- Do północy w każdy piątek muszę wysłać raport z każdej minuty mojej zdalnej pracy – mówi polonistka z wiejskiej podstawówki na Podkarpaciu. Edukacja zdalna zatopiła nauczycieli i dyrektorów w papierach, a już wcześniej nadmierna biurokracja była jednym z większych problemów w szkołach.
"Czy w celach kontaktowych szkoła korzysta z wiadomości SMS, wiadomości e-mail, oprogramowania Skype, WhatsApp, Messenger, poczty tradycyjnej, telefonu, formy papierowe, lekcje on-line, media społecznościowe?" Każda z wymienionych opcji to osobne pytanie w jednej z wielu ankiet rozesłanych do szkół przez kuratoria oświaty.
- Oni codziennie wysyłają nam jakieś ankiety, często bardzo późno i każą odsyłać niemal natychmiast. Szczytem była ankieta przesłana o godzinie 22 z terminem wypełnienia do godziny 10 rano następnego dnia – mówi dyrektorka niepublicznej podstawówki na Mazowszu. – Na dodatek każą nam wpisywać dane, które i tak już mają w systemie informacji oświatowej i zadają jakieś głupawe pytania, na które nikt nie ma teraz czasu. Kuratorium jeszcze nic nie zrobiło, by nam w czymś rzeczywiście pomóc. A dziś zadzwoniła do mnie wizytatorka z pouczeniem, że mam wypełniać te ankiety, bo potem pożałuję – dodaje.
Właśnie na podstawie jednej z takich ankiet rozesłanej do szkół Ministerstwo Edukacji Narodowej komunikowało następnie, że ponad 90 proc. placówek już prowadzi jakąś formę edukacji na odległość.
Formalnie zdalna nauka rozpoczęła się 25 marca, ale już wcześniej dyrektorzy musieli wypełniać tony papierów związanych z zawieszeniem działalność dydaktycznej w szkołach, do której doszło 12 marca.
Tony dokumentów i ciągłe pretensje
- Szkoły wspierają urzędników informacjami i wypełnianiem ankiet, które do niczego nie służą i nikomu nie pomagają – mówi Marek Pleśniar z Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty, która zrzesza około 5 tysięcy dyrektorów placówek oświatowych, samorządowców i liderów oświatowych. – Zbieranie różnego rodzaju danych w tej sytuacji jedynie przeszkadza, a jeszcze w odpowiedzi nikt nie usłyszał ani jednego dobrego słowa. Ze strony ministerstwa płyną tylko pretensje. To nauczycieli i dyrektorów nie tylko irytuje, ale i demotywuje – dodaje.
Małgorzata, dyrektorka stołecznego zespołu szkół: - Pracujemy dużo więcej niż przed epidemią, na własnym sprzęcie, wykorzystując prywatny internet. Uczymy się pływać na głębokiej wodzie bez instruktora. Wspaniali nauczyciele pomagają sobie wzajemnie, tylko dlaczego system ma działać bez pomocy MEN?
Pleśniar, który jest w stałym kontakcie z dyrektorami, mówi że są tacy, którzy obecnie pracują po 14-15 godzin na dobę, bo zajmują się "kolejnymi papierzyskami". – A podobnie jest z nauczycielami – dodaje.
Z czego spowiadają się nauczyciele
Ewa, anglistka z Częstochowy codziennie oprócz prowadzenia i opracowywania nowych lekcji, musi dla dyrektora wypełniać tabelkę z tematami lekcji i sposobami ich realizacji. Musi "spowiadać się" z tego, z jakich materiałów korzysta, w jaki sposób komunikuje się z uczniami i rodzicami, jak dostosowuje lekcje do różnych potrzeb uczniów.
- Mam troje własnych dzieci pod opieką i równocześnie prowadzę lekcję zdalnie według normalnego planu lekcji. Każdą uczciwie przez 45 minut – opowiada Agnieszka, polonistka z wiejskiej podstawówki na Podkarpaciu, pracuje w szkole od 16 lat. - Wieczorem poprawiam to, co przyślą mi dzieci. Do północy w każdy piątek muszę wysłać raport z każdej minuty mojej zdalnej pracy. Pierwszy raz mam dosyć. Nie daję rady fizycznie i psychicznie. To jest koszmar, nie praca – dodaje.
Anita, polonistka z województwa kujawsko-pomorskiego przez weekend miała zajmować się ewidencjonowaniem zajęć, które prowadziła między 12 a 24 marca. Wypisywać daty, klasy, tematy zajęć, liczbę uczniów biorących udział w zajęciach i poświęconych godzin. A do tego załączać dowody na to, że je prowadziła: skany, maile, zrzuty ekranów, zdjęcia z platform komunikacyjnych. – Na szczęście, po kilku dniach dyrekcja się z tego wycofała – mówi nauczycielka.
Ale w niektórych szkołach dyrektorzy nadal wymagają od nauczycieli udokumentowania zająć prowadzonych w okresie, gdy edukacja zdalna była nieobowiązkowa.
Biurokracja największą zmorą szkół
- Nie ma jednolitego modelu zbierania informacji, dyrektorzy są przeładowani działaniami, bo cała odpowiedzialność za proces edukacji zdalnej spadła na nich. Niestety, w efekcie wielu z nich terroryzuje rady pedagogiczne zadaniami, które zlecili kuratorzy – mówi Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.
I pokazuje maila z Lubina na Dolnym Śląsku, w którym nauczyciele piszą do ZNP: "Góra chce pokazać jak to w kraju jest idealnie, ale robi to rękami dyrektorów i nauczycieli".
Z analiz przeprowadzonych przez Instytut Badań Edukacyjnych wynika, że w 2013 roku nauczyciele średnio na wypełnianie dokumentów poświęcali trzy godziny tygodniowo. Związkowcy uważają, że dziś może być to znacznie więcej. Zwłaszcza że już w 2013 roku nauczyciele poświęcali więcej czasu na dokumenty niż na doskonalenie zawodowe czy spotkania z rodzicami.
ZNP w 2019 roku, już po strajku, zapytał nauczycieli, co najbardziej przeszkadza im w pracy. Ankietę wypełniło ponad 18 tys. pedagogów. ZNP zapytało ich m.in., czy wypełnianie konkretnych dokumentów w pracy pomaga. Wnioski są raczej smutne, bo pomocne dla więcej niż połowy ankietowanych okazały się tylko trzy rzeczy: dzienniki lekcyjne, programy nauczania i dokumenty określające zakres wymagań edukacyjnych.
Najbardziej nieprzydatne w nauczycielskiej pracy było według ankietowanych przygotowywanie sprawozdań z wykonywanych zadań. "Nie pomagało" niemal 16 tysiącom przepytanych nauczycieli. Równie niepotrzebne wydawały się im okresowe sprawozdania z realizacji planu rozwoju zawodowego – że nie pomagają, twierdziło niemal 15 tysięcy badanych.
Minister edukacji Dariusz Piontkowski zapewniał wówczas, że walka ze szkolną biurokracją będzie jednym z jego priorytetów.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Zieliński / tvnwarszawa.pl