|

Wicewojewoda zapowiedział, że sprawcy "sadystycznego wręcz ataku" zostaną zastrzeleni

Wilk szary
Wilk szary
Źródło: Andrzej Lange / PAP (zdjęcie ilustracyjne)

Tylko jedna została zjedzona, sześć zostało po prostu zagryzionych. Dla sportu? Dla ćwiczeń? Dla zabawy? - zastanawiał się Aleksander Jankowski, wicewojewoda pomorski, opisując sprawę śmierci owiec z hodowli w Wąglikowicach. - Były ciężarnymi owcami. Czyli mamy tutaj jeszcze zamordowanie dodatkowych owiec, które mogłyby się narodzić - zaznaczył. Przekazał, że w związku z tą sprawą dojdzie do odstrzału wilków. Zasugerował też, że byłoby inaczej, gdyby suwerenność Polski w tej kwestii nie była ograniczona przez Unię Europejską.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Paweł Norek, gospodarz z Wąglikowic na Kaszubach, stracił na przełomie kwietnia i maja łącznie dziewięć owiec. W rozmowie z nami wspomina o trzech "najściach". Po pierwszym, 30 kwietnia, znalazł siedem zagryzionych owiec. Po dwóch innych dniach (3 i 8 maja) stwierdził brak kolejnych dwóch sztuk.

30 kwietnia wezwał policję, 4 maja poinformował o incydencie Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska. Złożył formalny wniosek o odszkodowanie.

Pierwsze podejrzenie padło na wilki.

W tej pięknej wsi

9 maja, dzień po stracie ostatniej z dziewięciu owiec, do Wąglikowic przyjechali politycy: Piotr Karczewski, były wojewoda pomorski, a obecnie radny sejmiku wojewódzkiego (Prawo i Sprawiedliwość), oraz Aleksander Jankowski, wicewojewoda pomorski (Suwerenna Polska).

W sieci dostępne jest nagranie ze zorganizowanej w gospodarstwie Pawła Norka konferencji prasowej. Jest ciepły, słoneczny dzień, w tle słychać śpiew ptaków. Najpierw mówi gospodarz, po nim radny sejmiku, a jako trzeci zabiera głos wicewojewoda Jankowski.

Zaczyna od polityki międzynarodowej. Zwraca uwagę na ograniczanie suwerenności Polski.

- Tak naprawdę to, w jaki sposób my możemy zajmować się wilkiem, jest wyrazem narzuconych nam z góry przepisów unijnych - przekonuje. - Ponieważ wilk, żeby państwo też wiedzieli, jest gatunkiem pod ścisłą ochroną. Co to oznacza? W nomenklaturze specjalistycznej oznacza to, że my jako państwo bez zgody Komisji Europejskiej nie możemy realizować kontroli populacji tego zwierzęcia. (…) To, co się wydarzyło tutaj, w tej pięknej wsi w powiecie kartuskim...

- Kościerskim - pada podpowiedź.

- Przepraszam, kościerskim... Wydarzyło się dlatego, że po części mamy związane ręce. Dlaczego mamy związane ręce? Ponieważ nie mamy suwerenności w tworzeniu programu ochrony z prawdziwego zdarzenia - ocenia wicewojewoda.

Wicewojewoda pomorski ma 28 lat, z wykształcenia jest prawnikiem. Tygodnik "Polityka" nazwał go "wicewszechpolakiem", a jego karierę uznał za wynik "mizdrzenia się" środowisk prawicowych do ugrupowań "skrajnie nacjonalistycznych". Jankowski działał w Młodzieży Wszechpolskiej, a na wicewojewodę został nominowany z ramienia Solidarnej Polski (obecnie Suwerenna Polska). Według "Polityki" rekomendował go wiceminister aktywów państwowych Jan Kanthak.

Uchodzi za wykształconego, energicznego polityka.

Wilk a sprawa polska

Czy przepisy Unii Europejskiej zabraniają zabijania wilków? Tak, ale nie tylko unijne i nie zawsze.

Wilk jest zwierzęciem objętym w Polsce ochroną gatunkową od 1998 roku. Wówczas rodzima populacja tych zwierząt liczyła około pięciuset osobników. Dziś jest czterokrotnie większa.

Ochrona gatunkowa wilka została wprowadzona przepisami polskiej, nie unijnej ustawy, sześć lat przed wstąpieniem naszego kraju do UE. Wcześniej, w 1992 roku, w państwach Unii Europejskiej weszła w życie Dyrektywa Siedliskowa, która nakazuje ochronę wielu gatunków roślin i zwierząt, między innymi wilków. Zabrania się w niej między innymi ich zabijania, a także np. płoszenia w siedliskach. W 2004 roku, gdy Polska wchodziła do Unii, zobowiązała się do przestrzegania tych przepisów. Nie budziło to kontrowersji, gdyż już wtedy wilki były objęte ochroną prawa krajowego.

Mapa występowania wilka w Polsce (sezon 2019/2020)
Mapa występowania wilka w Polsce (sezon 2019/2020)
Źródło: Generalny Inspektorat Ochrony Środowiska

Czy to oznacza, że pod żadnym pozorem nie wolno zabić w Polsce wilka? Owszem, można to zrobić, ale tylko w szczególnych przypadkach. Zarówno rodzima ustawa, jak i unijna dyrektywa określają "odstępstwa" od przepisów. Na przykład w dyrektywie dopuszcza się eliminację poszczególnych osobników, gdy jest to konieczne, "aby zapobiec znacznym szkodom" np. w uprawach czy w hodowli zwierząt gospodarskich, a także gdy jest to "w interesie zdrowia i bezpieczeństwa publicznego". W myśl tych przepisów agresywny wilk (powtórzmy: konkretny osobnik, ewentualnie para czy grupa osobników), który czyni szkody i stanowi zagrożenie dla ludzi, może trafić "do odstrzału". Tak stanowi prawo - zarówno krajowe, jak i unijne.

Odstrzał wilka jest więc dopuszczalny, ale tylko za zgodą Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska lub Ministra Środowiska (jeśli odstrzał ma zostać przeprowadzony na terenie parku narodowego).

GDOŚ wydał takie pozwolenie w roku 2021 dla gminy Barwice (woj. zachodniopomorskie). Dotyczyło dwóch wilków. Drapieżniki miały zagrażać zwierzętom hodowlanym. Pojawiły się jednak protesty (m.in. WWF) i pytania, jak myśliwi rozpoznają, które wilki zagryzały zwierzęta. Bo zgoda została wydana na zastrzelenie dwóch konkretnych osobników. Ostatecznie żaden wilk nie został zabity, a sprawa ucichła.

Według danych opublikowanych przez Generalną Dyrekcję Ochrony Środowiska, w ciągu ostatnich pięciu lat liczba rozpatrzonych pozytywnie wniosków o odszkodowania za szkody wyrządzone przez wilki wahała się między 800 a 1000 rocznie, a kwota wypłacanych w ciągu roku odszkodowań wyniosła od 1,3 do 1,5 miliona złotych. W zeszłym roku Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Gdańsku prowadziła na Pomorzu 42 postępowania, w których potwierdzono szkody spowodowane przez wilki. Łącznie w 2022 roku wypłacono z tego tytułu pomorskim gospodarzom odszkodowania w wysokości 120 410 zł.

Radni z Podlasia chcą odstrzału łosi i wilków. "Kreują jakieś wydumane zagrożenie dla lokalnej ludności" (materiał z 3 maja 2023 roku)
Źródło: "Fakty" TVN

Pełna mobilizacja

- Dzisiaj, w trybie natychmiastowym, jak tylko dowiedziałem się o tej sprawie, zostali zmobilizowani inspektorzy Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, którzy przybyli tutaj do gospodarstwa, aby dokonać ostatecznej już weryfikacji i sporządzić protokół z kontroli z dokładnymi danymi - powiedział 9 maja w Wąglikowicach wicewojewoda Jankowski.

Na czym miałaby polegać "mobilizacja w trybie natychmiastowym", o której wspomina polityk Suwerennej Polski?

Jak ustaliliśmy, inspektorzy RDOŚ byli na miejscu po raz pierwszy pięć dni wcześniej, 4 maja. Przyjechali w reakcji na zgłoszenie hodowcy Pawła Norka, nie zaś na skutek "mobilizacji" dokonanej przez wicewojewodę (do której doszło pięć dni później). Potem, po kolejnym "ataku", przyjechali raz jeszcze 8 maja (dzień przed konferencją). Oględziny na miejscu zdarzenia należą do ich standardowych działań, dokonują ich przy każdym takim zgłoszeniu.

- Odbyło się razem z wójtem gminy Kościerzyna spotkanie z Głównym [Generalnym - red.] Dyrektorem Ochrony Środowiska, panem ministrem Andrzejem Szwedem-Lewandowskim, który zadeklarował w trybie naprawdę pilnym, ekspresowym wydanie zarządzenia do odstrzału tego zwierzęcia - mówił wicewojewoda podczas konferencji prasowej. 

Jak ustaliliśmy, nie ma czegoś takiego jak "tryb pilny, ekspresowy" wydawania decyzji o odstrzale zwierząt chronionych.

Zapytaliśmy więc wójta gminy Kościerzyna Grzegorza Piechowskiego, czy ze strony szefa GDOŚ padła deklaracja o wydaniu decyzji w trybie "ekspresowym".

- Nie, żadna taka deklaracja nie padła - stwierdził wójt Piechowski, który osobiście rozmawiał z Andrzejem Szwedą-Lewandowskim, szefem GDOŚ.

Zapytaliśmy również GDOŚ, czy taka deklaracja padła. Odpowiedział nam rzecznik tej instytucji Piotr Otrębski: "W czasie spotkania online Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska udzielił wyjaśnień dotyczących możliwości działania w określonych sytuacjach związanych z aktywnością dzikich zwierząt, zwłaszcza wilków. Generalny Dyrektor poinformował o zakresie kompetencji organów wynikających z przepisów".

A co z "ekspresowym trybem"?

Piotr Otrębski pisze, że decyzje o ewentualnym odstrzale zwierząt chronionych "wydawane są na wniosek, po uprzedniej analizie wniosku". Innej procedury nie ma.

Zapytaliśmy więc, czy taki wniosek został złożony.

"Informuję, że wniosek, o który Pan pyta nie wpłynął do GDOŚ" - odpisał nam Piotr Otrębski.

Wąglikowice położone są we Wdzydzkim Parku Krajobrazowym
Wąglikowice położone są we Wdzydzkim Parku Krajobrazowym
Źródło: Google Maps

Finlandia została skarcona

W ciągu ostatnich dwóch dekad populacja wilków w Europie wzrosła o około 30 procent (wynosi obecnie około 17 tysięcy osobników, w samej UE - około 14 tysięcy osobników). To niewątpliwie skutek objęcia ich ochroną. Być może więc wilk już nie zasługuje na specjalny status zwierzęcia chronionego? W całej Europie nie brakuje tych, którzy tak uważają.

W zeszłym roku Parlament Europejski przyjął rezolucję "w sprawie ochrony zwierząt gospodarskich i dużych drapieżników w Europie", w której co prawda nie wzywa się wprost Komisję Europejską do zniesienia ochrony wilków, ale na przykład wzywa się do "przeprowadzenia oceny wpływu rosnącej obecności dużych drapieżników". Przez wielu polityków i komentatorów rezolucja jest interpretowana jako forma nacisku na Komisję Europejską, by "zmiękczyła" przepisy ochronne. KE nie podjęła jednak jak dotąd żadnych kroków tym kierunku.

Nie wszystkie państwa Unii Europejskiej ochoczo wypełniają obowiązki wynikające z unijnej dyrektywy. Na przykład w 2016 roku w Finlandii dokonano odstrzału siedmiu wilków ze względu na (rzekome lub prawdziwe) zagrożenie dla zwierząt gospodarskich. To spotkało się z protestami tamtejszych organizacji ekologicznych (fińska populacja wilków liczy zaledwie ok. 300 osobników i jest to tam gatunek skrajnie zagrożony). Sprawa trafiła do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który w październiku 2019 roku przyznał rację organizacjom ekologicznym, stwierdzając, że Finlandia uchybiła przepisom. Decyzja jej władz o dopuszczeniu do odstrzału, zdaniem TSUE, nie była poparta wystarczającymi dowodami.

Dyskusja w Europie trwa. W lutym tego roku, w odpowiedzi na głosy zwolenników polowań na wilki, dwanaście państw, na czele ze Słowacją, podpisało list intencyjny, w którym postuluje się utrzymanie statusu ochronnego wilka. Polska tego listu nie podpisała.

Strzał na telefon

Wniosek o odstrzał wilka może złożyć osoba poszkodowana albo gmina.

W pierwszym przypadku sam gospodarz musi udokumentować szkody i przedstawiać dowody na to, że ich "sprawcą" był konkretny osobnik. Następnie - o ile zostanie wydana zgoda, czekać na tego osobnika (tego samego, który wcześniej zagryzł owce) i w momencie gdy ponownie zbliży się do gospodarstwa, zastrzelić. Odstrzału musi dokonać osoba uprawniona, czyli myśliwy.

W drugim przypadku, gdy wniosek składa gmina, wójt musi stwierdzić, że dany osobnik zagraża bezpieczeństwu ludzi lub zwierząt. Następnie musi podpisać umowę z myśliwym. Gdy wilk zbliży się do siedzib ludzkich i zostanie stwierdzone zagrożenie, należy telefonicznie skontaktować się z pracownikiem GDOŚ, który na podstawie rozmowy podejmie decyzję i ewentualnie wyda zezwolenie. Wówczas dopiero myśliwy będzie mógł pociągnąć za spust.

W gminie dowiadujemy się, że na razie wójt Grzegorz Piechowski nie złożył wniosku. W rozmowie z nami nie podaje daty, kiedy to zrobi. Jak informuje, "trwają analizy", czy rzeczywiście ze strony wilków istnieje realne zagrożenie.

Paweł Norek, rolnik z Wąglikowic, twierdzi zaś, iż "jest na etapie składania wniosku, bo gmina poinformowała go, że nie ma takich możliwości".

Dopóki nikt nie złoży formalnego wniosku i dopóki taki wniosek nie zostanie rozpatrzony pozytywnie, nie ma mowy o odstrzale wilków.

Za straty spowodowane przez wilki można się domagać odszkodowania
Za straty spowodowane przez wilki można się domagać odszkodowania
Źródło: tvn24.pl

Tymczasem w lokalnych mediach sprawa została przedstawiona inaczej. Dziennikarze uznali słowa wicewojewody za prawdziwe. Po konferencji pojawiło się kilka artykułów, których tytuły nie pozostawiają wątpliwości. "Będzie odstrzał wilków na Kaszubach" - pisze lokalny portal koscierzyna24.pl, a tygodnik "Zawsze Pomorze" stwierdza: "W Wąglikowicach wataha wilków zagryzła stado owiec! Będzie odstrzał".

Ale przecież według słów Aleksandra Jankowskiego sprawa odstrzału została przesądzona 9 maja podczas spotkania ministra z wójtem. Nasuwa się więc pytanie: co faktycznie wydarzyło się na spotkaniu, o którym wspomniał wicewojewoda?

9 maja odbyła się telekonferencja, w której uczestniczył wójt gminy Kościerzyna, hodowca Paweł Norek, szef GDOŚ Andrzej Szweda-Lewandowski i pracownik merytoryczny stołecznej instytucji. Jak się okazało, wicewojewoda Aleksander Jankowski w tym spotkaniu nie uczestniczył, choć podczas konferencji relacjonował jego przebieg.

Grzegorz Piechowski przyznaje, że Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska Andrzej Szweda-Lewandowski przedstawił dwa formalne sposoby na ewentualny odstrzał jednego (stanowiącego realne zagrożenie) osobnika. Rola szefa GDOŚ ograniczyła się więc podczas rozmowy do przywołania istniejących procedur i poinstruowania wójta i gospodarza.

Cena życia

Co jeszcze powiedział 9 maja wicewojewoda Aleksander Jankowski w Wąglikowicach? Wspomniał między innymi o naukowcach.

- Są środowiska "ekologów" - w cudzysłowie, bo to nie są prawdziwi ekolodzy moim zdaniem, którzy mówią, że tego wilka trzeba bronić za każdą cenę. Ale czy mamy bronić tego wilka za cenę życia ludzi, za cenę życia zwierząt? - pytał.

Rzeczywiście, zdecydowana większość naukowców, w tym przedstawiciele Polskiej Akademii Nauk, specjaliści pracujący dla takich organizacji jak WWF czy Stowarzyszenie dla Natury "Wilk", zdecydowanie opowiada się za utrzymaniem przepisów ochronnych wilka, wskazując, że i tak znaczna część populacji co roku jest eliminowana bez legalnych odstrzałów czy polowań. Wilki giną pod kołami samochodów, na skutek chorób - głównie świerzbowca, są także zabijane przez kłusowników. Liczebność polskiej populacji wilków wynosi obecnie około dwóch tysięcy osobników. W ciągu ostatniej dekady przywędrowały na przykład na Pomorze. Jeszcze dziesięć lat temu spotkanie z wilkiem stanowiło tu nie lada sensację, dzisiaj nie jest już niczym wyjątkowym.

To, czy liczebność populacji tych zwierząt ustabilizowała się na tym poziomie, czy też dalej przyrasta, okaże się w kolejnych latach. W końcu jednak się ustabilizuje - tak stało się w Puszczy Białowieskiej czy w Bieszczadach, gdzie wilki żyją "od zawsze". Stanie się tak z prostego powodu: wilcze rodziny zajmują swoje rewiry - terytoria, na których mają dostęp do odpowiednio dużej bazy pokarmowej, czyli głównie do ssaków kopytnych: saren i jeleni. Zagęszczenie wilków w Polsce wynosi od 1,5 do 6 osobników na sto kilometrów kwadratowych (to powierzchnia średniej wielkości miasta: Piły, Koszalina czy Białegostoku). Obecnie powierzchnia "wolnych" terenów jest w Polsce już mocno ograniczona. Co ważne, wilki nie tolerują w swoich rewirach obcych osobników tego samego gatunku. Intruzi są przeganiani, dochodzi do walk, które niejednokrotnie kończą się śmiercią zwierząt. Nie dochodzi zatem do zbytniego zagęszczenia rewiru. Wniosek jest więc taki, że stan populacji - jak przekonują naukowcy - nie musi być regulowany przez myśliwych, tylko w sposób naturalny - przez warunki siedliskowe i dostępność bazy pokarmowej.

Wicewojewoda wspomniał o "cenie życia ludzi". Argument o zagrożeniu dla bezpieczeństwa ludzi pojawia się niemal zawsze, gdy mowa jest o obecności wilków w Polsce. Często kwestionuje się go poprzez odwołanie do zdrowego rozsądku. Argumentacja w tym przypadku jest następująca: gdyby wilki były w stanie atakować i zjadać ludzi, niemal codziennie słyszelibyśmy o tego rodzaju przypadkach. Człowiek w lesie jest daniem podanym wilkowi "na talerzu" - nie jest w stanie uciekać jak sarna czy jeleń, bronić się, nie ma rogów, kłów, pazurów. Gdyby tylko wilk chciał po to "danie" sięgnąć, wówczas wszyscy balibyśmy się wejść do lasu.

Fakty są takie, że nie jest znany żaden (po 1945 roku) udokumentowany przypadek pogryzienia człowieka przez dziko żyjącego, zdrowego, nieprowokowanego wilka. Sprawcami opisanych przypadków pogryzień były zwierzęta mniej lub bardziej oswojone, chore albo drażnione przez ludzi.

Aleksander Jankowski w towarzystwie posła Tadeusza Cymańskiego. Gdańsk, 11 lipca 2022 roku
Aleksander Jankowski w towarzystwie posła Tadeusza Cymańskiego. Gdańsk, 11 lipca 2022 roku
Źródło: TVN24

Bestie, sadyści, mordercy

Wąglikowice, konferencja prasowa, wicewojewoda Aleksander Jankowski kontynuuje swoje przemówienie:

- Tutaj mieliśmy do czynienia z atakiem bestialskim, brutalnym, sadystycznym wręcz, ponieważ w pierwszym ataku pan stracił siedem owiec i tylko jedna została zjedzona. Sześć z nich zostało zagryzionych… Dla sportu? Dla ćwiczeń? Dla zabawy? Były ciężarnymi owcami. Czyli mamy tutaj jeszcze zamordowanie dodatkowych owiec, które mogłyby się narodzić. Mogłyby tu, w tym pięknym gospodarstwie, wieść piękne owcze życie bez żadnych zagrożeń, w perfekcyjnej opiece. I kolejna sytuacja - zamordowanie jagnięcia. Potem zrobienie podkopu, żeby zamordować ostatnią owcę, która w tym gospodarstwie została. 

Wicewojewoda nie ma wątpliwości, że owych "bestialskich" ataków dokonały wilki, że "mordowały" dla zabawy. Sęk jednak w tym, że analiza przypadków zagryzień zwierząt gospodarskich przez wilki w Polsce wskazuje, iż nie jest to sposób działania dzikich drapieżników. Zapytaliśmy Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska o tę kwestię.

"Zdarzają się przypadki, w których wilki są w stanie skonsumować tylko część ofiary na przykład z braku czasu na konsumpcję spowodowaną spłoszeniem" - czytamy w odpowiedzi. Wówczas możemy na miejscu zagryzienia znaleźć na przykład zjedzone w części martwe zwierzę. Jednak w przypadku Pawła Norka z Wąglikowic mamy kilka zagryzionych owiec, pozostawionych "w całości". Zwierzę, które je zagryzło, nawet nie próbowało ich konsumować. W ogromnej większości przebadanych i udokumentowanych przypadków takie ślady są dowodem na to, że szkody wyrządziły nie wilki, a psy.

Tak było na przykład we wsi Zbychowo w nocy z 20 na 21 grudnia 2018 roku. Pierwotna informacja brzmiała: wataha wilków, składająca się z co najmniej piętnastu osobników, wtargnęła na ogrodzony teren jednego z gospodarstw na terenie Zbychowa i zagryzła siedemnaście danieli. Informacja ta obiegła niemal wszystkie media ogólnopolskie. Jest jednak bardzo mało prawdopodobne, że wataha w Polsce liczyła aż piętnaście osobników i zagryzała zwierzęta, które nie były potem zjedzone. Wkrótce okazało się, że hodowane w Zbychowie daniele zagryzł pies - owczarek niemiecki lub mieszaniec podobny do owczarka. W dodatku z obrożą na szyi. Został zarejestrowany przez kamerę monitoringu. Takich przykładów dezinformacji na ten temat, z całej Polski, jest znacznie więcej. Informacja idzie w świat, pozostaje w pamięci czytelników i mało kto później ją dementuje.

"Trwa dobrze zorganizowany, masowy odstrzał wilka w Polsce" (materiał z 10 kwietnia 2023 roku)
Źródło: "Fakty" TVN

Wilk u sąsiada

W tej sytuacji nasuwa się zasadnicze pytanie: czy owce gospodarza Pawła Norka zostały zagryzione przez wilki? Tego, wbrew temu, co mówi wicewojewoda, nie wiemy.

Inspektorzy RDOŚ - posiadający specjalistyczną wiedzę i umiejętności, potrafiący odczytywać pozostawione przez wilki ślady - byli na miejscu dwukrotnie, 4 i 8 maja. Chcąc ustalić "sprawcę" owych "morderstw" - jak je nazywa wicewojewoda, zapytaliśmy RDOŚ wprost: czy zagryzień dokonały wilki?. Odpowiedź jest wymijająca: "Obecnie w przedmiotowej sprawie trwa analiza zebranych dowodów, a stwierdzenie, czy za przedmiotowe zwierzęta zostanie wypłacone odszkodowanie oraz ewentualna jego wysokość możliwe będzie po jej zakończeniu".

Odpowiedź Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Gdańsku dostaliśmy 16 maja, czyli tydzień po przesądzeniu sprawy przez wicewojewodę, którego zdaniem owce zostały zagryzione przez wilki.

Co więcej, Aleksander Jankowski w tygodniku "Zawsze Pomorze" z 11 maja przesądził też, że Paweł Norek "dostanie odszkodowanie za poniesione straty".

Nie zmienia to faktu, że jedyną instytucją właściwą, by rozstrzygać, czy owce zostały zagryzione przez wilki i czy w związku z tym należy się odszkodowanie, jest RDOŚ.

Może więc rolnik Paweł Norek widział wilki "w akcji"? - To się działo zawsze nad ranem - relacjonuje gospodarz. - Wilków nie widziałem u siebie, widziałem je u sąsiada, właśnie nad ranem. One zagryzały owce pod moją nieobecność, no przecież nie stoję przy owcach cały czas, nie mam na to czasu.

Skąd więc wojewoda ma pewność co do "winy" wilków? I dlaczego poinformował dziennikarzy o rzekomej decyzji o odstrzale, która miała zostać wydana w nieistniejącym "trybie natychmiastowym, ekspresowym", choć w rzeczywistości do GDOŚ nawet jeszcze nie wpłynął wniosek w tej sprawie?

Wpis na facebookowym profilu wicewojewody Aleksandra Jankowskiego z 9 maja 2023 roku
Wpis na facebookowym profilu wicewojewody Aleksandra Jankowskiego z 9 maja 2023 roku
Źródło: Facebook/Aleksander Jankowski

"Jedynie wskazywałem"

Z wicewojewodą Aleksandrem Jankowskim rozmawiam 18 maja.

- Na konferencji prasowej w Wąglikowicach nie pozostawił pan wątpliwości co do tego, że owce zostały zagryzione przez wilki.

- Tak, to prawda - potwierdza polityk Suwerennej Polski.

- Natomiast my skontaktowaliśmy się z Regionalną Dyrekcją Ochrony Środowiska, która odpowiedziała, że analizy trwają i nie potwierdziła jednoznacznie, że to były wilki. Na jakiej podstawie pan stwierdził, że owce zostały zagryzione przez wilki?

- Wskazałem, że najprawdopodobniej to były wilki - odpowiada wicewojewoda pomorski. - No tak, rzeczywiście, nie było to jeszcze stwierdzone. Odpowiem panu, dlaczego stwierdziłem, że najprawdopodobniej to były wilki. Po pierwsze, nie uważam siebie za wyrocznię. Wszystko co robię, konsultuję z ekspertami. Zwróćmy uwagę, że w tamtej okolicy zarówno koła myśliwskie, jak i też RDOŚ wielokrotnie przyjmowali już zgłoszenia o tym, że wilki atakują zwierzęta gospodarskie. Tam jest monitorowana jedna wataha, która krąży i nie ma żadnej wątpliwości, bo wszystkie tropy i sposób zaatakowania owiec wskazuje, że to były wilki. Więc z dużym prawdopodobieństwem możemy stwierdzić, że to był właśnie ten typ zwierzęcia - mówi Aleksander Jankowski.

Tymczasem, jak wynika z zamieszczonego przez portal koscierzyna24.info nagrania (zaprezentowaliśmy je na początku tekstu), podczas konferencji prasowej w Wąglikowicach nie było mowy o "prawdopodobieństwie". Aleksander Jankowski z całkowitą pewnością wskazywał, że owce zostały zagryzione przez wilki.

- RDOŚ jednak nie potwierdza tego, że "sprawcami" są wilki - zwracam uwagę w rozmowie z wicewojewodą.

- RDOŚ nie udzieli panu informacji dlatego, że jest prowadzone postępowanie w GDOŚ i do momentu, kiedy tam pan minister wyda lub nie wyda zarządzenia dotyczącego tego danego terenu, to RDOŚ po prostu jest zobowiązany nie udzielać żadnych informacji - tłumaczy Jankowski.

Ale z naszych ustaleń wynika jednak coś innego. RDOŚ (Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska, czyli oddział wojewódzki w Gdańsku) prowadzi postępowanie w sprawie odszkodowania dla hodowcy owiec. Natomiast GDOŚ (Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska, czyli centrala w Warszawie) na razie nie prowadzi żadnego postępowania. GDOŚ być może rozpocznie postępowanie w sprawie ewentualnego odstrzału wilka, o ile wpłynie w tej sprawie wniosek. Bo zgoda na odstrzał oraz odszkodowanie za straty poniesione przez hodowcę to dwa różne postępowania. Nie ma powodu, dla którego udzielenie rzetelnej informacji z RDOŚ miałoby być uzależnione od jakiegokolwiek zarządzenia GDOŚ.

Kolejna kwestia, o którą pytam Aleksandra Jankowskiego, dotyczy jego wypowiedzi udzielonej dziennikarce tygodnika "Zawsze Pomorze", w której stwierdził, że hodowca otrzyma odszkodowanie za zagryzione przez wilki owce.

- RDOŚ w korespondencji ze mną stwierdza, że nie jest w stanie dzisiaj odpowiedzieć, czy odszkodowanie w ogóle zostanie wypłacone - zauważam.

- Przeprowadziłem kilka wywiadów, ale ja z natury rzeczy staram się ostrożnie szafować swoim słowem… I najprawdopodobniej wskazałem redaktorom z tego właśnie tygodnika, że pan Paweł Norek ma możliwość ubiegania się o takie odszkodowanie, bo złożył wniosek do RDOŚ - odpowiada wicewojewoda.

Skontaktowaliśmy się z autorką artykułu. Potwierdziła, że przywołana przez nią wypowiedź wicewojewody, w której rozstrzyga on kwestię odszkodowania, jest autentyczna.

Kolejne pytanie dotyczy następnej wypowiedzi z konferencji w Wąglikowicach. Aleksander Jankowski wspomniał 9 maja o spotkaniu z Generalnym Dyrektorem Ochrony Środowiska Andrzejem Szwedą-Lewandowskim, który miał zadeklarować w trybie "naprawdę pilnym, ekspresowym" wydanie zarządzenia odstrzału "tego zwierzęcia".

- Rzecznik GDOŚ takiej deklaracji nie potwierdził - zwracam uwagę wicewojewodzie. - Bo też żadnego takiego trybu nie ma. Obowiązujący tryb jest określony przepisami i wymaga złożenia, a potem rozpatrzenia stosownego wniosku. Tymczasem, jak ustaliłem, taki wniosek nawet nie został złożony. Pan natomiast na konferencji stwierdził, że będzie odstrzał.

- Powiem szczerze, byłem bardzo poruszony sprawą pana Pawła Norka - przyznaje Aleksander Jankowski. - I myślę, że każdy normalny człowiek, który by wysłuchał tego człowieka, opowiadającego ze łzami o całej sytuacji, byłby poruszony.  

Wicewojewoda zaprzecza, że zapowiedział odstrzał wilków.

- Nie przypominam sobie, abym wydawał decyzję za Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska. Wskazywałem jedynie, że jeżeli potwierdzą się te informacje, wówczas Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska podejmie decyzje, które będą miały na celu ochronę lokalnej społeczności - stwierdza Aleksander Jankowski.

Czytaj także: