Mistrzostwa Polski - tych ma sześć, Puchary Polski - pięć. Medal mistrzostw Europy - jeden, brązowy. Także tytuł miss tych samych mistrzostw. I grubo ponad setka meczów rozegranych w kadrze Polski. Dorobek Anny Werblińskiej, wcześniej Barańskiej, jest imponujący. Miejsce wśród najwybitniejszych polskich siatkarek w historii ma pewne.
Rywalki jej nie lubiły, bo była zawzięta i nie odpuszczała. Dziś siatkówka to dla niej wspomnienia. Jest matką, żoną i panią domu. Każe podkreślić, że panią domu, a nie kurą domową. Bo to ona panuje nad wszystkim, co się dzieje u Werblińskich w domu, w Kaliszu.
Będzie też o przekleństwach i wrogach pod siatką, o tematach tabu w szatni, bólu i chwilowej nienawiści do sportu.
TOMASZ WIŚNIOWSKI: Ostrzegano mnie przed rozmową z panią. Słyszałem, że Werblińska ma trudny charakter.
ANNA WERBLIŃSKA: Zawzięta jestem, owszem. Jeśli mam cel, to chcę go, może nie po trupach, ale osiągnąć. Złośliwa jednak nie jestem.
Patrzę na pani facebookowy fanpage, prawie 40 tysięcy obserwujących, ale ostatni wpis sprzed pięciu lat. W ogóle w mediach społecznościowych pani nie szaleje. Brak czasu?
Facebooka bardzo zaniedbałam, nie będę ukrywać. Gdzie indziej zaglądam sporadycznie i od czasu do czasu wstawię jakieś zdjęcie. Nie jestem typem osoby, która musi pokazywać publicznie coś ze swojej codzienności, co robię i gdzie jestem. Raczej traktuję to jako rodzaj pamiętnika. Wrzucę wspomnienia z wakacji, jakieś zdjęcie z rodziną, ale nie wszystko, nie jestem kimś, kto będzie publikować coś codziennie. Cenię swoją prywatność, więc mojego życia od A do Z nikt nie zobaczy.
A myślałem, że to przez brak czasu. Czyli matka dwójki dzieci ma sporo wolnego?
Czas mam, gdy położę spać dzieciaki. Czekam jakieś dziesięć, piętnaście minut, aż konkretnie zasną, i wtedy telefon idzie w ruch. Coś przeczytam, coś przejrzę. Albo sprawdzam, co słychać w świecie, między usypianiem i gotowaniem czy posprzątaniem, przy kawie.
Anna Werblińska to dzisiaj pani domu?
Tak i nie wstydzę się tego. Stwierdziliśmy z mężem, że dopóki dzieci są jeszcze małe, dopóki córka nie pójdzie do przedszkola, to ja tutaj jestem kurą… Nie, nie kurą, nie lubię tego określenia. Jestem panią domu, bo dbam o dom, o dzieci, o przedszkole, zerówkę, o ich zajęcia dodatkowe. A mąż skupia się na swojej firmie. Ale to nie jest tak, że jestem na jego garnuszku. Też mam swoją firmę działającą w transporcie, coś tam kiedyś zarobiłam, grając w siatkówkę, coś zainwestowałam i to przynosi teraz profity.
Obrazy, złoto, nieruchomości?
Własna firma i nieruchomości. Mamy kilka mieszkań.
Pani gotuje, pierze, zajmuje się dziećmi, a kto u was w domu podejmuje strategiczne decyzje? Wybór mebli do domu, miejsce wyjazdu na urlop?
Wspólnie, bo mąż jest taką osobą, z którą mogę porozmawiać o wszystkim. O sprawach kobiecych, o jego firmie, o duperelach. Siadamy wieczorem, gdy dzieci już śpią, i obgadujemy różne kwestie.
Siatkówką jeszcze się pani interesuje? Polki przed naszą rozmową grały w Lidze Narodów. Wie pani, jaki był wynik?
Mignęło mi, że grały bodajże z Tajlandią, tylko tyle. Żeby obejrzeć mecz, musi być dogodny termin, ten dzisiejszy był rano, więc bez szans. Wstaję wcześnie, odwożę dzieciaki do przedszkola, robię zakupy i wracam do domu. Będąc szczerą, gdybym powiedziała, że brakuje mi siatkówki, tobym skłamała. Przeżyję bez niej, bardzo mało jej oglądam, aż wstyd się przyznać. Czasami ktoś mnie zapyta o wynik i jest mi, byłej siatkarce, głupio, że nie wiem. Dziś często nie mam ochoty włączyć telewizora, tak pochłania mnie codzienne życie.
Siatkówka to nie tylko medale, ale też ból i kontuzje. Panią nie oszczędziły.