- Niezależnie od tego, czy wyślemy żołnierzy do Ukrainy, czy nie, Polska będzie uczestniczyć w takiej misji jako centrum logistyczne dla takiej operacji - przekonują w rozmowie z tvn24.pl wiceszefowa Ośrodka Studiów Wschodnich Justyna Gotkowska i pułkownik rezerwy Piotr Lewandowski, uczestnik misji w Libanie, Afganistanie i Iraku.
Według dziennika "Washington Post" podczas nieformalnego szczytu w Paryżu 17 lutego tematem rozmów było wysłane europejskich wojsk do Ukrainy. W wypadku zawieszenia broni Europa miałaby tam rozmieścić około 30 tysięcy żołnierzy. Wojska nie znajdowałyby się bezpośrednio na linii frontu, ich celem byłoby odstraszanie Rosji przed wznowieniem działań zbrojnych.
Do pomysłu wysłania europejskich wojsk do Ukrainy na razie odnieśli się przedstawiciele władz kilku krajów. Premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer oświadczył w poniedziałek w "Daily Telegraph", że jest "gotowy i chętny" do wysłania brytyjskich wojsk do Ukrainy, aby pomóc zagwarantować jej bezpieczeństwo w ramach porozumienia pokojowego. Wysłania żołnierzy nie wyklucza również szefowa szwedzkiej dyplomacji Maria Malmer Stenergard.
Według "Washington Post" Francja zadeklarowała, że jest w stanie wysłać około 10 tysięcy żołnierzy. Jednak we wtorek (18 lutego) szef MSZ Francji Jean-Noel Barrot powiedział, że jest jeszcze za wcześnie, by mówić o wysłaniu wojsk europejskich na Ukrainę, a pytanie to pojawi się, gdy osiągnięty zostanie pokój.
A co z Polską?
- Nie przewidujemy wysłania polskich żołnierzy na teren Ukrainy - powiedział premier Donald Tusk. Takiego samego zdania jest szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz. - Nie przygotowujemy się do wysłania polskich żołnierzy na Ukrainę - mówił przed wylotem na szczyt w Paryżu.
Już po zakończeniu paryskich rozmów kategoryczną deklarację złożył wiceminister obrony narodowej Cezary Tomczyk. - Nie ma w ogóle takich planów. Nawet nie rozmyślamy o tym - powiedział w poniedziałek w "Kropce nad i" w TVN24.
Z kolei Karol Nawrocki, kandydat PiS na prezydenta, stwierdził we wtorek: - Nie jestem gotowy do tego, żeby, jako przyszły prezydent Polski, wysyłać polskich żołnierzy na Ukrainę. (...) Polski żołnierz powinien bronić polskich granic.
Na razie tylko szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego gen. Dariusz Łukowski ocenił, że takiej możliwości nie można w przyszłości wykluczyć.
O taki scenariusz zapytaliśmy pułkownika rezerwy Piotra Lewandowskiego, uczestnika misji w Libanie, Iraku i Afganistanie, obecnie wykładowcę w Centrum Szkolenia WOT oraz Justynę Gotkowską, wicedyrektorkę Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW), zajmującą się polityką bezpieczeństwa i obronności UE oraz współpracą wojskową Europy Środkowej i Północnej.
"To byłaby największa misja od czasów Iraku"
Jak mówi nam wicedyrektorka OSW, administracja Donalda Trumpa chce, aby Kijów po ewentualnym zawieszeniu broni otrzymał solidne gwarancje bezpieczeństwa w postaci obecności wojskowej europejskich (i nieeuropejskich) sił w Ukrainie.
- Amerykańskie myślenie o europejskiej obecności wojskowej w Ukrainie w takiej formule jest jednak dosyć życzeniowe i wymaga dyskusji z sojusznikami europejskimi. Trudno sobie wyobrazić scenariusz, w którym Rosja zgodziłaby się na taką europejską misję pokojową i nie starała się jej zapobiec, kontynuując działania zbrojne w Ukrainie - a przy trwaniu operacji militarnych tamże państwa europejskie nie będą skłonne na wysłanie swoich żołnierzy. Oznacza to, że taka misja pokojowa musiałaby zostać Rosji narzucona, a Rosja poddana znaczącej presji politycznej i gospodarczej przed wypracowaniem porozumienia pokojowego - wyjaśnia Gotkowska.
Z kolei płk Lewandowski zwraca uwagę, że dla Europy - bez pomocy USA - wysłanie takiej misji byłoby bardzo trudne.
- Na razie mówi się o międzynarodowym kontyngencie, który miałby liczyć 30 tysięcy żołnierzy. Problem w tym, że zdolności militarne Europy Zachodniej do takiej operacji jej własnymi siłami są naprawdę niewielkie. Tu mowa o w zasadzie największej misji wojskowej od czasów Iraku, o ile Irak możemy nazwać misją. Tylko że tam za logistykę odpowiadali Amerykanie, a ich możliwości logistyczne są olbrzymie, Europa się do tego nie zbliża - mówi ekspert.
- Armie natowskie może na papierze wyglądają nieźle, ale w rzeczywistości to jest na granicy możliwości Europy, bo 30 tysięcy to w rzeczywistości 90 tysięcy żołnierzy - 30 tysięcy w Ukrainie, kolejne 30 tysięcy przygotowuje się do zmiany i 30 tysięcy odtwarza zdolność po zakończeniu misji w Ukrainie - dodaje Lewandowski.
Zdaniem ekspertki z OSW misja jest możliwa z głównym udziałem europejskim, jeśli USA dałyby w nią wkład przynajmniej zdolności strategicznych, takich jak rozpoznanie, transport strategiczny oraz gwarancję reakcji politycznej i gospodarczej i częściowo wojskowej (wraz z Europejczykami) w przypadku ponownej rosyjskiej agresji na Ukrainę.
- Przekierowanie europejskich sił na Ukrainę oznaczałoby osłabienie obrony i odstraszania NATO w Europie, w tym na północno-wschodniej flance Sojuszu. Bez uzupełnienia tych zdolności przez USA - na przykład poprzez zmianę rozmieszczenia amerykańskich sił w Europie i przekierowania ich z Niemiec i Włoch do Polski, państw bałtyckich i Finlandii, trudno będzie myśleć na poważnie o rozmieszczeniu europejskich sił na Ukrainie. To wszystko wymaga dialogu europejsko-amerykańskiego na ten temat, wypracowania koncepcji wojskowej takiej misji wraz z zapewnieniem jej solidarnego europejskiego finansowania - przekonuje Gotkowska.
"Polska byłaby w stanie wysłać jedną brygadę"
Czy Polska powinna wziąć udział w takiej operacji? Czy jesteśmy do tego gotowi?
- Póki co zgadzam się z szefem BBN-u. Na razie bardzo niewiele wiemy o tej ewentualnej misji: kto ma te siły tworzyć, w jakiej ilości, jaki mandat by miały, jaka miałaby to być misja. Rozjemcza? Stabilizacyjna? Bardzo dobrze znam generała Łukowskiego, byłem jego podwładnym podczas misji w Iraku i Afganistanie. To fachowiec, świetny logistyk. A logistyka będzie miała tutaj ogromne znaczenie, bo Polska - nawet gdyby nasi żołnierze nie byli częścią kontyngentu w Ukrainie - i tak będzie w całą operację zaangażowana jako centrum logistyczne dla tych sił - mówi płk Lewandowski.
Podobnego zdania jest ekspertka z OSW. - Polska brałaby na pewno udział w zapewnieniu logistyki europejskiej obecności wojskowej w Ukrainie. Najważniejszą kwestią obecnie jest jednak przede wszystkim zwiększenie wsparcia wojskowego dla Ukrainy, tak aby mogła stawiać opór Rosji w przypadku ograniczeniu amerykańskiego wsparcia. To wymaga zwiększenia krajowych i europejskich nakładów na zakupy amunicji, uzbrojenia i sprzętu wojskowego dla Kijowa - wskazuje Gotkowska.
Pułkownik Lewandowski zwraca uwagę, że dla Polski wysłanie nawet jednej brygady to ogromne koszty.
- Polska obecnie byłaby w stanie wysłać do Ukrainy jedną brygadę - około 2,5 tysiąca ludzi. Jak już mówiłem, tak naprawdę tę liczbę trzeba pomnożyć przez trzy. A już teraz jedną brygadę (czyli de facto trzy) mamy zaangażowane na odcinku białoruskim w ramach Wojskowego Zgrupowania Zadaniowego Podlasie. Wszystkich brygad mamy w Polsce na papierze raptem dziewiętnaście, tyle tylko, że część jest dopiero na etapie formowania. Gdybyśmy wysłali brygadę do Ukrainy, to razem z brygadą przy granicy z Białorusią mamy zaangażowane prawie połowę polskiej armii - mówi ekspert i opowiada, jakie koszty stoją za wysłaniem takiej misji.
- Do Iraku wysłaliśmy 2,5 tysiąca ludzi. Amerykanie pokrywali znakomitą część kosztów logistyki tej operacji. Koszty, które my ponosiliśmy, żeby polski kontyngent utrzymać, i tak były tak wielkie, że zablokowały nam szkolenie rezerwy prawie na dekadę. Oczywiście teraz budżet na armię mamy większy, tylko on ma płynąć na nowoczesne uzbrojenie, a nie na pokrywanie kosztów naszej misji - zaznacza Lewandowski.
- Ukraińcy nam w tym raczej nie pomogą. Ledwo zabezpieczają swoją armię. Ma 800 tysięcy żołnierzy, z czego jest w stanie zabezpieczyć około połowę z tego, reszta to jest pomoc z zagranicy. Trzeba od zera zbudować bazy i wszystko transportować. Żeby to zobrazować, powiem tylko, że jedna brygada to jest około 200 kontenerów ze sprzętem i zapasami na miesiąc. Czyli amunicja, żywność, woda, paliwo. To są takie nienaruszalne zapasy. Do tego załóżmy, że ewentualny polski kontyngent byłby dla Rosjan świetnym celem do prowokacji, bo obecnie Polska jest przecież adresatem ich działań hybrydowych. Rosja dobrze wie, że jesteśmy kluczowym krajem. Bez stabilnej Polski nie da się skutecznie obronić Ukrainy i państw bałtyckich przed Rosją - dodaje wojskowy.
"Ogromna operacja logistyczna"
Zapytaliśmy pułkownika Lewandowskiego także o to, jak z jego doświadczenia miałoby wyglądać przygotowanie takiej międzynarodowej misji.
- Od decyzji o tym, że Europa wysyła misję wojskową do Ukrainy do jej rozpoczęcia upłynie minimum sześć miesięcy, rozsądnie to jest rok. Gdybyśmy wysłali siły szybkiej gotowości, to pojechaliby w ciągu trzech miesięcy, ale pojechaliby jak nasi żołnierze do byłej Jugosławii w latach 90., gdzie wysiadali z pociągu w szczerym polu i stawiali namioty. Cóż, to były nasze początki w NATO, chcieliśmy pokazać, jakie mamy zdolności do szybkiego reagowania. Teraz tego błędu oczywiście nie popełnimy, nasza armia ma duże doświadczenie, jeśli chodzi o udział w misjach. Jednak przygotowanie takiej operacji to jest ogromna międzynarodowa operacja logistyczna - przestrzega ekspert.
- Najpierw określany jest mandat sił, czyli czy będą to jednostki bojowe, czy logistyczne, co będą robić i tak dalej. Jeśli to będą jednostki bojowe, na przykład wysyłamy brygadę zmechanizowaną, to dostajemy strefę odpowiedzialności, za którą my jako Polacy odpowiadamy. I teraz kolejne pytanie: Komu podlegamy? Kto będzie dowodził misją? To zawsze jest jeden kraj. Wszystko wskazuje na to, że tutaj byliby to Francuzi, bo to oni tworzą ten plan, rozmowy są u nich. Są leading nation [krajem biorącym odpowiedzialność za organizację koalicji]. Teraz kolejne pytanie: Skoro dowodzicie, to za co odpowiadacie logistycznie? Co dostarczacie, a my wam za to płacimy, a co sobie dostarczamy sami? Jest tak zwane memorandum of understanding [protokół ustaleń], gdzie się określa bardzo szczegółowo, kto za co odpowiada. Na przykład w Iraku żywili nas Amerykanie, ale my im za to płaciliśmy. To może sprawiać wrażenie zabawnych detali, ale to są tysiące ważnych decyzji, bo jadą tam żołnierze i nie może być tak, że nagle nie wiadomo, kto gotuje obiad. Wszystko musi być drobiazgowo zaplanowane - wyjaśnia płk Lewandowski.
- Potem na miejsce jadą logistycy i wszystko ustalają z logistykami innych krajów. Może być też tak, że niektóre kraje przystępują do misji z ograniczeniami. Na przykład w Iraku Węgrzy wysłali swój kontyngent, ale z zastrzeżeniem, że oni nie wyjeżdżają z bazy w nocy. Pamiętam sytuację, że dochodzi nagle do kontaktu ogniowego, my chcemy wsparcie, a Węgrzy mówią: "nie, nie, my naszych transporterów opancerzonych nie wyślemy, bo my tylko ochraniamy konwoje". A to był konflikt, w którym przeciwnik tak naprawdę miał śmieszne zdolności w porównaniu z nami. Tutaj mamy naprzeciwko siebie Rosję - zaznacza pułkownik.
Autorka/Autor: Sebastian Klauziński / m
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Marcin Bielecki/PAP