Koniec procesu ws. obchodów urodzin Hitlera. We wtorek sąd wysłuchał mów końcowych obrońców i ostatniego słowa Mateusza S., organizatora spotkania, do którego doszło w 2017 roku. Obrona domagała się uniewinnienia i przekonywała, że impreza nie miała publicznego charakteru, a zatem - w myśl Kodeksu karnego - udział w niej nie podlega odpowiedzialności karnej. Podkreślano też, że oskarżeni nie propagowali nazizmu. - Ile jeszcze kar muszę otrzymać, żeby to się skończyło? - pytał z płaczem organizator imprezy. Na poprzedniej rozprawie prokuratura wnioskowała o kary bezwzględnego pozbawienia wolności dla sześciu oskarżonych.
Proces jest pokłosiem reportażu "Superwizjera" TVN, w którym pokazano sfilmowane ukrytą kamerą spotkanie zorganizowane w lesie koło Wodzisławia Śląskiego. Na poprzedniej rozprawie prokurator wniosła o wymierzenie sześciu oskarżonym kar bezwzględnego więzienia - od ośmiu miesięcy do 1 roku i czterech miesięcy.
We wtorek sąd wysłuchał mów końcowych obrońców i ostatniego słowa organizatora spotkania z 2017 r. - Mateusza S. Domagając się uniewinnienia, obrona przekonywała, że impreza nie miała publicznego charakteru, a zatem - w myśl Kodeksu karnego - udział w niej nie podlega odpowiedzialności karnej. Obrońcy i sam S. - który jako jedyny z oskarżonych pojawił się we wtorek w sądzie - przekonywali też, że osoby, które odpowiadają w procesie, nie propagowały nazizmu.
Obrona: oskarżeni niewinni
Broniąca jednego z oskarżonych mec. Patrycja Kosidło-Pardej przekonywała, że jej klient Adrian K. przyszedł do lasu w Wodzisławiu po prostu spotkać się z przyjaciółmi, był przekonany, że to w pełni legalna impreza. Przyznała, że założył nazistowski mundur, choć początkowo nie chciał tego robić. Adwokat przekonywała, że K. nie utożsamia się z ideologią nazistowską i zdaje sobie sprawę, że jego zachowanie było nieetyczne i już by tego nie powtórzył. Mec. Michał Migas, który reprezentuje troje oskarżonych - podobnie jak inni obrońcy - wyraził przekonanie, że spotkanie w lesie miało prywatny charakter. Okoliczni mieszkańcy nie widzieli ani nie słyszeli jego przebiegu, dowiedzieli się o nim miesiące później z mediów - argumentował. - Po to zostało to zorganizowane w środku lasu, aby to spotkanie, happening, nie miało charakteru publicznego - wskazał i wyraził przekonanie, że jego uczestnicy nie propagowali nazizmu. Adwokat przyznał, że zachowanie oskarżonych było karygodne i naganne pod względem etycznym, moralnym, naruszało normy społeczne; wyraził zarazem przekonanie, że nie naruszało przepisów karnych.
Obrońcy Mateusza S. spotkanie w lesie określali jako happening, "performance historyczny", spotkanie w gronie przyjaciół. Odnosząc się do "hajlowania" przez oskarżonych, jeden z adwokatów mówił, że to gest rzymskiego pozdrowienia, przejęty przez inne organizacje i dziś kojarzony przede wszystkim z nazizmem. - Pozdrowienie jest dość uniwersalne, choć kojarzy się tylko z jednym - mówił adwokat Rafał Suchecki. Według niego proces wpisuje się w szkodliwe opinie, według których w Polsce są faszyści i skazanie oskarżonych byłoby "pożywką dla propagandy rosyjskiej".
Oskarżony Mateusz S.: ile jeszcze kar muszę otrzymać, żeby to się skończyło?
Także sam Mateusz S. podczas długiego wystąpienia przekonywał, że spotkanie w Wodzisławiu miało prywatny charakter i nie miało na celu propagowania ustroju totalitarnego. Jak mówił, na spotkanie zaprosił tylko 10 proc. znajomych z Facebooka. Przez ponad godzinę cytował artykuły, opinie specjalistów i wyroki, które w jego opinii są dowodem na to, że nie powinien odpowiadać karnie. Zaprzeczył, by uczestnicy propagowali nazizm i oświadczył, że nikt z oskarżonych nie utożsamia się z taką ideologią, choć – jak przyznał - sam ma takie zainteresowania, o czym wiedziała tylko wąska grupa znajomych. Oskarżony rozpłakał się, gdy opowiadał o konsekwencjach śledztwa i procesu. Jak mówił, poniósł już wysokie koszty finansowe, został usunięty z grupy rekonstrukcyjnej, odwróciło się od niego wielu znajomych, spotkał się z szykanami w pracy, obelgami, wyzwiskami, a nawet został pobity. - Ile jeszcze kar muszę otrzymać, żeby to się skończyło? - pytał z płaczem. Jak zapewniał, on i jego znajomi nie są bojówkarzami, którzy planowali zamach stanu, a jedynie grupą, która "chciała dobrze się bawić", a przy okazji - jak deklarował - są polskimi patriotami. - Pani prokurator chce mnie wsadzić do więzienia za imprezowanie w lesie - mówił S. Zaznaczył, że nie był wcześniej karany i ma normalną rodzinę.
Wyrok w tej sprawie sąd ogłosi 31 maja.
Czytaj więcej: Internauta skazany za zniesławienie dziennikarza "Superwizjera" po reportażu "Polscy neonaziści"
Śledztwo dziennikarskie
Śledztwo w sprawie, której dotyczy proces, wszczęto w styczniu 2018 r. po emisji reportażu "Superwizjera" TVN pt. "Polscy neonaziści". Dziennikarze pokazali w nim m.in. obchody 128. rocznicy urodzin Hitlera, które odbyły się ponad pół roku wcześniej w lesie koło Wodzisławia Śląskiego. Na polecenie prokuratury ABW zatrzymała wówczas uczestników spotkania i przeszukała ich mieszkania. Znaleziono w ich domach flagi, odznaki, naszywki i publikacje o symbolice nazistowskiej.
Materiał "Superwizjera" TVN pokazywał m.in. rozwieszone na drzewach czerwone flagi ze swastykami i "ołtarzyk" ku czci Hitlera z jego czarno-białą podobizną oraz wielką drewnianą swastyką nasączoną podpałką do grilla, która po zmroku została podpalona. Widać było też uczestników spotkania przebranych w mundury Wehrmachtu i SS, wznoszenie toastów "za Adolfa Hitlera i naszą ojczyznę, ukochaną Polskę" i częstowanie tortem w kolorach flagi Trzeciej Rzeszy.
Źródło: PAP