Dzieci z Podkarpacia, które na początku roku straciły w pożarze matkę i dach nad głową, zamieszkają teraz w odnowionym domu dziadków. Dzięki pomocy ludzi dobrej woli dom dziadków udało się wyremontować w zaledwie trzy tygodnie. Materiał "Blisko ludzi" TTV.
Jeszcze trzy tygodnie temu w niewielkim stuletnim domu dziadków dzieci z Daliowej brakowało prądu i ogrzewania. Ściany były odrapane, na klepisku leżały deski. Przez ten czas budynek został wyremontowany i zmienił się nie do poznania. Jest nowa podłoga, nowe meble, instalacja elektryczna i centralne ogrzewanie.
Prace remontowe zleciła i nadzorowała przemyska Caritas. Dzięki pomocy finansowej darczyńców z Polski i zagranicy udało się zebrać środki na materiały budowlane. Później do domu wkroczyła ekipa remontowa Czesława Kwolka. Zarówno oni, jak i architekt oraz kierownik robót pracowali za darmo i pod presją czasu. Jeśli bowiem dom nie zostałby wyremontowany, sąd nakazałby umieszczeniu dzieci w domu dziecka, czemu sprzeciwiali się ich dziadkowie.
Dzieci pojechały na ferie
Ojciec dzieci zmarł dwa lata wcześniej. Od samego początku babcia dzieci, pani Anastazja, deklarowała, że chce, by wnuczęta zostały pod jej opieką. Dlatego równolegle z remontem dziadkowie rozpoczęli działania przed sądem o przyznanie opieki nad dziećmi. Wsparło ich Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Krośnie. Dzięki deklaracji urzędników, sąd wydał na to tymczasową zgodę. Po pożarze dzieci wyjechały na ferie do ośrodka rehabilitacyjno-wychowawczego w Rymanowie, gdzie trafiły pod opiekę psychologów i wychowawców. Dwoje z nich jest niepełnosprawnych i wymaga szczególnej opieki. Wkrótce wrócą z ferii. Dzięki zebranym środkom i deklaracjom firm budowlanych niebawem ruszą też prace przy odbudowie spalonego domu, który znajduje się tuż obok tego, w którym doszło do tragedii. Ks. Artur Janiec z przemyskiej Caritas mówi, że po świętach wielkanocnych będzie starał się o wszelkie potrzebne do tego pozwolenia.
Tragiczny pożar
Do tragedii doszło w sobotę 31 stycznia.
Jak wynika z relacji świadków, gdy wybuchł pożar, mama dzieci była poza budynkiem. Po wyprowadzeniu Ani, Rafała, Kamila i Roksany, 35-latka wróciła po coś do budynku i już nie wyszła. Strażacy weszli do środka, znaleźli ciało kobiety przygniecione kredensem. Budynek, w którym wybuchł pożar, był murowano-drewniany. Ogień szybko się rozprzestrzenił.
Autor: db\mtom / Źródło: TTV, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: "Blisko ludzi" TTV