|

Naukowiec skrytykował komisję Macierewicza, prokuratura go oskarżyła. Jest decyzja sądu

Dr Marek Michalewicz przed warszawskim sądem
Dr Marek Michalewicz przed warszawskim sądem
Źródło: TVN24

Czuję się nieco zażenowany, że tyle czasu i niepotrzebnej energii ważnych osób przeznacza się na sprawę, która jest oczywiście ważna w kontekście polemiki społecznej, ale nie tak, żeby trafiała na wokandę sądową - powiedział przed stołecznym sądem dr Marek Michalewicz. Naukowiec zarzucał nieprawidłowości podkomisji smoleńskiej. Po krytyce prokuratura oskarżyła go o przestępstwo. We wtorek sąd podjął decyzję w tej sprawie.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Dr Marek Michalewicz, niegdyś szef Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego, wypowiadał się krytycznie na temat raportu sejmowej podkomisji badającej okoliczności katastrofy smoleńskiej. Dementował też zapewnienia Macierewicza o współpracy kierowanego przez niego instytutu z sejmową podkomisją. Dowody w tej sprawie zamieścił w sieci.

Rektor Uniwersytetu Warszawskiego złożył do prokuratury zawiadomienie w sprawie swojego byłego pracownika.

O sprawie po raz pierwszy pisaliśmy w październiku 2022 roku, wówczas toczyło się jedynie śledztwo, dr Michalewicz nie miał postawionych zarzutów. Dwa miesiące później prokuratura doszła jednak do wniosku, że naukowiec popełnił przestępstwo i przesłała do Sądu Rejonowego Warszawa Śródmieście akt oskarżenia przeciwko Markowi Michalewiczowi. 

Dr Marek Michalewicz przed warszawskim sądem
Dr Marek Michalewicz przed warszawskim sądem
Źródło: Mateusz Szmelter, tvnwarszawa.pl

Oskarżyła go o "wytwarzanie programów komputerowych przystosowanych do popełniania przestępstwa". We wtorek zarzutami wobec naukowca zajął się sąd. I jeszcze tego samego dnia wydał orzeczenie w sprawie.

Konflikt o "raport smoleński"

Skąd wzięła się cała ta sprawa?

W kwietniu 2022 roku odbyła się konferencja sejmowej podkomisji. Antoni Macierewicz przedstawił na niej kolejny raport dotyczący katastrofy z 10 kwietnia 2010 roku. Członkowie podkomisji podtrzymali tezę o wybuchu w samolocie i eksplozji przed rozbiciem się maszyny o ziemię.

Marek Michalewicz, były już wtedy szef Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego UW, udzielił potem wywiadu Agnieszce Kublik z "Gazety Wyborczej". "Poziom pseudonaukowego bełkotu i ilość bzdur w ostatniej oficjalnej wypowiedzi pana Macierewicz są po prostu szokujące" - ocenił.

Zaprzeczył też słowom Macierewicza, który - prezentując raport podkomisji - twierdził, że współpracował m.in. z centrum i dodawał że podkomisja była "klientem ICM".

Wyjaśnił, że podkomisja smoleńska złożyła "komercyjne zamówienie przeprowadzenia obliczeń na superkomputerze należącym do ICM przez zewnętrznych konsultantów", którzy byli wynajęci i opłaceni przez podkomisję. Zaznaczył, że obliczeń nie wykonywali pracownicy ICM, ale "wskazani przez komisję ludzie, którym ICM zapewniło odpłatny dostęp". Według niego, podkomisja Macierewicza zgłosiła się do ICM pod koniec stycznia 2020 roku, a dwa miesiące później otrzymała ofertę usługi dostępu do zasobów obliczeniowych oraz komercyjnego wykorzystania licencji oprogramowania LS-DYNA. Program ten - jak wyjaśniała "Wyborcza" - służy do tworzenia symulacji komputerowych.

Zawiadomienie do prokuratury za krytykę raportu Macierewicza
Źródło: TVN24

"Od początku byłem sceptyczny"

Michalewicz stwierdził również w rozmowie z dziennikarką "Wyborczej", że Macierewicz "powołał się na naukowy autorytet Centrum, by móc mówić o naukowych dowodach na eksplozję na pokładzie prezydenckiego tupolewa 10 kwietnia 2010 r.". Były szef ICM zaznaczył, że "83 procent zadań obliczeniowych nie zostało nigdy zakończone". "Od samego początku byłem sceptyczny, bo oni nie rozumieli, jak wielkie są ich potrzeby. Twierdzili, że w trzy dni dokonają swoich obliczeń. Mówiłem, że to niemożliwe. Takie rzeczy trzeba liczyć trzy miesiące, pół roku" - przekonywał.

W jego ocenie "problem przerósł ich możliwości". "Nie wychodziła im symulacja. W obliczeniach naukowych obowiązuje zasada GIGO, czyli Garbage In - Garbage Out, jak wrzucasz błędne dane, dostajesz błędny wynik, co w tym przypadku jest doskonale widoczne" - stwierdził były szef ICM.

Zdaniem Michalewicza, komisji nie chodziło o "zbadanie realnej przyczyny katastrofy w sposób naukowy, ale na podparcie politycznej tezy argumentami (pseudo)naukowymi".

Po tym wywiadzie sprawa na kilka miesięcy ucichła.

Jednak jesienią, po materiale naszego dziennikarza Piotra Świerczka "Siła kłamstwa", obnażającego pracę podkomisji smoleńskiej, okazało się, że w sprawie Marka Michalewicza prowadzone jest śledztwo.

Były dyrektor ICM przez przypadek dowiedział się, że rektor UW złożył zawiadomienie o możliwości popełnienia przez niego przestępstwa. - Zwróciłem się do swojego następcy z prośbą o wsparcie projektu, którym zajmuje się jedna z moich studentek. W odpowiedzi otrzymałem informację, że uczelnia nie może pomóc "z uwagi na trwające dochodzenie prokuratury w sprawie o podejrzenie popełnienia przestępstwa" - mówił nam Michalewicz. Dlaczego wtedy nie milczał? - Jako naukowiec, a w nauce dociekanie prawdy i uczciwość są nakazami etyki zawodowej, musiałem się temu sprzeciwić. To był mój imperatyw - wyjaśniał.

Do sprawy odnosił się też wówczas we wpisach na Facebooku oraz w serwisie LinkedIn. - Podałem linki do dokumentów, które dotyczyły sprawy. Te, przyznaję, nie były ogólnodostępne. Możliwe, że było to nielegalne, ale ja biorę na siebie odpowiedzialność, ponieważ moim moralnym i społecznym obowiązkiem, jako naukowca, jest stawać po stronie prawdy. Nie mogę pozwolić na to, żeby pod przykrywką nauki szerzyło się kłamstwo. Po pierwsze to niemoralne, a po drugie to jest sprzeczne z etyką zawodową naukowca - przyznawał. Dodawał, że wpis na LinkedIn który przeczytało 340 tysięcy osób, został usunięty przez portal po interwencji prawników UW.

To właśnie zamieszczenie linków do dokumentów prokuratura uznała "wytwarzanie programów komputerowych przystosowanych do popełniania przestępstwa" został oskarżony.

Żeby prawda była najbardziej istotna

We wtorek Michalewicz spotkał się z przedstawicielką prokuratury na sali sądowej. Sąd zebrał się, by podjąć decyzję co do wniosku jego obrońcy o umorzenie postępowania karnego. 

- Chciałbym podkreślić fakt, że mój klient dążył tylko i wyłącznie do tego, żeby prawda w debacie publicznej była najbardziej istotna. Wysoki sądzie, uważam, że nie sposób oceniać, że czyn pana oskarżonego jest społecznie szkodliwy w jakimkolwiek stopniu. Jeżeli chodzi o zarzuty, po lekturze materiałów sprawy, oczywiste jest dla mnie, że w zachowaniu pana oskarżonego nie sposób wskazać, iż popełniono przestępstwo - mówił mecenas Maciej Piotrowski.

I podtrzymał swój wniosek o umorzenie postępowania.

Z jego postulatem nie zgodziła się obecna na sali sądowej prokurator. - Popieram akt oskarżenia i wnoszę o skierowanie sprawy na rozprawę. Postępowanie dowodowe przeprowadzone przez sąd pozwoli na ustalenie, czy oskarżony dopuścił się popełnienia zarzucanego mu czynu, czy też należy go w sprawie uniewinnić - powiedziała krótko prokurator Marzena Pierścińska. 

Sam oskarżony mówił jeszcze mniej: - Wysoki sądzie, przykro mi, że moja sprawa zajmuje czas. 

mowykoncowe
Prokurator podtrzymała zarzuty, obrońca wniósł o umorzenie postępowania
Źródło: Mateusz Szmelter, tvnwarszawa.pl

W imię czego to ma być niejawne?

Sąd uznał, że postępowanie oskarżonego nie zawiera - tak się to określa w języku prawniczym - znamion czynu zabronionego. Innymi słowy sąd uznał, że to, co zrobił Marek Michalewicz nie jest przestępstwem. I dlatego umorzył sprawę.

- W związku z publikacjami prasowymi dotyczącymi tego, iż centrum współpracowało z podkomisją, w odpowiedzi na to, oskarżony ujawnił w sieci dokumenty dotyczące tego, jaki charakter miała współpraca. Ona była. Natomiast była inna niż w wersji przedstawionej przez przedstawicieli podkomisji. Uniwersytet udostępniał po prostu sprzęt - mówił w uzasadnieniu sędzia Tomasz Trębicki.

Dalej dodał, że oskarżony udostępnił na wirtualnych dyskach dokumenty dotyczące współpracy. Między innymi była to treść umów czy korespondencja, następnie linki do dysków udostępnił w mediach społecznościowych, żeby inni mogli się z dokumentacją zapoznać.

- W związku z takim zachowaniem prokurator postawił oskarżonemu zarzuty - opisał sędzia i przypomniał treść artykułu, z którego oskarżony został Michalewicz.

§ 1. Kto wytwarza, pozyskuje, zbywa lub udostępnia innym osobom urządzenia lub programy komputerowe przystosowane do popełnienia przestępstwa określonego w art. 165 § 1 pkt 4, art. 267 § 3, art. 268a § 1 albo § 2 w związku z § 1, art. 269 § 2 albo art. 269a, a także hasła komputerowe, kody dostępu lub inne dane umożliwiające dostęp do informacji przechowywanych w systemie komputerowym lub sieci teleinformatycznej, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
Art. 269b Kodeksu karnego
sedziaok1
Sąd: "W imię czego to porozumienia ma być niejawne?"
Źródło: Mateusz Szmelter, tvnwarszawa.pl

I komentował: - Pan de facto udostępnił elektroniczny wybór dokumentów. Czyli, gdyby pan wszystko, w czego posiadanie pan wszedł, wydrukował na drukarce i położył na chodniku przed bramą Uniwersytetu Warszawskiego, to zachowanie jest w zasadzie takie samo, tylko mniej nowoczesne. Jak takie zachowanie miałoby wypełniać znamiona [artykułu - red.] 269b?

- Oskarżony nie udostępnił kodów dostępu, haseł, narzędzi hakerskich, a udostępnił obrazy, które można było wydrukować i pokazać wszystkim - skwitował sędzia.

Sędzia Trębicki zwracał również uwagę na to, jakie jakie dokumenty zostały udostępnione. 

- Mamy dwa podmioty publiczne, które ze sobą współpracują. Nie jest to klauzulowane w rozumieniu przepisów o informacji niejawnych, co do tego nie mamy wątpliwości. Więc mamy umowę pomiędzy Uniwersytetem Warszawskim, a podkomisją działającą za publiczne pieniądze dla dobra publicznego. W imię czego to porozumienie ma być niejawne wobec społeczeństwa? Sąd ma wrażenie, że jest to tendencja obca nowoczesnemu społeczeństwu - stwierdził.  

W uzasadnieniu decyzji, sąd przytoczył też relacje jednego ze świadków, pracownika uniwersytetu, który wskazał, że udostępnione przez naukowca informacje były dostępne na stronie centrum. 

sedziaok2
Sąd: "Oskarżony nie udostępnił kodów dostępów"
Źródło: Mateusz Szmelter, tvnwarszawa.pl

"Czuję się nieco zażenowany"

Decyzja sądu nie jest prawomocna, dr Marek Michalewicz jest świadomy, że to jeszcze nie koniec batalii sądowej w tej sprawie. 

- Cieszę się, ponieważ została wyrażona opinia wysokiego sądu, która jest całkowicie zgodna z tym, jak ja czuje się w tej sprawie - powiedział nam po wyjściu z sali sądowej. - W moim odczuciu sprawiedliwości stało się zadość. Ale oczywiście to nie jest ostateczna decyzja, muszę być cierpliwy i czekać, co wydarzy się dalej - powiedział nam.

Zaznaczył, że spodziewa się zażalenia. - Podczas wtorkowej rozprawy prokurator wnosiła o otwarcie sprawy, tylko że nie podała ani nowych, ani mocniejszych argumentów, tylko wszystkie, które były wcześniej przedstawione, a sąd wykazał, że są bezzasadne - stwierdził. 

Dodał też: - Czuję się nieco zażenowany, że tyle czasu i niepotrzebnej energii ważnych osób przeznacza się na sprawę, która jest oczywiście ważna w kontekście polemiki społecznej, ale nie tak, żeby trafiała na wokandę sądową. 

Dr Marek Michalewicz przed warszawskim sądem
Dr Marek Michalewicz przed warszawskim sądem
Źródło: TVN24

- Z uwagi na to, że postępowanie nie zakończyło się jeszcze w sposób prawomocny, albowiem zostało dopiero wydane rozstrzygnięcie przez sąd pierwszej instancji, nie odniosę się do przebiegu samego postępowania sądowego ani nie będę się również odnosić do materiału dowodowego, na podstawie którego sąd orzekał w tej sprawie. Natomiast w całości podzielam decyzję, jaką podjął sąd w przedmiocie umorzenia postępowania, gdyż w żadnej mierze nie można zgodzić się z twierdzeniami przedstawionymi w akcie oskarżenia - mówi mec. Magdalena Michniewicz, obrońca dr Michalewicza. - Bardzo się cieszę z takiego rozstrzygnięcia sądu, bowiem mój klient walczył jedynie o to, aby przedstawić opinii publicznej prawdę. To była jego jedyna motywacja. Kierował się jedynie dobrem opinii publicznej oraz zasadami etyki, które go obowiązują jako naukowca. Cieszę się, że sąd oceniając akt oskarżenia i kładąc kres tej niepotrzebnej sprawie, nie stracił także tego aspektu z pola widzenia.

Aleksandra Skrzyniarz, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie zapowiedziała, że śledczy złożą w tej sprawie zażalenie. - Nie zgadzamy się z decyzją sądu - stwierdziła krótko.

Czytaj także: