieli podejrzewać, że to partner matki chłopca złamał dziecku nogę, jednak w tej sprawie nikomu nie postawiono zarzutów. W kwietniu 2020 r. Prokuratura Krajowa przekazała, że w toku wyjaśniania okoliczności sprawy okazało się, iż zarówno policja, jak i chodzieska prokuratura od miesięcy dysponowały informacjami o przemocy stosowanej wobec dziecka. W październiku 2019 r., gdy chłopczyk trafił do szpitala ze skomplikowanym złamaniem nogi, chodziescy policjanci przeprowadzili oględziny, rozmawiali z lekarzami oraz byli w mieszkaniu rodziny, nie założyli jej jednak tzw. niebieskiej karty. W marcu 2020 r. rzecznik Prokuratury Okręgowej w Poznaniu prokurator Łukasz Wawrzyniak poinformował, że w sprawie uszkodzenia ciała dwulatka chodzieska prokuratura otrzymała materiały z policji w połowie października 2019 r., jednak postępowanie dotyczące pobicia chłopca wszczęto 3 stycznia.
Po przeanalizowaniu sprawy, w kwietniu 2020 r., Prokurator Generalny odwołał prokuratora rejonowego w Chodzieży oraz asesora prowadzącego śledztwo dotyczące znęcania się nad chłopcem. Wcześniej uchybienia i nieprawidłowości w pracy chodzieskiej prokuratury rejonowej stwierdził Prokurator Okręgowy w Poznaniu, który zawiesił w czynnościach prokuratora rejonowego tej jednostki oraz asesora. Prokurator okręgowy wystąpił także o wszczęcie wobec tych osób postępowania dyscyplinarnego. Postępowanie w sprawie śmierci dwulatka zostało przekazane Prokuraturze Okręgowej w Poznaniu, z kolei szef wielkopolskiej policji odwołał ze stanowiska Komendanta Powiatowego Policji w Chodzieży.
Prokuratura umorzyła postępowanie wobec policjantów
W sierpniu 2020 r. lokalne media poinformowały, że po zakończeniu postępowania dyscyplinarnego trzech chodzieskich policjantów zostało ukaranych naganami. Śledztwo dotyczące ewentualnych nieprawidłowości w postępowaniu funkcjonariuszy przekazano Prokuraturze Okręgowej w Koninie. Rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Koninie prokurator Ewa Woźniak przekazała na początku lutego 2022 roku, że śledczy umorzyli postępowanie w sprawie ewentualnego niedopełnienia w tej sprawie obowiązków przez funkcjonariuszy chodzieskiej policji. - Zgromadzony w toku postępowania materiał dowodowy nie potwierdził, by zaniechanie, czyli niedopełnienie obowiązków przez funkcjonariuszy policji, doprowadziło do realnego niebezpieczeństwa powstania szkody na rzecz małoletniego Marcela. W związku z tym prokurator stwierdził, że w czynie tym brak jest znamion czynu zabronionego i umorzył postępowanie - powiedziała rzeczniczka.
Prokurator Woźniak dodała, że prowadzone od 14 do 16 października 2019 r. działania chodzieskich policjantów nie potwierdziły, by chłopczyk był ofiarą przemocy. - Wręcz przeciwnie, sąsiedzi wypowiadali się o opiekunach Marcela pozytywnie, podkreślając zauważalną więź między chłopcem a partnerem jego matki. Wprawdzie wskazywali oni na pojedyncze płacze dziecka w godzinach nocnych, ale trwały one krótko – opisała prokurator. - Dziecko nie wykazywało symptomów ofiary przemocy domowej, czyli policja nie miała sygnałów do tego, by dalej monitorować tę sprawę - dodała. W uzasadnieniu umorzenia postępowania prowadzonego przez konińskich śledczych zaznaczono, że okoliczności wskazujące na stosowanie przemocy wobec dziecka ujawniono dopiero po śmierci dwulatka, w toku prowadzonego przez Prokuraturę Okręgową w Poznaniu śledztwa. Umorzenie postępowania w sprawie ewentualnego niedopełnienia obowiązków przez chodzieskich funkcjonariuszy jest nieprawomocne.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Źródło: PAP, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24