Są wyniki badań DNA 27-letniej Amerykanki, która myślała, że może być dzieckiem zaginionym przed laty w Legnicy. "Jest to ogromnie trudny czas dla rodziny Moniki, oni tak bardzo wierzyli w cud. W to, że dowiedzą się prawdy" - piszą przedstawiciele grupy Zaginieni Cała Polska, którzy pomagali w poszukiwaniach.
27-letnia Amerykanka dowiedziała się, że przed laty została adoptowana. Tropy miały prowadzić do Polski lub na Ukrainę. Kobieta rozpoczęła poszukiwania w internecie i trafiła na informację o zaginionej przed laty 1,5-rocznej Monice z Legnicy. W poszukiwaniach uczestniczyła facebookowa grupa Zaginieni Cała Polska. Jej administratorzy doprowadzili do tego, że post o zaginionej dziewczynce został opublikowany na anglojęzycznej grupie Missing International, poświęconej poszukiwaniom zaginionych osób. Pod tym właśnie postem komentarz zamieściła Amerykanka, która miała podejrzenia, że to może być ona.
Zgłosiła sprawę miejscowej policji, która przekazała sygnał do Interpolu, a ten skontaktował się z policją w Legnicy. Z tego powodu polscy policjanci wrócili do sprawy zaginięcia dziecka sprzed niemal 27 lat. W ramach prowadzonych działań od Amerykanki pobrano próbki materiału genetycznego. Analiza porównawcza DNA miała wyjaśnić, czy rzeczywiście jest zaginionym dzieckiem.
Wynik badania DNA wykluczył pokrewieństwo dwóch rodzin
W środę okazało się, że kobieta nie jest zaginioną Moniką. Wyniki badania DNA w stu procentach wykluczyły pokrewieństwo rodzin. "Jest to ogromnie trudny czas dla rodziny Moniki, oni tak bardzo wierzyli w cud. W to, że dowiedzą się prawdy" - napisano na grupie Zaginieni Cała Polska.
"Jesteśmy tą wiadomością zdruzgotani. Wiedzieliśmy, że gdyby okazało się, że kobieta faktycznie jest Moniką, to byłby to cud. Ale jednak wierzyliśmy i mieliśmy nadzieję. Jedno możemy obiecać - nie zostawimy rodzin samych. Będziemy je wspierać i dalej dążyć do poznania prawdy o tym co się stało z Moniką. Będziemy również próbować dotrzeć do tego kim jest kobieta, która podejrzewała, że jest Moniką" - czytamy w komunikacie.
"Funkcjonariusze nadal prowadzą poszukiwania zaginionej Moniki Bielawskiej"
Komunikat w sprawie Moniki wydała także policja z Legnicy.
"W związku z prowadzonymi poszukiwaniami zaginionej w dniu 16 lipca 1994 r. małoletniej i zgłoszeniem się kobiety, która twierdziła, że być może jest osobą zaginioną z Legnicy, policjanci KMP w Legnicy przeprowadzili działania i czynności, które nie dały podstaw do stwierdzenia, że jest to zaginiona sprzed 26 lat. Obecnie funkcjonariusze nadal prowadzą poszukiwania zaginionej Moniki Bielawskiej" - poinformowali.
Nie zgadzał się wiek i data urodzenia
Założycielka grupy Zaginieni Cała Polska Ewelina Malinowska mówiła, że było "wiele przesłanek mówiących o tym, że dziewczyna poszukująca swojej rodziny może być zaginioną Moniką z Legnicy".
"Jednak te przesłanki to nie wszystko. Nie zgadza się tu między innymi wiek i data urodzenia, co może wynikać ze sfałszowanych dokumentów dziecka" - podkreślała. Rozstrzygające miało być badanie genetyczne, które wykluczyło pokrewieństwo.
Amerykanka próbowała już wcześniej odnaleźć swoją biologiczną rodzinę - twierdzi Malinowska. Już w 2018 roku miała pisać komentarze pod internetowymi informacjami na temat zaginionej Moniki z Legnicy.
Ojciec skazany za uprowadzenie i sprzedaż córki
Dziewczynka zniknęła 16 lipca 1994 roku. Tego dnia dziecko gorączkowało, było wówczas pod opieką dziadków. Ci zabrali wnuczkę do lekarza. Później poszli do apteki, by zrealizować receptę. Zostawili dziewczynkę pod opieką ojca, którego spotkali na ulicy. Po wyjściu z apteki już nie zobaczyli dziewczynki. Ojciec z córką zapadli się pod ziemię.
Rodzina i policja szukali ojca i Moniki. Przez kilka lat bezskutecznie. Mężczyzna nie dawał znaku życia, jednak stał się głównym podejrzanym w sprawie zaginięcia dziewczynki. Za Robertem B. wystawiono międzynarodowy list gończy. Zatrzymano go w 1998 roku na terenie Austrii. Przewieziono do Polski i początkowo tymczasowo aresztowano. Po uchyleniu aresztu mężczyzna uciekł z kraju i przez kolejnych kilka lat ponownie - pomimo wydania za nim listów gończych i Europejskiego Nakazu Aresztowania - był nieuchwytny.
Do śledczych zgłosił się w końcu sam. Chciał wrócić do Polski, ale pod warunkiem otrzymania listu żelaznego. Ten gwarantował mu pozostanie na wolności do zapadnięcia wyroku sądu. Mężczyzna, oskarżony o uprowadzenie i sprzedaż córki, odpowiadał z wolnej stopy. W trakcie procesu, który rozpoczął się w 2007 roku, do winy się nie przyznawał, choć wcześniej, w trakcie składania wyjaśnień w prokuraturze, oświadczył, że sprzedał dziewczynkę za 20 milionów starych złotych. Jednak wersji tego, co się stało, przedstawiał kilka. Na przykład, że pojechał z córką do Czech, a dziecko zginęło w wypadku. Ostatecznie wszystko odwołał, zapewniając, że jest niewinny. Sąd skazał go na 15 lat pozbawienia wolności. Od wyroku złożył apelację, ale przegrał. W 2010 roku Sąd Najwyższy oddalił kasację.
Do 2013 roku mężczyzna był jednak poszukiwany przez policję, gdyż po sądowym wyroku ponownie wyjechał z Polski. Zatrzymano go siedem lat temu na terenie Austrii. Stamtąd przewieziono go do kraju i tu trafił za kraty. Wciąż odbywa karę.
Do tej pory nie udało się ustalić, co tak naprawdę stało się z dziewczynką. Dziś, jeśli żyje, miałaby 27 lat.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock