- Nikt nie jest w stanie powstrzymać zdeterminowanych bandytów przed dokonywaniem kolejnych czynów, możemy tylko je ograniczać - powiedział o poniedziałkowych incydentach chuligańskich Bartłomiej Sienkiewicz. Szef MSW przypomniał w "Faktach po Faktach", że policja, która w roku ubiegłym była "oskarżana o to, że prowokowała swą zbyt bliską obecnością". - Tym razem chcieliśmy obniżyć poziom napięcia - powiedział minister.
W poniedziałek ulicami Warszawy przeszedł organizowany przez narodowców "Marsz Niepodległości", w którym uczestniczyło - według policji - ok. 20 tys. osób. Podobnie jak w poprzednich latach doszło do chuligańskich burd. Niektórzy uczestnicy marszu i cześć opozycji uważają, że policja nie stanęła na wysokości zadania, działała zbyt wolno i nie zapewniła bezpieczeństwa na ulicach Warszawy.
Szef MSW wyjaśnił w "Faktach po Faktach", że policja użyła w tym roku innej strategii niż w czasie zeszłorocznych obchodów Święta Niepodległości. Jak przypomniał Sienkiewicz była bowiem wtedy krytykowana za to, że znajdując się w zbyt bliskiej odległości od manifestujących, prowokuje ich.
- Tym razem chcieliśmy obniżyć poziom napięcia, doprowadzić do sytuacji, w której manifestanci nie będą odbierali tej obecności policji tuż obok siebie jako zagrożenia, czy też wyzwania ze strony policji - wytłumaczył Sienkiewicz.
- Okazało się, że i ta taktyka jest nieskuteczna, ponieważ wobec bandytyzmu bardzo często zawodzą taktyki, pozostaje naga siła. I wielokrotnie była ona wczoraj wobec nich używana - przyznał minister.
"To uczestnicy nadają charakter manifestacji"
Bartłomiej Sienkiewicz przyznał, że jako szef MSW czuje się odpowiedzialny za całość wydarzeń, które miały miejsce 11 listopada. Podkreślił jednak, że "to uczestnicy nadają charakter manifestacji".
- Mamy do czynienia z sytuacją, która się powtarza z roku na rok, co nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Myśmy, oczywiście, zrobili wszystko, żeby w tym roku to wyglądało o wiele spokojniej, o wiele lepiej. Ale od początku mówiliśmy jedno: jeśli pod rządami nowej ustawy o zgromadzeniach publicznych jest elementarna dobra wola po stronie osób manifestujących, nie ma żadnego problemu - powiedział minister.
Sienkiewicz przypomniał, że we wrześniu w Warszawie protestowało 100 tys. związkowców i nie doszło wtedy do żadnych niepokojących incydentów, a organizatorzy demonstracji współpracowali z policją. - W momencie, kiedy nie ma tej współpracy, kiedy się okazuje, że organizator nie dojrzał do tego, żeby organizować tego rodzaju imprezy i dochodzi do burd, wtedy reaguje policja - wyjaśnił minister.
- Nikt nie jest w stanie powstrzymać zdeterminowanych bandytów przed dokonywaniem kolejnych czynów, możemy tylko je ograniczać - stwierdził szef MSW.
"Nikt do tej pory nie przekroczył takiej granicy barbarzyństwa"
Minister Sienkiewicz odniósł się też do burd, do jakich doszło w pobliżu ambasady Federacji Rosyjskiej. Spłonęła budka wykorzystywana przez policjantów ochraniających placówkę, a na teren ambasady rzucono petardy i race. - Mamy do czynienia z incydentem, nad którym bardzo ubolewam, ponieważ pod hasłami patriotyzmu w gruncie rzeczy ci ludzie doprowadzili do sytuacji, w której musimy się wstydzić za nasz kraj - powiedział szef MSW.
Zdaniem ministra zdarzenie to pokazuje "skalę patologii, która była obecna w tym marszu". - Ten incydent był pierwszym takim incydentem w historii wolnej Polski. Nikt do tej pory nie przekroczył takiej granicy barbarzyństwa, żeby zaatakować obce placówki. To był incydent, który nie mieści się w żadnych regułach ani w żadnych schematach działania - ocenił Sienkiewicz.
Sienkiewicz wyjaśnił, że race, butelki i petardy latały nad głowami policjantów. - Wszystko jedno, gdzie byśmy stali, efekt byłby taki sam - uważa minister. Wytłumaczył również, że organizatorów można jedynie namawiać na zmianę trasy, ale nie można im jej narzucić.
"Ideowe dzieci PiS-u"
Minister spraw wewnętrznych odniósł się też do zarzutów polityków PiS, którzy twierdzą, że policja nie była w stanie zapewnić bezpieczeństwa mieszkańcom Warszawy. Sienkiewicz w porannym wywiadzie w RMF FM ocenił natomiast, że sprawcy zamieszek to "ideowe dzieci PiS-u". Jego zdaniem, odcięcie się PiS od tegorocznego "Marszu Niepodległości" nie wystarcza.
- Pytanie, czy raz uruchomiony mechanizm jest szybko do zatrzymania. To, że w tej chwili PiS udaje, że nie ma nic wspólnego z tym przekazem ideowym, z tymi pochwałami patriotyzmu stadionowego, to jest trochę herbata po obiedzie, bo trzeba było o tym myśleć rok temu, dwa lata temu - ocenił minister. - Teraz nie dziwię się, że ta część opozycji udaje, że z tym nie ma nic wspólnego - powiedział.
Autor: kg//bgr / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24