Był zespół biegłych, który orzekł, że Roman Giertych jest na tyle świadomy, że można go przesłuchać i postawić mu zarzuty – mówił w "Faktach po Faktach" wiceminister sprawiedliwości Michał Woś (Solidarna Polska). Odnosząc się do zatrzymania adwokata i byłego wicepremiera, ocenił, że "jeżeli ktoś jest osobą publiczna, to nie jest świętą krową".
Poznańska prokuratura poinformowała w piątek, że mecenasowi Romanowi Giertychowi oraz innym 11 osobom, w tym biznesmenowi Ryszardowi Krauzemu, przedstawiono zarzuty dotyczące przywłaszczenia i wyprowadzenia w latach 2010-2014 ze spółki deweloperskiej około 92 milionów złotych. W sobotę prokurator Jacek Motawski, szef Prokuratury Regionalnej w Poznaniu oświadczył, że podjęto decyzję o skierowaniu wobec pięciu spośród zatrzymanych wniosków do sądu o tymczasowy areszt.
Wieczorem w sobotę poznański sąd nie uwzględnił wniosków. Prokuratura zapowiedziała złożenie zażalenia na decyzję sądu.
Woś: był zespół biegłych, który orzekł, że Roman Giertych jest na tyle świadomy, że można go przesłuchać
Jak twierdzi Jakub Wende, pełnomocnik Romana Giertycha, kiedy prokurator odczytywała zarzuty, przebywający w szpitalu mecenas był nieprzytomny. Prokuratura Regionalna w Poznaniu oświadczyła natomiast, że gdy Giertych dowiedział się, iż ze strony lekarzy nie ma przeszkód, by został przesłuchany, zaczął "symulowanie braku świadomości". Biegli prokuratury uznali przy tym, że Giertych powinien pozostać w szpitalu.
Pytany o tę sprawę w niedzielnych "Faktach po Faktach" wiceminister sprawiedliwości Michał Woś z Solidarnej Polski ocenił, że "to są dwie różne rzeczy: czy ktoś może usłyszeć zarzuty i czy ma pozostać w szpitalu". - Był zespół biegłych, który orzekł, że Roman Giertych jest na tyle świadomy, że można go przesłuchać i postawić mu zarzuty. Agenci CBA, którzy pilnowali pana mecenasa, potwierdzali, że funkcjonował normalnie. A gdy przyszedł prokurator, to nagle okazało się, że stan zdrowia nie pozwala mu (Giertychowi - red.) wykonywać czynności – opowiadał wiceminister.
- Mimo że prokuratura działała na podstawie opinii biegłych, to rozpętała się jakaś nagonka medialna, że nie wiadomo co tutaj się stało, że zostały naruszone jakieś dobra czy inne prawa pana mecenasa Giertycha. A tak nie było – deklarował Woś. Przekonywał, że było to "standardowe, bardzo profesjonalne zachowanie prokuratury".
Wiceminister zwrócił uwagę, że "są osoby, które symulują". - Tak się dzieje, to jest jakaś forma obrony. Nie mówię, że tak było w tym przypadku, ale przecież to jest obiektywne, że tak się zdarza - powiedział.
"Jeżeli ktoś jest osobą publiczną, to nie jest świętą krową"
Pytany o czynności podejmowane podczas przeszukania w domu Romana Giertycha, Michał Woś zaznaczył, że nie ma co do nich zastrzeżeń. - Były wykonane profesjonalnie, zgodnie ze sztuką – powiedział wiceminister. Dodał, że "pojawiły się w opinii publicznej wypowiedzi, zdaje się osób związanych z mecenasem Giertychem, które mówią, że akurat przy tym przeszukaniu nie naruszono zasad związanych z przeszukaniem".
Oświadczył, że "nikt nie jest ponad prawem". - Wygodnie jest mówić, że to polityczne działanie. Jeżeli ktoś jest osobą publiczną, jeżeli działa w sferze publicznej, to nie jest świętą krową. Jeżeli wobec kogoś prokuratura stawia zarzuty, to wszyscy są równi wobec prawa i prokuratura ma prawo wykonywać wszystkie czynności zgodnie ze sztuką, zgodnie z prawem – mówił gość "Faktów po Faktach".
"Tak działają włoskie mafie"
Pytany o decyzję sądu, który nie uwzględnił wniosków prokuratury o tymczasowy areszt dla pięciu zatrzymanych, Woś odpowiedział, że "orzeczenie poznańskiego sądu to jest coś absolutnie zaskakującego, niektórzy mówią, że skandalicznego". - Prokuratura będzie zaskarżać to orzeczenie – zadeklarował.
Odniósł się także do zarzutów przywłaszczenia środków giełdowej spółki deweloperskiej Polnord oraz wyrządzenia firmie szkody majątkowej w wielkich rozmiarach, a także prania brudnych pieniędzy postawionych 12 osobom, w tym mecenasowi Giertychowi oraz biznesmenowi Ryszardowi Krauze. Grozi za to do 10 lat więzienia.
- Jeżeli dziwna spółka z kapitałem zakładowym 5 tysięcy, bez pracowników, bez infrastruktury, tylko z zarządem, nagle ma 6 milionów złotych żeby kupić jakąś działkę (…) i się okazuje, że po kilku dniach sprzedaje ją za dwadzieścia parę milionów złotych, to kto w Polsce robi takie interesy? – pytał gość "Faktów po Faktach".
- Jeżeli mamy mechanizm wyprowadzania pieniędzy, to przecież przypomina w stu procentach mechanizm prania brudnych pieniędzy. Tak działają włoskie mafie, kiedy ktoś kupuje działeczkę za 6 milionów, a sprzedaje po tygodniu za 20 milionów – mówił.
Źródło: TVN24