Wiedzą dużo, ale nie na tyle, by pociągnąć kogoś do odpowiedzialności. - Mówienie o zarzutach na obecnym etapie śledztwa smoleńskiego jest przedwczesne – stwierdza płk Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Tymczasem Prokurator Generalny Andrzej Seremet nie pierwszy raz daje do zrozumienia, że wkrótce możemy spodziewać się zarzutów ws. organizacji lotu Tu-154 z 10 kwietnia. Skąd te rozbieżności?
O możliwych zarzutach Andrzej Seremet pierwszy raz powiedział w lipcu. „W śledztwie dotyczącym katastrofy w Smoleńsku możliwe jest postawienie określonym osobom zarzutów dotyczących organizacji prezydenckiej wizyty” – usłyszeliśmy. Potem powtarzał to kilka razy. We wrześniu dorzucił, że zarzuty mogą usłyszeć członkowie rządu. A 14 października w „Kropce nad i” stwierdziłjeszcze mocniej: „Wątek zaniedbań przy organizacji wizyty najszybciej zmierza ku końcowi. Potwierdzam swoje wcześniejsze słowa, że mogą się tu pojawić zarzuty”.
Seremet podtrzymuje
- Ocena Prokuratora Generalnego nie uległa zmianie. W oparciu o dotychczas zgromadzony materiał dowodowy nie można wykluczyć przedstawienia zarzutów w wątkach dotyczących szeroko rozumianego przygotowania i organizacji wizyty prezydenta w Smoleńsku – potwierdził tvn24.pl prokurator Mateusz Martyniuk, rzecznik Andrzeja Seremeta.
Wątek zaniedbań przy organizacji wizyty zmierza najszybciej ku końcowi. Potwierdzam swoje wcześniejsze słowa, że mogą się tu pojawić zarzuty Seremet
Komu i kiedy?
Przede wszystkim Naczelna Prokuratura Wojskowa (nadzoruje śledztwo) dementuje, by oskarżyciele oceniali dotychczas zebrane dowody jako „wystarczające do przedstawienia komukolwiek zarzutów”. - Śledztwa nie prowadzi Prokuratura Generalna, lecz Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Jej szef pułkownik Ireneusz Szeląg, ani rzecznik prasowy pułkownik Zbigniew Rzepa nigdy twierdzili, by można stawiać zarzuty w zakresie „szeroko pojętej organizacji lotu Tu-154” - mówi tvn24.pl jeden z wpływowych prokuratorów wojskowych. Zaś płk Zbigniew Rzepa oficjalnie dodaje: - Jakiekolwiek mówienie o zarzutach na obecnym etapie śledztwa jest przedwczesne.
Nie ich decyzja
Jakiekolwiek mówienie o zarzutach na obecnym etapie śledztwa jest przedwczesne płk Zbigniew Rzepa, rzecznik NPW
Jeśli więc wojskowi prokuratorzy uznają, że w sprawie katastrofy przestępstwo mógł popełnić państwowy urzędnik, to najpierw wyłączą materiały procesowe dotyczące tej osoby, a dopiero potem przekażą prokuraturze powszechnej, nie sporządzając żadnych wytycznych w kwestii dalszego postępowania. Oznacza to, że ewentualne dowody przeciwko rządowym decydentom trafią do Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Ale tamtejsi prokuratorzy wcale nie będą musieli zgodzić się z oceną dowodów zebranych przez swoich wojskowych kolegów. - Prokurator powszechnej jednostki do którego trafią, nie będzie związany oceną prawną materiału dowodowego dokonaną przez prokuratora wojskowego – przyznaje płk Rzepa.
Swoboda działań
Co więcej, sprawa zarzutów dla urzędników może się jeszcze bardziej przeciągnąć. Prokuratorzy mając swobodę w ocenie już zebranych dowodów, będą mogli jeszcze raz wzywać i przesłuchiwać tych samych świadków, których wcześniej odpytywali oskarżyciele wojskowi.
Dlatego droga do ewentualnych zarzutów za katastrofę pod Smoleńskiem jest jeszcze bardzo daleka i niepewna.
Klucz: rozdzielenie wizyt
Rozbieżności w ocenach Prokuratury Generalnej i Naczelnej Prokuratury Wojskowej zaskakują. Tym bardziej, że prowadzący śledztwo oskarżyciele wojskowiwciąż analizują kto i w jakim zakresie był odpowiedzialny za przygotowanie i organizację lotu prezydenta 10 kwietnia.
Kluczową sprawą w tym wątku jest wyjaśnienie, czy na skutek rozdzielania obchodów uroczystości katyńskich, wizyta prezydenta oznaczała gorsze przygotowanie lotniska pod Smoleńskiem oraz mniejsze bezpieczeństwo lotu i pasażerów Tu-154 M 101.
- Potwierdzam, że Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie sprawdza czy umniejszenie rangi wizyty prezydenta mogło i miało wpływ na bezpieczeństwo lotu z 10 kwietnia i na sposób zabezpieczenia lotniska pod Smoleńskiem - powiedział prokurator Maciej Kujawski z biura prasowego Prokuratury Generalnej.
W nomenklaturze rosyjskiej wizyta 10 kwietnia miała „charakter” prywatny. W rozumieniu polskiej dyplomacji – prezydent leciał jako szef delegacji na katyńskie uroczystości. Na uroczystości 7 kwietnia przez premiera Władimira Putina został zaproszony tylko Donald Tusk. Zapytaliśmy Pawła Grasia, rzecznika rządu: czy istniała jakakolwiek polityczna i dyplomatyczna możliwość, by Tusk i Kaczyński razem wzięli udział w obchodach. Powiedział, że nie. - Udział prezydenta Kaczyńskiego w organizowanych przez stronę rosyjską przy współpracy strony polskiej uroczystościach 7 kwietnia nie był rozważany na żadnym etapie przygotowań, gdyż jego udział przewidywany był jedynie w głównych uroczystościach organizowanych przez stronę polską 10 kwietnia – wyjaśnił Graś.
Jakie są hipotezy?
Prokuratorzy na ogromnej, białej tablicy rozrysowali jakie wojskowe i rządowe instytucje oraz w jakim zakresie swoich kompetencji brały udział w organizacji lotu Tu-154 M 101. Wiedzą dużo, ale nie na tyle, by postawić komuś zarzuty.
- Wiedzą, że panowało zamieszanie w organizacji lotu. Np. pierwotnie jako dowódcę lotu z prezydentem wytypowano doświadczonego pilota Bartosza Stroińskiego. Jeszcze 18 marca w dokumentach Sekcji Planowania 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego Stroiński był wymieniony jako dowódca lotu Tu-154. Jednak pod koniec marca niespodziewanie zdecydowano, że Stroiński poleci z premierem 7 kwietnia, a jego miejsce zajął kpt. Arkadiusz Protasiuk. Sam Stroiński w trakcie przesłuchań stwierdził, że nie wiedział o wpisaniu go w wewnętrznych dokumentach 36 SPLT jako planowanego dowódcy lotu z prezydentem. Zaś o tym, że będzie leciał z premierem 7 kwietnia, dowiedział się na tydzień przed.
- Śledczy badają jaki wpływ na to zamieszanie miała decyzja o rozdzieleniu wizyt prezydenta i premiera. Dlatego prokuratorzy analizują chronologię korespondencji między Ministerstwem Spraw Zagranicznych, Kancelarią Prezydenta i Kancelarią Premiera. Oskarżyciele dopytują urzędników z tej ostatniej, dlaczego doszło do rozdzielenia wizyt. Nad organizacją obu podróży (premiera 7 kwietnia i trzy dni później prezydenta) pracowała m.in. Beata Lamparska, zastępca Dyrektora Departamentu Spraw Zagranicznych w Kancelarii Premiera. Z jej zeznań wynika, że na samym początku lutego na spotkaniach w Radzie Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa była jeszcze mowa o wspólnych uroczystościach z udziałem Tuska i Kaczyńskiego. Jednak według niej, niedługo po tym spotkaniu, „zapadła decyzja, że premier będzie brał udział w uroczystościach w innym dniu niż prezydent”. Premier Władimir Putin 3 lutego w rozmowie telefonicznej zaprosił premiera Tuska do wspólnego uczestnictwa w uroczystościach w Katyniu - zeznała wicedyrektor. Zaś Dariusz Górczyński, ówczesny naczelnik Wydziału Federacji Rosyjskiej w Departamencie Wschodnim MSZ zeznał, że po rozmowie z 3 lutego to Tomasz Arabski, szef kancelarii premiera uzgodnił z szefem kancelarii Putina, że rosyjski premier przyjedzie do Katynia nie 10 a 7 kwietnia. Dlatego prokuratorzy chcą obecnie sprawdzić o czym Arabski rozmawiał w Moskwie.
- Śledczy badają dlaczego mimo tego, że rosyjscy dyplomaci ostrzegali MSZ, że lotnisko Siewiernyj jest nieczynne i nie nadaje się do lądowania samolotów rejsowych, zdecydowano się tam polecieć i to dwukrotnie. Przesłuchani urzędnicy (kancelaria premiera, MSZ) przyznali, że byli ostrzegani przez Rosjan, ale nikt nie mówił im o innym lotnisku lub środku transportu. Polscy wojskowi twierdzili, że lotnisko pod Smoleńskiem reanimować może tylko polecenie Władimira Putina. Wynika to ze służbowych e-maili pomiędzy naczelnikiem Górczyńskim, a innym pracownikiem resortu spraw zagranicznych Grzegorzem Cyganowskim,drugim sekretarzem Ambasady RP w Moskwie. Pod koniec lutego MSZ planowało wysłanie do Katynia „grupy przygotowawczej” złożonej z dyplomatów, oficerów BOR i urzędników kancelarii premiera i prezydenta. Samolot z nimi miał przylecieć 3 marca. Już wtedy okazało się, że Rosjanie nie zgadzają się na lądowanie w Smoleńsku, bowiem lądowisko jest nieprzygotowane. „Zdaniem z chłopaków z 36 pułku bez zaangażowania osobistego PUTINA samolot do Smoleńska 3.03 NIE POLECI” - napisał naczelnik Górczyński do dyplomaty z ambasady w Moskwie (pisownia oryginalna).Później grupa miała lecieć 24 marca. Rosjanie kazali jednak wtedy Polakom lądować w Moskwie. Lotnisko nadal bowiem nie było gotowe.
- Oskarżyciele wciąż chcą przeprowadzić ekspertyzy systemów z lotniska, np. radiolatarni. Podejrzewają, że skoro Rosjanie sami uprzedzali, że lotnisko Siewiernyj jest nieczynne, to systemy mogły nie działać nie tylko podczas lądowania prezydenta 10 kwietnia ale i premiera Donalda Tuska trzy dni wcześniej. Tylko, że 7 kwietnia nad Siewiernym świeciło słońce i nie było mgły. Pilot ppłk Bartosz Stroinski, który Tu-154 M 102 leciał do Smoleńska z premierem na pokładzie zeznał w prokuraturze, że przy lądowaniu nie musiał korzystać z radiolatarni na lotnisku, bowiem pogoda była tak ładna, że lądował „na widoczność”. - Z uwagi na dobre warunki atmosferyczne panujące w tym dniu, podchodziliśmy do lądowania z widocznością. W tym dniu ja podchodząc do lądowania nie sugerowałem się wskazaniami radiolatarni, gdyż podchodziłem z widocznością – opowiadał w maju prokuratorom podpułkownik Stroiński. Dlatego prokuratorzy sprawdzają kto z polskich decydentów ponosi odpowiedzialność za decyzje by premier, a później prezydent wylądowali na Siewiernym.
- Prokuratorzy badają kto ostatecznie zrezygnował z rosyjskich nawigatorów, którzy powinni lecieć zarówno 7 i 10 kwietnia. Tu tropy wiodą do 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. 31 marca mjr Paweł Odo, szef Sekcji Planowania i Ewidencji 36 SPLT wysłał do szefostwa Służby Ruchu Lotniczego RP prośbę o anulowanie „liderów”.
- Oskarżyciele badają też nieznany dotychczas wątek. Otóż 7 kwietnia na pokładzie Tu-154 M 102 leciał dodatkowy członek załogi, znający się na podzespołach maszyny. Był to tzw. „specjalista”, który miał pomóc w razie awarii podzespołów. Takiego „specjalisty” nie było na pokładzie Tu-154 M 101, którym leciał prezydent. - Na zadane pytanie zeznaje: nie jestem w stanie odpowiedzieć dlaczego na lot w dniu 10 kwietnia 2010 r. z VIP-100 nie został wyznaczony specjalista, tak jak to miało miejsce w dniu 7 kwietnia 2010 r. Chciałbym w tym miejscu zaznaczyć, iż specjalisty nie wyznacza się na każdy lot. Zazwyczaj specjalistę wyznacza się na długie loty – zeznał w prokuraturze ppłk Bartosz Stroiński, który leciał z premierem 7 kwietnia. On sam wyznaczył skład załogi, w tym „specjalistę”. Był nim kpt Poświata. - Zazwyczaj tak nazywano dodatkowego członka załogi, którego funkcji nie było w wykazie członków załogi. Pod nazwą „specjalista” krył się technik, inżynier który znał się na sprzęcie radiowym, podwoziu lub silnikach. Kpt Poświata jest inżynierem, który zna się na wszelkich urządzeniach radiowych, w tym na radiowysokościomierzu – tłumaczy tvn24.pl pułkownik Tomasz Pietrzak, były dowódca 36. SPLT. Dlaczego Stroiński zabrał na pokład inżyniera? „Obecność kpt. Poświaty (…) podyktowana była tym, że jako specjalista osprzętu mógł nam pomóc w razie wystąpienia awarii” - czytamy w zeznaniach pilota.
- Oskarżyciele sprawdzają ewentualną odpowiedzialność Ministerstwa Obrony Narodowej. Chodzi o słynną już decyzję nr 40 z lutego, którą wydał Bogdan Klich. Widnieje tam zapis, że „36. specpułk i jego flota nie są w stanie zapewnić bezpieczeństwa realizacji zadań polegających na przewożeniu ważnych osób”. Sprawę ujawnił mecenas Rafał Rogalski, pełnomocnik m.in. Jarosława Kaczyńskiego. Zdaniem adwokata treść decyzji miała oznaczać, że kierownictwo MON zdawało sobie sprawę z fatalnej sytuacji w 36. SPLT oraz ze złego stanu obu samolotów Tu-154 M. MON zaprzecza interpretacji Rogalskiego. Jednak wojskowi prokuratorzy postanowili dokładnie sprawdzić, co się kryło za decyzją nr 40. Prokuratura zażądała od ministra Klicha przekazania „wykazu osób, wraz z wykazem zajmowanych stanowisk i miejscem zatrudnienia, uczestniczących w pracach legislacyjnych w wyżej powołanej decyzji”.
- Śledczy badają wątek szkoleń i przygotowania do lotu pilotów. Z zeznań wojskowych z 36. pułku wynika, że piloci szkoli się na symulatorach Tu-154 M tylko wtedy, gdy te maszyny były u Rosjan w remoncie. Wojskowi z 36. pułku przekazali prokuraturze tylko dwa dokumenty potwierdzające udział pilotów w takich szkoleniach. Jeden jest datowany na 7 kwietnia 2004 r. Drugi nosi datę 25 maja 2007 roku. Z zeznańmajora Zbigniewa Gontarczyka szefa sekcji personalnej specpułku wynika, że dowódca załogi Tu-154 M 101 Arkadiusz Protasiuk i drugi pilot Robert Grzywnaod 2009 roku nie szkolili się na symulatorze Tupolewa. Zamiast tego poznawali w Szwajcarii tajniki latania samolotami Embreyer. - Nie wiem nic na temat szkoleń na symulatorach Jaka 40 i Tupolewa. Do 10 kwietnia nie widziałem żadnych dokumentów, które dotyczyłyby takich szkoleń - zeznał wojskowy.
W tym zakresie odpowiedzialność spoczywała na byłym już dowódcy 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego - płk. dypl. pil. Ryszardzie Raczyńskim. Ale prokuratorzy sprawdzają też, czy rezygnacja ze szkoleń na symulatorach nie była spowodowana cięciem budżetu przez MON.
- Prokuratorzy idą dalej. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, podejrzewają, że wojskowi decydenci wielokrotnie nie przestrzegali instrukcji HEAD mówiącej jakie warunki muszą być spełnione, by samolotami można było przewozić prezydenta lub premiera. Na pewno instrukcja ta została złamana 10 kwietnia. Przy tak złej pogodzie (gęsta mgła, widzialność pozioma 200-400 m, pionowa poniżej 50 m.), nie powinni lądować.
Oskarżyciele zauważyli też, że piloci raportowali o licznych awariach podzespołów Tu-154 M 101. Dowództwo 36. pułku zwracało się do Dowództwa Sił Powietrznych by przeprowadzić testy, które miałyby sprawdzić, czy nowoczesne systemy nie „kłócą się” ze starymi urządzeniami. Teraz oskarżyciele sprawdzają czy ktokolwiek zareagował na te wnioski.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: fotorzepa