Chwila nierozwagi, jeden skok prowadzący do tragedii - takich historii słyszeliśmy już wiele. Jak żyć ze sparaliżowanym ciałem? O tym opowiedział Mariusz Rokicki w swojej książce "Życie po skoku". Napisał ją kciukiem.
Jego życie to teraz głównie słowa. - Lubię pisać wiersze, jakieś przemyślenia, to czego mi brakuje, wcielam się w różne postaci, chcę być na dyskotece - piszę o dyskotece, chcę mieć dziewczynę - piszę o dziewczynie... - opowiada Mariusz Rokicki.
Najgorsza chwila
Oprócz tego, o czym teraz marzy, pisze też o tym, czego żałuje najbardziej. "W pośpiechu rozebrałem się, wziąłem rozbieg. Wtedy już wiedziałem, że robię źle i nie spotka mnie nic dobrego, ale nie mogłem się zatrzymać. (...) Najpierw bardzo lekkie uderzenie i żadnego bólu. Otwieram oczy i widzę bezwładnie zwisające ręce. Dlaczego nie potrafię nimi poruszać?" - pyta sam siebie w "Życiu po skoku".
Odpowiedzieli mu jednak lekarze. Diagnoza: złamanie kręgosłupa z uszkodzeniem rdzenia kręgowego. Do domu wrócić już nie mógł, czekała tracheotomia, cewnik i łóżko.
A przy tym ciągły ból i przerażenie. Męczące szpitalne zapachy i powoli pojawiająca się świadomość paraliżu. - Strasznie się bałem, chciałem sobie wtedy odebrać życie... - wspomina Mariusz. Na szczęście, tego błędu już nie popełnił.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24