Prawie 200 lat tradycji i wielka duma Polski. Wystarczyły jednak dwa miesiące, by po "dobrej zmianie" zła sława rozeszła się po świecie, a właściciele zaczęli zabierać swoje cenne konie ze słynnych polskich stadnin. Na czym polega koński biznes i jaką rolę odgrywa w nim Polska? By zrozumieć, o co toczy się ta gra i jakie grupy interesów ścierają się ze sobą, reporter "Czarno na białym" Wojciech Bojanowski pojechał nie tylko do Janowa Podlaskiego i Michałowa, ale też do największych i najdroższych stajni świata, w których nikt nie ma wątpliwości, że najlepsze są polskie araby. A w każdym razie były do tej pory.
- Z tymi końmi są związane ogromne pieniądze, ogromne - mówi w rozmowie z tvn24 Anna Stojanowska, była inspektor ds. hodowli koni w Agencji Nieruchomości Rolnych.
Dotychczas polskie araby chętnie kupował cały świat. Lotniczy transport konia na najdłuższych trasach, to wydatek rzędu 100 tys. złotych. Szejkowie jednak nigdy nie uważali tej kwoty za wygórowaną.
- To gigantyczny rynek. Ceny są kosmiczne, ale też codziennie utrzymanie konia to potężne koszty - wyjaśnia Marion Wichmann, menedżerka stadniny Al Aryam Arabians w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.
W ciągu ostatnich 5 lat polskie araby trafiły do 24 krajów na całym świecie, m.in. do USA, Australii, Belgii, Niemiec i Wielkiej Brytanii. W tym samym czasie najwięcej pieniędzy, bo aż 17 mln złotych, wydali u nas szejkowie z Arabii Saudyjskiej, a po ponad 10,5 mln zł zainwestowali klienci ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Wielkiej Brytanii. Dalej na liście są Stany Zjednoczone (ponad 7 mln zł) i Katar (prawie 4,5 mln zł).
Polska potęga
Menedżerowie największych stadnin są zdania, że araby z Polski kształtują ceny na rynku światowym.
- Bez cienia wątpliwości są to najlepsze konie na świecie - mówi Ryan Jones, trener w saudyjskiej stadninie królewskiej, który za ponad 1 mln złotych kupił w Polsce klacz o imieniu Norma.
Michael Van Den Elsken ze stadniny Al Zobair Stud w ZEA w Polsce kupił klacz Pistorię za 2,6 mln złotych. - To czysta krew, są najlepsze. Rosyjskie konie to potęga, ale nie tak dobre jak polskie w tej chwili - wyjaśnia.
Martwy źrebak i senator Dobrzyński
Ostatnio w Michałowie padła druga klacz. Reporterowi TVN24 udało się dotrzeć do zdjęć przedstawiających sekcję zwłok 16-letniej Amry, należącej do Shirley Watts. Koń, który padł 2 kwietnia, był warty ok. 1,5 mln złotych.
Dwa tygodnie wcześniej padła klacz Preria, warta niemal 1 mln złotych. Także należała do Watts.
W ubiegłym roku, jeszcze przed odwołaniem prezesów stadnin, padła klacz Pianissima. Jej śmierć była podawana jako jeden z powodów odwołania prezesów stadnin w Janowie Podlaskim - Marka Treli oraz prezesa stadniny w Michałowie Jerzego Białoboka. Razem z nimi zwolniono Annę Stojanowską, inspektor ds. hodowli koni w ANR.
Teraz Michałowem zarządza 28-letnia Anna Durmała, a Janowem Podlaskim - Marek Skomorowski. Do zarządu Janowa powołany został też 28-letni Mateusz Leniewicz-Jaworski.
Zdaniem osób związanych z odwołanymi prezesami stadnin, za tymi dymisjami stał senator PiS i wieloletni współpracownik ministra rolnictwa Jan Dobrzyński. Wszystko miało się zacząć od śmierci źrebaka Dobrzyńskiego. Byli pracownicy stadnin mówią, że po tym wydarzeniu senator straszył ich, że jeszcze im pokaże, mówił, że zniszczy Białoboka, pisał donosy. - To jest nieprawdziwe - twierdzi TVN24 Dobrzyński.
Domagał się finansowej rekompensaty za śmierć źrebaka, na co nie zgodził się Jerzy Białobok. Po zmianie prezesa stadniny senator Dobrzyński złożył pozew do sądu przeciwko stadninie.
Nieprawidłowości
Przyczynami odwołania prezesów były rzekome nieprawidłowości w zarządzaniu stadninami. Prezes stadniny w Michałowie Jerzy Białobok sam ze sobą podpisał umowę wynajmu domu o powierzchni 190-metrowego za 170 zł miesięcznie. W rozmowie z TVN24 wyjaśnia, że ta umowa zawsze znajdowała się w aktach i ANR nigdy jej nie kwestionowała.
Inny zarzut to organizacja Dni Konia Arabskiego i aukcji Pride of Poland zlecone zewnętrznej firmie. Umowa gwarantowała jej 12-proc. zysk od sprzedaży koni i roczne przychody nie mniejsze niż 550 tys. zł. - Nikt nie zorganizuje tej imprezy na podobnym poziomie taniej - wyjaśnia Barbara Mazur z firmy Polturf.
Kim jest Leniewicz-Jaworski?
W przypadku nowej ekipy zarządzającej stadninami w Janowie Podlaskim i Michałowie wątpliwości budzi merytoryczne przygotowanie szefów. Do zarządu stadniny w Janowie powołano 28-letniego Mateusza Leniewicza-Jaworskiego, którego chwalono za "doświadczenie, wiedzę, znajomość" i pracę w prestiżowych międzynarodowych stadninach koni arabskich.
Czy rzeczywiście tak było?
Stadnina Al Shaqab, w której nad "nieoficjalnym projektem" Jaworski miał pracować - jak sam mówi - w przesłanym do nas oświadczeniu prezentuje to inaczej. "Pan Mateusz przez 9 miesięcy pracował w Al Shaqab jako wolny strzelec na stanowisku pracownika technicznego. Nie był zaangażowany w tworzenie wizji rozwoju stadniny, jej zarządzanie, opracowywanie programu hodowlanego" - czytamy w piśmie.
Także stadnina Arctic Tern Center w Belgii w oświadczeniu dementuje to, co w życiorysie napisał Leniewicz-Jaworski. "Mateusz Jaworski nigdy nie sprawował żadnej funkcji kierowniczej, nie miał wpływu na nasz program hodowlany, ani nie opracowywał jego wizji na przyszłość".
Co dalej?
Trela i Stojanowska są międzynarodowymi sędziami, którzy oceniają konie arabskie. Hodowcy uważali, że było to uznanie dla ich zasług w hodowli. Teraz polskie stadniny są jednak w innych rękach.
- Każdy nieprofesjonalny krok w tym systemie może przynieść wielkie straty. Wszystko, co się teraz dzieje, to droga do katastrofy - ocenia w rozmowie z TVN24 Jaroslav Lacina, prezes Europejskiej Organizacji Koni Arabskich.
Lacina ostatnio odebrał z Janowa swojego konia. - Myślę, że będzie lepiej, jak koń będzie w domu. Będzie bezpieczniej - wyjaśnia. 12 godzin później swoje klacze z Janowa zabrała Shirley Watts.
- Skalę tego, co się stało, można by porównać tak jakby przyszła nowa władza i sprzedała Częstochowę, Jasną Górę, bo dobra zmiana idzie - wyjaśnia jeden z pracowników stadniny.
Autor: pk//plw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24