Prasa doniosła, że we wsi Nowe Chrusty chłop uciął głowę swojemu kilkudniowemu synkowi, bo ten przyszedł na świat z zębami. Szokujące, ale wtedy wszyscy wiedzieli, że takie dziecko jest strzygą. Kiedy taki upiór urósł, wcale nie wyglądał jak blady arystokrata z hollywoodzkich filmów. Miał czerwoną gębę, lubił zjeść kiełbasę i tęgo popić. Dało się z nim żyć latami, ale kiedy wariował i zsyłał zarazę, trzeba było go zabić. Najlepiej przebić kołkiem, obciąć głowę albo spalić. I takie obrzędy się działy. Upiór, czyli chodzący po śmierci, był codziennością dla polskiego chłopa.
Z Łukaszem Kozakiem, mediewistą i znawcą polskich upiorów, którego książka na ten temat ukaże się w przyszłym roku, rozmawia Aleksander Przybylski.
Aleksander Przybylski: Gdyby ktoś zmusił cię do wzięcia udziału w halloweenowej imprezie, to za kogo albo za co byś się przebrał?
Łukasz Kozak: Przebrałbym się za upiora, czyli naszego żywego trupa, wampira polskiego. Nie musiałbym robić nic. Ewentualnie troszeczkę poczerwienić sobie twarz, najlepiej wypić nieco wódki, żeby pokraśnieć.
To upiory nie są blade?
Ależ skąd! Jeszcze na początku XX wieku funkcjonowało powiedzenie "czerwony jak upiór". Dziś niezrozumiałe – wszak popkulturowy żywy trup jest albo wampirycznie blady, albo zgniły. Tymczasem to właśnie czerwona twarz była niegdyś symptomem upiorstwa od Pomorza po Ukrainę. Występujący na terenach dawnej Rzeczypospolitej wampir, zwany upiorem, strzygą, strzygoniem lub wieszczym, w zasadzie nigdy nie jest bladym i powabnym arystokratą. To najczęściej chłop o czerwonej gębie. Lubił zjeść kiełbasę, tęgo popić i wdać się w bójkę. Bywał chutliwy. W materiałach etnograficznych z XIX-wiecznej Ukrainy czytamy, że "zaloty upiora to jak zaloty pijanego parobka". W Krakowskiem wierzono, że może przychodzić z grobu do swojej owdowiałej żony, spać z nią i nawet płodzić dzieci. Małopolski strzygoń bywał pomocny dla swojej rodziny. W nocy "płoty grodził, młócił w stodole, rżnął sieczkę" – jak zanotował Oskar Kolberg. Słowem: wzorowy gospodarz, choć trup.
A jak szkodził?
Ksiądz Jan Bohomolec w 1772 roku pisze, że upiory "z grobów wychodzą, na domy nachodzą, ludzi duszą, pasowaniem się z niemi mordują, krew wysysają, na ołtarze łażą, świece łamią". Żywy trup destabilizował porządek lokalnych społeczności. W wariancie łagodnym był takim pośmiertnym dresiarzem: tłukł garnki, bił parobków, straszył pijaków, zaczepiał przechodniów, napastował baby. Mógł wypić mleko krów lub pozawiązywać im ogony, wyjeść kaszę, zrobić bałagan w kościelnych paramentach lub zmienić się w dziewkę i uwieść księdza. W najgorszym wydaniu dziesiątkował całe wsie, zsyłając zarazę. Rozrywał ludzi na kawałki i terroryzował okolicę. Z reguły zaczynał od własnej rodziny. Mógł wejść na dzwonnicę i bić w dzwony, a każdy, kto usłyszał ich dźwięk, zapadał na śmiertelną chorobę. Gdy tylko pojawiała się niewyjaśniona zaraza lub pomór bydła, ludzie w pierwszej kolejności pędzili na cmentarz i szukali naruszonych grobów. Byli nawet specjaliści wykwalifikowani w szukaniu i zwalczaniu upiorów – co ciekawe, owi "upiorobójcy" zazwyczaj po śmierci sami stawali się żywymi trupami. Dysponujemy wieloma źródłami od XVI do XIX wieku, w których opisano owe polowania na upiory – są to zarówno prace naukowe, wojskowe i policyjne raporty oraz artykuły z prasy, a nawet protokoły sądowe.
Wampiry to polski wynalazek?
Dokładnie polsko-ukraiński, a szerzej ogólnosłowiański. Upiór był integralną częścią świata polskiego chłopa. Więcej nawet – mieścił się on w religijnej ortodoksji. Mamy oświeconych duchownych, którzy walczą z wiarą w żywe trupy, ale i takich, dla których zaprzeczanie istnieniu upiorów zakrawa na herezję. Pisarka Emma Jeleńska w swojej etnograficznej rozprawie o poleskich chłopach z 1892 roku pisała: "Ludzie chodzący po śmierci są dla tutejszych włościan równie pospolitem zjawiskiem, jak ludzie chodzący za życia. Lękają się ich trochę, dręczą temi odwiedzinami, ale uważaliby za nieprzytomnego człowieka, który by zaprzeczył istnienia duchów albo wątpił, że można chodzić po śmierci".
To jest nasz towar eksportowy, słowiański wkład w kulturę całego świata – co zauważył już Mickiewicz w czasie paryskich wykładów. Pierwsze szersze źródła pisane dotyczące czegoś, co nazwalibyśmy wampirem, pochodzą z terenów dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Ukraina jest postrzegana przez nowożytnych Polaków jako coś pomiędzy Narnią a Macondo, miejsce, gdzie się dzieją czary i rzeczy niezwykłe. Każda ukraińska chłopka to potencjalna czarownica i to właśnie z terenów Ukrainy pochodzi najwięcej relacji o żywych trupach. Zachował się niezwykły list Pierre’a Des Noyersa, sekretarza królowej Ludwiki Marii Gonzagi z 1659 roku. Francuz wizytował Ukrainę i szczególnie zainteresowały go tam dwie rzeczy. Bobaki, czyli gatunek stepowych świstaków, oraz pewna osobliwa przypadłość tamtejszej ludności. Pisze on, że po rusku zwie się ona "upir", a po polsku "triga". Sam wampiryzm, a w zasadzie "upierstwo", określa mianem "choroby ukraińskiej", która sprawia, że umarli opuszczają groby. List otwiera wielką dyskusję o polskich i ukraińskich upiorach, która toczy się pod koniec XVII stulecia, na łamach paryskiego magazynu "Mercure Galant". Wcześniej możemy odnotować liczne przypadki "nieumarłych" kobiet: spod Lwowa w 1572 roku, z krakowskiego Kleparza w 1624 roku i z Warszawy w 1625 roku. Poznawano je po tym, że zjadały całuny i chusty, w które owinięto je po zgonie, i jednocześnie zsyłały zarazę na okolicę. Najstarszy znany dokument z ziem polskich pochodzi z 1529 roku i dotyczy kary wymierzonej rozpustnemu plebanowi Michałowi z Grabownicy niedaleko Sanoka. Księdza oskarżono o to, że zastawił srebrny krzyż, spoufalał się z kucharką, wałęsał po karczmach, a przede wszystkim pozwolił parafianom wykopać z cmentarza trupa, obciąć mu głowę i przebić kołkiem. Jeśli dodamy do tego materiał archeologiczny i wszystkie nietypowe pochówki, mamy niezrównane zagłębie na naszych terenach niepokornych umarłych. Możemy oczywiście wskazać kilka średniowiecznych źródeł na temat żywych trupów z Anglii i Skandynawii, a nawet znaleźć ślad wiary w żywe trupy w prawodawstwie Karola Wielkiego, są to jednak przypadki odosobnione. Największe zagęszczenie było zdecydowanie tutaj.
A co z tropem południowym? Węgry, Rumunia, Serbia…czy to nie tym krajom należy się palma wampirycznego pierwszeństwa?
Takie przekonanie to wina Brama Stokera, autora Drakuli, który ze zdolnego wołoskiego władcy i obrońcy chrześcijaństwa zrobił salonowego krwiopijcę. To także wina austriackiej biurokracji. Gdy Habsburgowie przejmują w 1718 roku tereny Serbii spod władzy tureckiej, wkracza tam ich prężna administracja. To ona bada i opisuje przypadki dwóch pierwszych wampirzych celebrytów: Petara Blagojevicia i Arnolda Paole oraz ich domniemanych ofiar. Raporty trafiają na podatny grunt niemieckiego oświecenia, które jest absolutnie zafascynowane pozornie nowym tematem do naukowych rozważań.
Kołek w polskie upiory wbija popularna rozprawa o wampirach benedyktyna Augustyna Calmeta z połowy XVIII wieku. Doniesienia z Rzeczypospolitej Calmet traktuje po macoszemu, preferując przypadki bałkańskie oraz greckie. Co gorsza, na pracy Calmeta opiera się Encyklopedia Diderota i posiłkuje się nią Wolter. Do tego zachodni autorzy mylą Ruś z Rosją, co już zupełnie marginalizuje nasz region. Jest to na rękę polskim oświeceniowcom mozolnie walczącym z wiarą w upiory, bo na dobrą sprawę nikt za bardzo nie chce upiorycznej sławy. Widać to w przerzucaniu się żywym trupem jak gorącym kartoflem: ewangelicy uważają go za katolicki zabobon, katolicy przerzucają go na unitów, unici na prawosławnych, a prawosławni zachowują spokój lub przerzucają na islamskich Turków, gdy mają ich w pobliżu.
Trochę dużo tych pojęć. Strzyga, upiór, wampir… Czym to się różniło?
Pobawmy się w zoologów, takich Linneuszów systematyzujących żywe trupy. Żywy trup czy też upiór właściwy, jest podgatunkiem człowieka, który według ludowych wyjaśnień ma dwa serca albo dwie dusze. Kiedy umrze jedna dusza, wędruje w zaświaty, druga zaś ożywia ciało. Jeżeli jesteśmy na Ukrainie, Lubelszczyźnie i nawet w jakiejś mierze na Mazowszu, to mamy do czynienia z upiorem zwanym też upirem, upierem albo wypiórem. Na Kaszubach, Pomorzu, Kujawach mówimy o wieszczym albo łupim, chociaż ta druga nazwa jest pewnie wtórna. Wieszczy jest też w Wielkopolsce. W Małopolsce i na Śląsku są z kolei strzygonie i strzygi.
I to jest strzyga wyglądająca inaczej niż ta z gry o Wiedźminie albo opowiadań Sapkowskiego?
W grze mamy żeńskiego wilkołaka na sterydach. Tymczasem strzyga w większości źródeł nie różni się niczym od upiora. Co więcej, wcale nie musi być kobietą. Wacław Potocki ułożył nawet fraszkę Strzyga, której tytułowym bohaterem jest zmarły chłop. Potocki z właściwą sobie filuterią radzi, by zamiast ucinać chodzącemu trupowi głowę, pozbawić go jąder. Strzygoń z kolei to jedyny z naszych żywych nieboszczyków, który bywał blady. Rodzaj gramatyczny oraz literatura robią swoje i dziś strzyga jest dowolnie interpretowanym kobiecym demonem. Już Zofia Kossak-Szczucka w "Krzyżowcach" zrobiła ze strzygi totemiczno-herbowego demona przyzywanego przez polskich rycerzy na zgubę Saracenom. A skoro mówimy o Sapkowskim, to historia o wiedźminie i królewnie strzydze nie jest jego pomysłem, tylko świetnym przetworzeniem ludowego motywu. U klasyków etnografii znalazłem kilkanaście wersji tej historii zanotowanych od Żmudzi po okolice Krakowa, sam Kolberg zebrał siedem wariantów!
No a po czym poznać upiory właściwe?
Symptomy bycia upiorem pojawiają się w kluczowych momentach: po narodzinach i po śmierci. Dziecko, które urodzi się z zębami lub z dwoma rzędami zębów będzie niechybnie strzygą. Zalecano wyrwać dziecku ząbki, ale nie dawało to gwarancji. W 1933 roku prasa donosiła o szokującym wydarzeniu. We wsi Nowe Chrusty niedaleko Koluszek chłop uciął głowę swojemu kilkudniowemu synkowi, bo ten przyszedł na świat z zębami. Wśród Kaszubów narodziny "w czepku", czyli z fragmentem błony płodowej, zapowiadają wieszczego – aby uchronić dziecko, należy błonę przechować, a po siedmiu latach spalić i popiół dodać do jedzenia. Niekiedy dawano dziecku dwa imiona, by ochrzcić obie dusze, podobnie miało działać bierzmowanie – zdaniem chłopów wymyślone przez papieża, by na świecie było mniej upiorów. Wszelkie znamiona na ciele dziecka były niepokojące, nacierano je więc krwią z łożyska matki. Za życia istotne były wszelkie nietypowe cechy fizyczne: brak włosów pod pachami, fryzura układająca się w dwa czubki, a nawet zez. Pośmiertne cechy upiora to przede wszystkim brak stężenia i rozkładu, rumiana cera, ciepły bok, otwarte oczy, krew za paznokciami. Gwarantowanym upiorem był trup samobójcy, czarownicy lub czarownika. Gdy ciało odkopywano po jakimś czasie, to upiorycznymi cechami była świeżość i nietypowe ułożenie ciała, krew w trumnie lub ustach, pogryziona koszula bądź całun. Wśród Hucułów krążyła historia o upiorze, który leżał w trumnie na boku i palił fajkę. Wieszczy z kolei siadał w trumnie, ruszał się i pomrukiwał.
Intrygujący jest ten wieszczy. Ma coś wspólnego z wieszczem poetą?
Tak jest. Mamy do czynienia z archaicznym słowiańskim określeniem kogoś, kto ma jakieś nadprzyrodzone właściwości, czarownika lub jasnowidza. Pierwsza wzmianka, która wymienia taką nazwę żywego trupa pochodzi z sowizdrzalskiego poematu "Peregrynacja dziadowska" (powstał przed 1614 rokiem). Mowa jest tam o rodzaju żeńskim, wieszczycy, która leży w grobie, zjada chusty, które ma na sobie, i trzeba jej uciąć głowę, bo inaczej zacznie wyłazić i szkodzić.
To budujące, że w świecie upiorów mamy parytety.
Prawda? Już jezuita Jerzy Gengell w 1714 roku w rozprawie "Zniszczenie ateizmu" naucza, że "jeśli jest to trup mężczyzny, to nazywany jest z ruska »upier«, a jeśli kobiety to »upierzyca«". Wracając do wieszczych: polscy poeci znali postać Osjana stworzoną przez szkockiego poetę Jamesa Macphersona i szukali jakiegoś odpowiednika dla postaci natchnionego barda. Tak stworzono wieszcza. Mickiewicz na jednym z paryskich spotkań powiedział: "Nie nazywajcie mnie krytykiem, nazywajcie mnie wieszczem". Ten cytat jest notorycznie wyjmowany z kontekstu, bo zaraz potem dodaje "ale któż z nas nie jest wieszczem?" i nadaje to miano wszystkim emigrantom zaangażowanym w sprawę niepodległościową. O co chodzi Mickiewiczowi? Może Mickiewicz i jego towarzysze są "upiorami Polski"? Skazani na emigrację muszą z tego symbolicznego grobu w jakiś sposób wrócić. Taką intuicję miał już Wyspiański w Legionie, gdzie postać Mickiewicza woła "Otom ujrzał Upiorzycę ojczystą... O Polsko, święty upiorze!". Pamiętajmy, że Mickiewicz do literatury polskiej wprowadza upiora jako kluczową figurę romantyzmu i narodowego dramatu, wywołując szok i zgorszenie warszawskich klasyków, którzy chcieli ładnych sielanek i mitologicznych alegorii. A tu im jakiś litewski prowincjusz wyjeżdża z zabobonami.
Dziś, gdy mówimy wampir, to myślimy o Garym Oldmanie w niebieskich okularach albo Tomie Cruise w koszuli z żabotem. Amerykanie ukradli nam wampiry?
Możemy dokładnie wskazać wydarzenie i osoby odpowiedzialne za to, że wampir, którego znamy z Hollywood, stał się wampirem wzorcowym. Wszystko zaczyna się w 1815 roku od wybuchu wulkanu Tambora w Indonezji i spowodowanego tym tak zwanego roku bez lata w 1816. W willi nad Jeziorem Genewskim spotyka się wówczas złota angielska młodzież. Znudzona deszczem i odurzona laudanum, a rozochocona niemieckimi opowieściami o duchach, urządza sobie konkurs literacki na najstraszniejsze opowiadanie. Mary Godwin (wkrótce Shelley) tworzy wtedy Frankensteina, a lekarz John Polidori układa szkic Wampira. Polidori jest ślicznym chłopakiem, który w wieku 19 lat zrobił doktorat z medycyny na temat lunatykowania. Jest zafascynowany lordem Byronem, któremu służy jako osobisty medyk, zresztą chyba ma z nim romans. Byron opowiada towarzystwu historię o greckich wampirach, które oczywiście są tak naprawdę słowiańskie. Zainspirowany Polidori pisze później opowiadanie zatytułowane Wampir. Występujący tam demoniczny lord Ruthven to portret Byrona. Piękny i niemoralny arystokrata, cieszący się niesłabnącym powodzeniem wśród kobiet i mężczyzn. W podobny sposób swojego Drakulę sportretuje później Bram Stoker i takim przejmie go popkultura.
A skąd się wzięło słowo "wampir"?
W 1732 roku po objęciu przez Habsburgów we władanie Serbii i Bośnii powstaje słynny raport Visum et Repertum. Austriaccy oficerowie opisują w nim przypadki wampiryzmu i walki miejscowych chłopów z upiorami. Tam pojawia się słowo "Vampyr" będące zniekształconym upiorem. I w tej zgermanizowanej formie zrobiło światową karierę. Niemieccy uczeni po prostu byli skuteczniejsi (śmiech).
Dałoby się przeprowadzić "Wywiad z upiorem"? Bo wampir polski sprawia wrażenie mało elokwentnego i małomównego.
Na Pokuciu wierzono, że upiory i wiedźmy miały swój własny, niezrozumiały dla zwykłych ludzi język. Zasadniczo jednak były jak za życia. Jeśli chłop był mrukiem, to był mrukliwym upiorem. W drugiej części mickiewiczowskich Dziadów finałowy upiór milczy bardzo wymownie: "Cóż to za szkarada? Nie odchodzi i nie gada!". Z kolei w wierszu Upiór mamy do czynienia z całkiem wygadanym trupem zanoszącym poetyckie skargi. Ksiądz profesor Jan Perszon zanotował relację, że w Sulęczynie dwóch pijaków poszło rozprawić się z wieszczym. Gdy go odkopali, krzyknął do nich: "Albo wy mnie, albo ja wezmę was!". Z kolei wedle etnografa Stanisława Ciszewskiego w Sławkowie pewien śmiałek spędził ze strzygoniem noc w kościele. Nie tylko ukradł mu jedną skarpetkę, ale wdał się z nim w rozmowę.
Czasami jedną skarpetkę wkładano nieboszczykowi do trumny "aby miał co robić". To był jakiś polski zamiennik rumuńskiego czosnku?
(śmiech) To co innego. Mamy kilka relacji, że zaraz po wyjściu z grobu strzygoń musiał się rozebrać. U Kolberga znajdujemy przyśpiewkę z kieleckiego o strzygoniu napastującym wdowę: "na czworakach łaziło, a całe nagie było, przeszkadzało i jęczało, tłukło i łóżko dźwigało". Nie do końca wiadomo, po co trup się obnażał, ale to fakt, że czasem straszył z gołym tyłkiem. Gdy wracał do trumny, ponownie wkładał przyodziewek. W opisanej przez Ciszewskiego historii nieszczęsny upiór, nie mając skarpetki, tak się spieszył przed pianiem kura, że wsadził obie stopy w jedną. To nie był tylko figiel spłatany strzygoniowi, śmiałek miał dowód swojej przygody.
Podobno przeciętny nastolatek doskonale wie, jak bronić się przed zombi apokalipsą. Zdradzisz nam jak bronić się przez wampiro-strzygo-apokalipsą?
Zacznijmy od prewencji. Po pierwsze należy wsadzić trupowi coś w usta, na przykład kawałek cegły. U księdza Bohomolca jest wymienione nawet świńskie łajno. "Gazeta Warszawska" z 1801 roku opisuje przypadek Maryny Warlin z Uchylska na Śląsku, która z rozkazu księdza została pochowana twarzą do dna trumny, a jej nos zatkano ziemią. Z "Schlesische Provinzialblätter" wiemy, że pod język położono jej "Lucaszettel". Były to masowo odbijane malutkie święte obrazki w formie przypominającej znaczki pocztowe, które w razie potrzeby połykano, aby przez swą moc działały jak doustne lekarstwo. W zależności od potrzeby połykano Matkę Boską, umęczonego Chrystusa, a przy lżejszych dolegliwościach można było zażyć jakiegoś pomniejszego świętego. Moc świętych karteczek skutecznie zatrzymywała umarłych w grobach. Gdy ta magiczno-religijno-medyczna praktyka zanikła, trupowi wkładano do ust karteczkę z jego imieniem lub imieniem "Jezus". Oprócz tego wiązano trupom ręce łykiem lub wstęgą manipularza. Nie zdziwiłbym się, gdyby funkcjonująca do dziś pogrzebowa tradycja zawiązywania rąk umarłego różańcem była reliktem tej praktyki. Można było też położyć na szyi sierp lub umieścić na ciele krzyżyki z wosku lub drewna. Do trumny wkładano też modlitwy bez słowa "amen". Trup musiał wtedy odmawiać modlitwę w kółko i tym sposobem był zajęty do dnia sądu ostatecznego. Pobawmy się w informatyków: mamy tu doskonałe zastosowanie infinite loop.
Sprawić, by upiór się zawiesił!
Dokładnie (śmiech). Można było też rozsypać mak w trumnie albo na drodze konduktu. Wtedy, zamiast straszyć, upiór musiał mak liczyć i nie było siły, żeby zdążył przed pianiem kura czy przed świtem. Kaszubi znad Bałtyku wsadzali sieci, żeby wieszczy miał co rozplątywać. Są też metody drastyczne. Chmielowski w Nowych Atenach podaje takie sposoby. To przebicie kołkiem, obcięcie jakiejś kończyny, obcięcie głowy, a w ostateczności spalenie. To trochę zgadywanka, bo zdaniem Chmielowskiego upiór powstaje w wyniku paktu czarownicy z diabłem i ta umowa szczegółowo określa warunki unieszkodliwienia chodzącego trupa. Jeśli nie mamy pewności, uczony ksiądz radzi "najlepszy tedy sposób spalić, to wszytkie już kondycje skończą się na popiele".
Najczęściej czytamy o obcinaniu głów łopatą, czyli rydlem. To pragmatyzm czy dopatrujesz się w tym jakiejś symboliki?
Nie, tu chodzi tylko o wygodę. Najłatwiej uciąć głowę leżącemu w mogile rydlem, zwłaszcza jak jest porządnie naostrzony. Rydel jest też zawsze w pogotowiu na cmentarzu. Sprawdzał się również topór, który miał dodatkowo atuty rymotwórcze. Elżbieta Drużbacka, świetna późnobarokowa poetka, zdecydowanie faworyzuje topór ze względów poetyckich "A jako zwyczaj, rydlem czy toporem/ Łby poucinać, zagrzebać pod borem". Podobnie Mickiewicz w trzeciej części Dziadów: "Potem pójdziem, krew wroga wypijem,/ Ciało jego rozrąbiem toporem,/ Ręce, nogi gwoździami przybijem,/ By nie powstał i nie był upiorem". Z kolei Miłosz w roli prozaika opisuje w Dolinie Issy epizod z kochanką księdza, Magdaleną, która po samobójczej śmierci jest naturalną kandydatką na upiorzycę. Tam preferowane są rydle, a sama scena jest wyjątkowa: chłopi egzekutorzy przygotowują się do tego misterium, bo to jest prawdziwa ceremonia. W nabożnym milczeniu ostrzą rydle i piją wódkę. Co ciekawe, Miłosz w rozmowie z profesorem Aleksandrem Fiutem przyznał, że taka sytuacja miała rzeczywiście miejsce.
A dlaczego niektórzy smarowali się trupią krwią lub wręcz ją pili? To była jakaś antywampiryczna szczepionka?
Szczepionka lub homeopatia, w myśl magicznej zasady, by podobne zwalczać podobnym. Co ciekawe, mamy dużo więcej relacji o ludziach pijących krew upiorów niż vice versa, co również przeczy popkulturowemu obrazowi. Z podejrzanych trupów wyciskano krew, mieszano z ciastem i wypiekano apotropaiczny chleb. Mieszano ją zwykle z wódką – był to niezawodny lek, gdy upiór przynosił zarazę. Ksiądz profesor Perszon podaje taką historię: "Przed II wojną światową umarł w osadzie pod Luzinem mężczyzna. Podczas pustej nocy [czuwania przy zmarłym] on zaczął się robić czerwony. Ludzie, którzy tam śpiewali, od razu ucięli mu palec serdeczny, wzięli trochę tej krwi, co wypłynęła, w filiżankę. Później zmieszali tę krew z kawą i dali wypić każdemu, wtedy on nic im nie zrobił".
I to wszystko się działo w kręgu bliskich sobie osób, rodziny?
Niektórzy nie mieli skrupułów, żeby swoim bliskim obcinać głowy. Co więcej, są wzmianki o takich ludziach jak włościanin Gutowski z okolic Gniezna, który na łożu śmierci powiedział: – Drogie dzieci, ja jestem upiorem, będę wychodził z grobu po śmierci, więc wiecie, co robić.
Widać tu było pewną ambiwalencję, z jednej strony całkowite przyzwyczajenie i przekonanie co do istnienia upiorów, a jednocześnie bezgraniczny strach przed nimi – w pismach kaznodziejskich wieśniaków gani się za to, że upiorów boją się nie tylko bardziej niż diabła, ale nawet Boga! To obraz mentalności chłopskiej, wyłaniający się z dzieł polskich klasyków etnografii. Odrzucam wszelkie próby racjonalizowania, mnie interesuje uchwycenie ludowego fantazmatu, a nie jego racjonalizacja. Oczywiście zdarzały się wpadki chętnie podchwytywane przez prasę. Na przykład niejaki Tymko Nowak z podkarpackich Maćkowic został w 1908 roku pochowany żywcem. Gdy grabarz usłyszał walenie w wieko trumny, to zamiast ją otworzyć, uciekł. Gdy wreszcie odważono się na podniesienie wieka, to jak czytamy: "nieboszczyk leżał na boku, całe ubranie na strzępki miał poszarpane, a ciało pozdzierane i kawałkami powygryzane. Ściany trumny były zupełnie rozbite”. Autor relacji kwituje to surowo: "Oto przesąd pozbawił człowieka życia". Wiara w upiory dotyczyła nie tylko chłopów, ale też szlachty, ludzi wykształconych, księży. Georg A. Helwing, pastor z Węgorzewa i przy okazji wybitny przyrodnik, narzekał w 1722 roku, że nawet luteranie boją się upiorów i ścinają trupom głowy. Wiadomo, ci katolicy to zawsze byli podejrzani, wierzyli w jakieś gusła i papieża. Ale żeby racjonalny protestant łykał ten zabobon? Nie do pomyślenia! (śmiech).
Próbowano z tą wiarą jakoś walczyć?
Oczywiście, w imię walki z ciemnotą robią to oświeceniowcy. Biskup Teodor Czartoryski ogłosił list pasterski, odczytywany w kościołach od Poznania po Warszawę, w którym groził ekskomuniką każdemu, kto będzie wykopywał trupy choćby po to, by tylko sprawdzić, czy nieboszczyk jest upiorem. Było to w 1739 roku, kilkanaście lat przed znanym edyktem cesarzowej Marii Teresy, zwalczającym zabobon na ziemiach habsburskich. Na łamach warszawskiego "Monitora" rozgorzał spór między imć Nieupiorowierskim, który wiarę w upiory tępił, i Symplicjanem Staruszkiewiczem, co to "baby pławi i upiorom głowy ścina". Oczywiście były to postacie fikcyjne, na potrzeby polemiki stworzone najpewniej przez braci Bohomolców. W przededniu wybuchu powstania styczniowego magazyn o wymownym tytule "Kmiotek" publikuje opowiadanie o fałszywym strzygoniu. Dość zasmucające w swojej racjonalizacji i dydaktyzmie. Oto złodziej przebiera się za upiora, żeby okradać skamieniałych ze strachu włościan. Podstęp przejrzała dopiero grupa przebywających na letnisku studentów, którzy przebierańca demaskują i batożą bez litości. Dać im psa i byłoby zupełnie jak w Scooby-Doo.
Skutek przynosiło to jednak mierny. Zaraz po pierwszym rozbiorze austriacki gubernator Galicji skarży się krakowskiemu biskupowi, że parafianie polują na wampiry. Biskup odpowiada, że nic takiego nie ma miejsca, a jednocześnie poleca swym plebanom sprawdzić, czy ich owieczki nie praktykują "dawnych o upiorach przesądów". W Cieklinie w 1851 roku chłopi odkopali sześć domniemanych upiorów. Jednemu roztrzaskali głowę, pięć pozostałych głów zakopali pod kościołem, ale płytko, psy więc je odgrzebały. W 1869 roku w Bodzentynie Jan Szafraniec odkopał zmarłą żonę, która nie dawała mu spokoju, związał jej ręce oraz przewrócił twarzą do ziemi. Potem uciął jej także głowę, za co trafił pod sąd. W 1871 roku we wsi Gadka włościanie porąbali na kawałki zmarłego Grzegorza Tarabasza i przybili jego członki do dna trumny gwoździami. W 1892 roku nieopodal litewskich Święcian były żołnierz nazwiskiem Dapkus za srebrnego rubla i pud ziemniaków zgodził się zdekapitować i przebić dębowymi kołkami ciało samobójczyni. Przekupili go synowie denatki, kiedy ksiądz odmówił zmarłej miejsca na cmentarzu. Stary wiarus ścinał głowę "w polu w obecności prawie całej wsi, uroczyście, z krzyżami i medalami na piersiach", następnie zaś odbyła się suto zakrapiana stypa. Podobnych przypadków zebrałem blisko setkę.
Kiedy ta wiara zanika?
Być może wcale jeszcze nie zniknęła. Ksiądz profesor Jan Perszon – teolog i etnograf – badając społeczność kaszubską w latach 90. ubiegłego wieku rozmawiał z ludźmi, którzy nadal wierzyli w wieszczych. Z kolei profesor Jan L. Perkowski z University of Virginia, który badał kaszubskich imigrantów w kanadyjskim Ontario, notował podobne relacje w latach 60. XX wieku. Fascynująca sprawa – jedyne wampiry w Kanadzie pochodzą z Pomorza!
Piszesz teraz książkę i zbierasz źródła o upiorach na zamówienie Instytutu Adama Mickiewicza. Publikacja ma wyjść po angielsku. Dlaczego?
To ogromny temat, a przy tym całkowicie zignorowany przez naukowców i popularyzatorów. Bez tego historyczno-etnograficznego kontekstu nie rozumiemy wielu aspektów polskiej kultury – od stosunku do zmarłych po najważniejsze dzieła naszych romantyków. Przy tym materiał jest niezwykle atrakcyjny, pobudzający wyobraźnię i należy mu się rzetelne opracowanie oparte na źródłach. W najważniejszych naukowych pracach o wampirach Polska jest traktowana marginalnie, o przyczynach wspominałem. Tymczasem mamy naprawdę najwięcej materiałów źródłowych, moim zdaniem najciekawszych, które mogą przynieść zupełnie nowe otwarcie tego mocno eksploatowanego tematu. Instytut Adama Mickiewicza jest idealnym partnerem – nie tylko ze względu na swojego patrona. To instytucja, która pomaga realizować wiele świetnych międzynarodowych projektów związanych z kulturą polską. Pomyśl, jak ogromny potencjał stanowią nasze historie o upiorach i jak mogą przyczynić się do popularyzacji polskiej kultury, historii i literatury na świecie.
Marzy ci się jakiś krwisty serial albo komiks osadzony w realiach, dajmy na to XVII-wiecznej Polski, gdzie Skrzetuski z Wołodyjowskim walczą z upiorami?
Wolałbym, żeby walczyli z nimi polscy chłopi, ewentualnie Bohomolec, Mickiewicz i Kolberg. Pracując nad książką, co chwila łapię się na tym, że każde ze źródeł to w zasadzie gotowy scenariusz do filmu, gry lub znakomity materiał na powieść. Instytut Adama Mickiewicza już wyprodukował animację opartą na pracach Kolberga i Ciszewskiego. Stworzył ją Kajetan Obarski, korzystając ze starych grafik z polskimi typami ludowymi, lektorem z kolei jest znany śpiewak tradycyjny Adam Strug. Nie ukrywam, że obu uważam za najlepszych w swoim fachu, film jest zresztą pokazywany teraz na międzynarodowych festiwalach, a wkrótce będzie dostępny w sieci. Anglojęzyczna antologia polskich źródeł może zostać wykorzystana na wiele sposobów – dlaczego nie miałaby powstać choćby manga na podstawie polskich prac etnograficznych? W czasie pracy spotykam się z wielkim zainteresowaniem i dużą pomocą ze strony zarówno naukowców, jak i instytucji kultury. Mam wrażenie, że szczęśliwie zanika lekceważenie tego tematu jako niepoważnego bądź budzącego jakieś kontrowersje. A przy tym ustępuje niezrozumiała pogarda dla kultury ludowej, która na długie lata zepchnęła historie o upiorach na margines.
Upiory wyklęte?
Na pewno wzgardzone i odrzucone. Historia upiorów rozgrywa się zwykle na wsi, wśród chłopów, czyli warstwy wykluczonej. I to są w jakiś sposób opowieści równoległe. Upiory i lud głosu nie mają. To – poza romantycznym epizodem – są i byli dla kultury wysokiej outsiderzy. Wykorzystani i zmarginalizowani przez literacko-popkulturowe arystokratyczne wampiry. Mam nadzieję, że dzięki mojej pracy ten głos odzyskają.
Autor dziękuje za udostępnione materiały Instytutowi Adama Mickiewicza oraz p. Nazariuszowi Faluszewskiemu z Hurtowni Funeralnej FUNERO za udostępnienie przestrzeni do nagrania wywiadu.
Autor: Aleksander Przybylski
Źródło zdjęcia głównego: IAM