Dzień w dzień na ulicach Warszawy sprzedaje się kilogramy narkotyków. Grube ryby tego światka, jak same mówią, w życiu obróciły tonami narkotyków. Codziennie walczy z nimi policja. Doświadczeni funkcjonariusze, jak komisarz Jacek Wrona, mają na koncie tysiące aresztowań. Nie odstrasza to jednak następnych chętnych do zostania dilerem. Ciągną ich pieniądze. - Moi szefowie zarabiali np. po dwie reklamówki pieniędzy dziennie - mówi reporterowi "Czarno na Białym" doświadczony diler.
W Warszawie pełno jest osób, które chętnie skorzystają z oferty sprzedawców narkotyków. Ich żądza nakręca wielki biznes, który daje zajęcie całemu przestępczemu półświatkowi. - To jest rynek naprawdę gigantyczny. W czasie weekendów sprzedawane są dziesiątki kilogramów narkotyków - mówi anonimowy agent CBŚ.
Biznes masowy
Przed laty sprzedażą zajmowały się członkowie zorganizowanych gangów. Po serii udanych akcji policji, ich wpływy znacznie osłabły i do biznesu dostały się liczne drobne grupy "amatorów". W mieście są nawet kamienice, których wszyscy mieszkańcy żyją z dilerki. Nielegalnym biznesem potrafią zajmować się całe rodziny.
- Tata, mama i trzech synów. Z czego dwóch chodzących do szkoły. W czasie kiedy oni byli w szkole, dilerką zajmował się tatuś z dorosłym już synem. Natomiast jak młodsi wracali ze szkoły, to tata z starszym synem brali sobie "wolne", a do późnego wieczora dilowali ci, którzy przyszli ze szkoły. Cała rodzina utrzymywała się tylko z tego procederu - mówi anonimowy oficer operacyjny Komendy Stołecznej Policji.
Czasem policjantom udaje się rozbić większą fabrykę narkotyków, albo grupę dilerów, na co dzień łapią jednak konsumentów i drobnych sprzedawców. Pomimo żmudności tej pracy i mało widocznych efektów, policjanci zapewniają, że warto. - Uratowanie chociaż jednego człowieka powoduje, że warto to robić - mówi oficer CBŚ.
Brudne pieniądze
Po drugiej stronie barykady, dla wielu dilerów sprzedawanie narkotyków to po prostu praca. - Sam handel wciąga bardziej niż branie narkotyków - mówi jedna z niegdyś "grubych ryb" warszawskiego półświatka. - Wyglądało to jak mała firma. Byli zatrudnieni ludzie, którzy sprzedawali narkotyki. Im więcej ludzi, tym więcej sprzedanych narkotyków. Im więcej sprzedanych narkotyków tym większe zyski - tłumaczy.
Właśnie zyski są tym, co głównie przyciąga do tego nielegalnego procederu. - Sto tysięcy złotych dziennie. Moi szefowie zarabiali na przykład dwie reklamówki pieniędzy dziennie - mówi przestępca. Część tych pieniędzy idzie na próby kupienia policjantów. - Największa łapówka jaką mi proponowano to milion dolarów na dwóch - mówi oficer CBŚ.
Ryzyko wpadki jest spore. Najgorsze może być wtedy nie więzienie, ale konfiskata towaru. - Nie jest tak, że człowieka się zabija, bo inaczej będą straty finansowe. On musi odrobić te pieniądze - klaruje diler.
Czy potencjalnie wielki zarobek daje szczęście? - Nikt nigdy mi nie powiedział, że jest szczęśliwy. Ci na niskim poziomie, oni zawsze są uzależnieni, oni zawsze nie mają pieniędzy. Oni zawsze się boją i żyją we frustracji - mówi diler. - Ci wyżej może troszkę inaczej, ale te pieniądze też im szczęścia nie dają. Maja świetne fury, czasami baseny, czasami pół świata zwiedzili, ale na końcu i tak mówili, że przegrali swoje życie.
Autor: mk//bgr / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24