O wybuchach metanu w kopalni Pniówek mówili w "Faktach po Faktach" byli ratownicy górniczy - Jan Gaura i Jerzy Markowski. - Podczas wybuchu wystąpiła bardzo wysoka temperatura. Atmosfera nie nadaje się do oddychania. Są ciągłe wyrzuty metanu. Mamy do czynienia z naturą, która intensywnie przeszkadza w wydobyciu węgla - opisał sytuację w kopalni Markowski. - Dopóki zagrożenie metanowe nie zostanie zlikwidowane, zatamowane, to wejście tam będzie raczej niemożliwe - przyznał Gaura.
O tragedii w kopalni Pniówek - w której zginęło pięć osób, a los siedmiu nie jest znany - rozmawiali w piątkowych "Faktach po Faktach" w TVN24 były wiceminister gospodarki i ratownik górniczy Jerzy Markowski oraz emerytowany ratownik górniczy Jan Gaura.
Po czwartkowych wybuchach w kopalni sztab zdecydował o odstąpieniu od akcji poszukiwawczej siedmiu zaginionych górników i o izolowaniu tej części kopalni, żeby nie zagrażała ludziom w pozostałej części zakładu.
"Mamy do czynienia z naturą, która intensywnie przeszkadza w wydobyciu węgla"
O decyzję pytany był Jerzy Markowski. - To decyzja niezwykle trudna, którą podjęli, ale nie było tu żadnej alternatywy. Tam są takie warunki, że każdy wprowadzony do tego wyrobiska człowiek nie miałby szans na przeżycie - odpowiedział.
- Po pierwsze, podczas wybuchu wystąpiła bardzo wysoka temperatura, ponad 1500 stopni. Po drugie, atmosfera nie nadaje się do oddychania. Po trzecie, mamy do czynienia z ciągłymi wypływami, wyrzutami metanu, czego doświadczyliśmy w ciągu ostatniej nocy. Zawsze może się zdarzyć kolejny wybuch - tłumaczył. - Te dwa zastępy, które wycofały się w nocy, one właściwie uniknęły śmierci - dodał.
Markowski wyjaśnił, że w tym przypadku, mówiąc skrótowo, "mamy do czynienia z naturą, która intensywnie przeszkadza w wydobyciu węgla". - Natura przeszkadza w ten sposób, że emituje z solizny węglowej metan. Emituje go w sposób niekontrolowany i w sposób, którego nie jesteśmy w stanie, zwłaszcza w warunkach akcji ratowniczej, przewidzieć - opisał.
Ratownicy "idą zawsze z nadzieją"
Jan Gaura, odnosząc się do wstrzymania akcji ratunkowej, zwrócił uwagę, że "nikt nie zaryzykuje życia ratowników, bo będą następne ofiary". - Dopóki zagrożenie metanowe nie zostanie zlikwidowane, zatamowane, to wejście tam będzie raczej niemożliwe - przyznał. Dodał, że przewietrzanie działa na "wspieranie metanu".
Gaura pytany był, na czym polega praca lutniociągu, który starali się wydłużyć ratownicy. - To rura z dopływem powietrza. Ona wyciąga powietrze albo je wdmuchuje. Są rury metalowe, tak zwane parciane. Mają różne długości, dwadzieścia czy czterdzieści metrów. Jest problem, aby taką rurę założyć w takich warunkach, bo to trwa. W takich temperaturach i zadymieniu trudno to zrobić - wytłumaczył.
Gaure zapytano, czy jest szansa, że siedmiu zaginionych żyje. - Tam jest atmosfera beztlenowa, potężna temperatura, podmuch. Ale ratownicy idą zawsze po żywych. Idą zawsze z nadzieją - zaznaczył. - W tym przypadku rejon został zamknięty, także... - urwał. - Nie widzę tego - przyznał, kręcąc głową.
Źródło: TVN24