Swiatłana Cichanouska, kandydatka białoruskiej opozycji na prezydenta, przebywa w środę w Polsce. Wygłosiła wykład na Uniwersytecie Warszawskim. - Na Białorusi mamy do czynienia z czymś o historycznych rozmiarach. Naród, który był uciskany przez 26 lat, w końcu ma szansę wyzwolić się i stać się krajem demokratycznym - mówiła.
Kontrkandydatka Alaksandra Łukaszenki w sfałszowanych, jak podkreśla białoruska opozycja, wyborach prezydenckich z 9 sierpnia w środę pojawiła się w kancelarii premiera, gdzie spotkała się z Mateuszem Morawieckim.
Później wraz z szefem rządu udała się do Domu Białoruskiego. Tam spotkała się z mniejszością białoruską mieszkającą w Polsce. Następnie Cichanouska wraz z premierem pojechała na Uniwersytet Warszawski, gdzie po godzinie 11 wygłosiła wykład.
Czytaj więcej: Cichanouska w Warszawie
"Reżim traktował wszystkich obywateli jak służących. Nikt nie wierzył, że ten stan ulegnie zmianie"
- Kilka miesięcy temu jeszcze nie mogłabym sobie wyobrazić, że znajdę się w takiej sytuacji i że będę przemawiać w imieniu swego narodu - zaczęła Białorusinka. - Nie byłam zaangażowana w politykę. Podobnie jak wielu innych Białorusinów żyłam po prostu swoim życiem, w swoim małym świecie. Przez wiele lat nie wiedziałam, co się dzieje na zewnątrz. Kiedy się dowiedziałam, otworzyły mi się oczy - zaznaczyła Cichanouska.
Wyjaśniła, że wszystko zaczęło się od jej męża Siarhieja Cichanouskiego, który w internecie uruchomił swój kanał i mówił tam o sytuacji na Białorusi. - Za pośrednictwem tych filmów dowiedziałam się o sytuacji w naszym kraju - o biedzie, korupcji, o nieprawidłowościach, o niesprawiedliwości - wymieniała. - Reżim traktował wszystkich obywateli jak służących. Białorusini nie mieli głosu. Najgorsza rzecz, jaka się zdarzyła, to to, że nikt nie wierzył, że ten stan ulegnie zmianie - powiedziała.
Kiedy jej mąż, który miał startować w wyborach, został zatrzymany, Cichanouska - jak mówiła - zdecydowała się "pójść do Centralnej Komisji Wyborczej, zarejestrować grupę wyborców i ubiegać się o wybór na prezydenta". - Uczyniłam to po prostu z miłości do mojego męża, żeby kontynuować jego dzieło - tłumaczyła.
- Zrozumiałam, że wszyscy ci ludzie, którzy uwierzyli mojemu mężowi, zaczęli wierzyć także mnie. Widziałam w ich oczach taką tęsknotę za zmianami, za przekształceniem kraju, za stworzeniem lepszych warunków dla ich dzieci. Nie mogłam stać na uboczu - zaznaczyła.
"Reżim usiłuje nas zdemoralizować i stłumić, ale wierzy tylko w siłę. My wierzymy w solidarność"
Według niej "nie ma wątpliwości, na kogo Białorusini chcieliby zagłosować" w wyborach 9 sierpnia. - 9 sierpnia nasze głosy zostały skradzione. Wiem, że to ja zostałam wybrana na prezydenta Białorusi. Ale głosy zostały skradzione. Nie jesteśmy w stanie tego udowodnić - dodała.
Zapewniała, że protesty nie ustaną. - Minęliśmy już punkt bez powrotu. To był ten punkt, gdy nastąpiła wielka przemoc na ulicach. Ludzie byli bici na ulicach, niektórzy byli brutalnie torturowani, sześć osób zostało zabitych - opowiadała.
Zwróciła uwagę, że wciąż nie wiadomo, co dzieje się z wieloma osobami. - To był wielki szok dla całego narodu białoruskiego, ponieważ naprawdę nie spodziewalibyśmy się, że w naszym kraju może zdarzyć się taka przemoc - zaznaczyła. - Teraz reżim usiłuje nas zdemoralizować i stłumić, ale on wierzy tylko w siłę. My wierzymy w solidarność i w wizję nowej Białorusi - powiedziała Cichanouska.
"Białoruś nigdy nie widziała takiego zaangażowania kobiet"
Mówiła również o tym, dlaczego protesty na Białorusi mają - według niej - unikatowy charakter. - Przede wszystkim z tego względu, że są kierowane przez kobiety. Nigdy nie widzieliśmy przywództwa kobiet na tę skalę - oświadczyła.
- Białoruska polityka i Białoruś jako taka nigdy nie widziała takiego zaangażowania kobiet na wszystkich poziomach, na wszystkich szczeblach, ponieważ to kobiety są jedną z najbardziej represjonowanych grup na Białorusi - przekonywała.
Relacjonowała, że to głównie kobiety zbierały głosy dla opozycjonistów podczas kampanii prezydenckiej, stały z nią na scenie i "były zawsze na pierwszej linii frontu". - To one łamały kordony milicyjne i to one chroniły mężczyzn przed milicją - zaznaczyła Cichanouska.
- Nasi mężczyźni trafili do więzienia, dlatego znalazłyśmy siłę, aby poczynić krok naprzód i aby wyjść przed nich, aby wyjść na pierwsza linię, aby iść cały czas naprzód - mówiła Cichanouska.
Według niej wiele protestujących kobiet "zrozumiało, że ich rola jest znacznie większa, niż dotąd myślały".
W środę Cichanouska ma się jeszcze spotkać z szefem NSZZ "Solidarność" Piotrem Dudą. W czwartek Białorusinka ma wziąć udział w Forum Ekonomicznym 2020 w Karpaczu i spotkać się z liderem PO Borysem Budką.
Źródło: tvn24.pl, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24