Podkarpacie to jeden z najbardziej konserwatywnych regionów naszego kraju. Lokalna władza lubi podkreślać swoje bliskie związki z Kościołem. Ten nieformalny sojusz to także znakomita okazja do robienia interesów za pieniądze pochodzące z unijnych dotacji. Blisko 40 milionów złotych ma trafić do parafialnych spółek na Podkarpaciu na budowę instalacji fotowoltaicznych. Na czele projektu stoi związany z Kościołem były senator PiS. Jak to możliwe, że kilkadziesiąt milionów złotych unijnych pieniędzy, które miały wesprzeć przedsiębiorców i samorządy, trafiło do spółek parafialnych? Reportaż Roberta Sochy.
Kilka miesięcy temu do redakcji "Superwizjera" zadzwonił jeden z widzów. - Proponuję zainteresować się sprawą dofinansowania farm fotowoltaicznych na Podkarpaciu. Utworzono taki program, który wykluczył przedsiębiorców. Biznes mały, średni, mikro został pozbawiony możliwości dofinansowania. Prezesem każdej ze spółek, które dostały dofinansowanie jest ksiądz proboszcz danej parafii - mówi mężczyzna. - W każdym z tych przedsięwzięć, które otrzymały dotację, jest były senator - dodaje.
Na początku sprawa nie wydawała się ani nowa, ani kontrowersyjna. O parafialnych inwestycjach już kilka lat temu pisały media, a główny pomysłodawca tej inicjatywy, Kazimierz Jaworski, chętnie opowiadał o swoich planach - to były senator trzech kadencji, początkowo należał do Prawa i Sprawiedliwości, potem do Solidarnej Polski, a ostatnio do Porozumienia Jarosława Gowina. Jest działaczem Akcji Katolickiej na Podkarpaciu. Jako senator był mało aktywny, zabierał głos głównie w sprawach światopoglądowych, a także zgłaszał inicjatywy podejmowania uchwał upamiętniających polskich świętych.
"Jest to zdecydowanie niestandardowa sytuacja"
W 2013 roku, gdy Kazimierz Jaworski był jeszcze senatorem, powstała spółka Sieć Parków Energii Słonecznej, w skrócie SPES, czyli po łacinie "nadzieja". Została założona przez dziesięciu księży proboszczów z Podkarpacia, jednym z nich był brat senatora, a pierwszym prezesem - bratanek. Wkrótce po upływie senackiej kadencji w 2015 roku prezesem spółki SPES został Kazimierz Jaworski. Firma nie miała pieniędzy na inwestycje, ale wówczas pojawiła się okazja. Na Podkarpaciu ruszył nabór chętnych do otrzymania unijnych dotacji na budowę odnawialnych źródeł energii.
Z regulaminu konkursu wynikało, że unijne pieniądze mają trafić do przedsiębiorców i samorządów, nie było tam mowy o parafiach. Wówczas wymyślono fortel - spółka kierowana przez byłego senatora pomogła powołać blisko 300 spółek parafialnych. Następnie spółki, jako przedsiębiorcy, złożyły wnioski o dotacje. Ostatecznie dofinansowanie otrzymało blisko 60 z nich, co stanowi prawie 40 procent wszystkich beneficjentów.
- Jest to zdecydowanie niestandardowa sytuacja - przyznaje Grzegorz Topolewicz, przewodniczący komisji oceny projektów Urzędu Marszałkowskiego w Rzeszowie. - Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie spotkaliśmy się z taką liczbą wniosków przygotowanych przez podmioty powiązane ze sobą - przyznaje.
Blisko 40 milionów złotych dla parafialnych spółek
"Boże, Rządco i Panie narodów, z ręki i karności Twojej racz nas nie wypuszczać…" - to modlitwa, która rozpoczyna każde posiedzenie sejmiku województwa podkarpackiego. Od lat większość w sejmiku ma Prawo i Sprawiedliwość.
Konkurs o unijne dotacje był przeprowadzany przez zarząd województwa podkarpackiego, na którego czele od ośmiu lat stoi marszałek Władysław Ortyl. To, podobnie jak Kazimierz Jaworski, były senator Prawa i Sprawiedliwości oraz działacz Akcji Katolickiej na Podkarpaciu. - Pan marszałek wiele pracy włożył w to, żeby na odnawialne źródła energii starać się pozyskać jak najwięcej dodatkowych środków - mówi Grzegorz Topolewicz. - Udało się nam w ramach całej trzeciej osi priorytetowej przeznaczyć na projekty w ramach OZE dla firm i samorządów ponad 130 milionów złotych - dodaje.
Z tych ponad 130 milionów złotych blisko 40 milionów złotych ma trafić do spółek parafialnych. Pierwsza parafialna instalacja została oddana do użytku dwa lata temu w Iskrzyni. Kosztowała blisko milion złotych brutto, z czego prawie 700 tysięcy złotych, czyli 85 procent kwoty netto, to dofinansowanie z Unii Europejskiej.
Mimo że lwia część kosztów projektu została sfinansowana z unijnej dotacji, w materiałach promocyjnych z otwarcia farmy fotowoltaicznej nie ma ani słowa na ten temat. - Jesteśmy na początku drogi. Parafie będą instalować u siebie podobne instalacje - mówi w nagraniu Kazimierz Jaworski. Na nagraniu wypowiada się także posłanka Prawa i Sprawiedliwości VIII kadencji Sejmu Krystyna Wróblewska. - Jestem pod wrażeniem. Bardzo dziękuję księdzu proboszczowi, jak i panu senatorowi Kazimierzowi Jaworskiemu za to, że mogę dzisiaj tutaj być. Mogę powiedzieć jedno: ile może zrobić jeden człowiek, który ma pasję, zaangażowanie, który ma energię do działania - mówi.
Czy kościół i parafianie korzystają z wyprodukowanego prądu? Co z tego ma parafia? Po dwóch latach od uroczystego otwarcia z udziałem biskupa dziennikarze sprawdzają, jak pracuje instalacja w Iskrzyni i kto na tym zarabia. Spółka jest na liście wytwórców energii prowadzonej przez prezesa Urzędu Regulacji Energetyki. To oznacza, że od dwóch lat spółka rzeczywiście produkuje prąd i w całości sprzedaje go do sieci.
"To jest spółka w spółce"
Gdzie trafiają pieniądze ze sprzedaży? Reporterzy pytają o to proboszcza z Iskrzyni, który jest prezesem fotowoltaicznej spółki. - Ja po prostu, tak jak inni proboszczowie, pozwoliłem, żeby oni weszli na ten teren i to wykonali na tym terenie - mówi proboszcz Iskrzyni. Wyjaśnia, że instalacja "na razie jeszcze nie" jest na potrzeby parafii. - Na potrzeby spółki. Na razie parafia, jako taka, z tego nie ma jeszcze nic. O wszystkim lepiej z senatorem, bo on będzie wiedział, co mówić i jak mówić, a ja mogę popełnić błąd - tłumaczy.
Również z rejestru spółek nie sposób się dowiedzieć, ile na sprzedaży prądu zarabia parafialna spółka, bo nie składa sprawozdań finansowych. Ostatnie pochodzi z 2018 roku, czyli sprzed uruchomienia instalacji. Kazimierz Jaworski w rozmowie z dziennikarzami "Superwizjera" mówi, że parafie nie mają jeszcze z tego złotówki. - Przyszłościowo mają mieć - stwierdza były senator.
Na czym polega fotowoltaiczny biznes? Kto i w jaki sposób na nim zarabia? Dziennikarze postanawiają losowo odwiedzić parafie, które biorą udział w realizacji pomysłu byłego senatora. Na przykład spółka parafii w Niewodnej otrzymała blisko 700 tysięcy złotych dofinansowania z Unii Europejskiej. Instalacja ma zostać wybudowana do września tego roku. - Sześć lat to trwa i się nie wyrabiają goście - stwierdza proboszcz. Ksiądz przyznaje, że może mieć w związku z tym problemy. - Ale to jest spółka w spółce. Proboszcz ma jeden procent udziału poprzez grunty, a resztę ma spółka. Ja tylko dzierżawię - dodaje.
Z rozmowy z proboszczem wynika, że nie ma on nawet świadomości, że parafia jest większościowym udziałowcem w spółce fotowoltaicznej, której jest prezesem. Tymczasem wszystkie spółki parafialne, podobnie jak wszystkie projektowane instalacje, są identyczne. Prezesem jest zawsze proboszcz, a siedziba spółki to plebania. 95 procent udziałów w spółce ma parafia, a 5 procent spółka-matka kierowana przez byłego senatora. Konkurs preferował instalacje do 200 kilowatów, te kościelne wszystkie mają po 199 i pół kilowata. W sumie daje to ogromne dofinansowanie, którego jeden podmiot nigdy by nie otrzymał. To może wskazywać na to, że był to kolejny fortel, aby stworzyć w praktyce duże konsorcjum kierowane przez byłego senatora.
Proboszczowie nie wiedzą, co się dzieje w spółkach, których są prezesami
Dziennikarze odwiedzają kolejną parafię - tym razem w Jaśle. Proboszcz, pytany o instalację wybudowaną w Małej, odsyła do "szefów z Błażowej". Przyznaje, że należy kontaktować się z senatorem.
Spółka parafialna z Jasła ma swoją instalację w Małej koło Ropczyc, to 40 kilometrów od parafii. Na miejscu dziennikarze zauważają, że instalacja jest bardzo duża. Sprawdzają dokumenty. Okazuje się, że na tym terenie zaplanowano budowę kilku instalacji dla kilku różnych spółek parafialnych z Podkarpacia. Inwestycja nie jest w żaden sposób oznaczona. Nie ma tablic z informacjami, do kogo należy, ani informacji, że jest finansowana z dotacji Unii Europejskiej. Swoją instalację ma tu między innymi oddalona o 45 kilometrów spółka parafialna z Rzeszowa.
Proboszcz rzeszowskiej parafii mówi, że nie zna żadnych detali na temat instalacji. - Ani jaka to jest moc, ani co to jest, ani jak to działa. Naprawdę nie jestem zorientowany - przyznaje. Tytułowany jako prezes spółki, proboszcz stwierdza, że to "tylko tak brzmi". - Bo taka musi być funkcja, ale ja nie jestem. Ja nie miałem jeszcze żadnych dochodów - tłumaczy. - Jest centrala, która tym rządzi. Centrala się tym zajmuje. My, jak trzeba, to podpisujemy, bo nie jesteśmy kompetentni, nie znamy się na tych przepisach - wyjaśnia.
Instalacja spółki parafialnej z Rzeszowa działa od roku. Spółka nie składa wymaganych prawem bilansów i sprawozdań. Ostatnie dokumenty pochodzą z 2017 roku. Sytuacja powtarza się w przypadku rozmów z innymi proboszczami - nie mają pojęcia, co się dzieje w spółkach, których są prezesami, i odsyłają reporterów do Kazimierza Jaworskiego i biura spółki, której jest prezesem, w Błażowej.
Koszt każdej instalacji parafialnej to około miliona złotych. Każda spółka najpierw musi zainwestować własne pieniądze, aby potem - na podstawie faktur - otrzymać zwrot z dotacji. Gdy rodził się pomysł parafialnych fotowoltaik kuria w Rzeszowie na swojej stronie internetowej zapewniała, że jedyny koszt parafii to 6 tysięcy złotych i opłaty za mapki geodezyjne, a kredyt na budowę instalacji ma zaciągać spółka matka, której prezesem jest obecnie były senator.
Kto zatem wykłada pieniądze na budowę instalacji, skoro biednych parafii na to nie stać?
- Spółki parafialne nie mają tych pieniędzy, muszą pożyczyć. Spółka Futoma pożyczyła w banku spółdzielczym - mówi Kazimierz Jaworski. Z tego, co mówi były senator, wynika, że to spółka parafialna ma zaciągać kredyt na budowę instalacji, a zatem zupełnie odwrotnie niż początkowo informowano proboszczów.
Przedsiębiorcy czekają na liście rezerwowej
Być może problemy z finansowaniem są przyczyną wolnej budowy instalacji parafialnych. Do tej pory - spośród 56 planowanych instalacji - tylko cztery w pełni rozliczyły dotację. W przypadku pozostałych terminy albo już minęły, albo miną w najbliższych miesiącach. Tymczasem na tak zwanej liście rezerwowej jest wciąż wielu przedsiębiorców, którzy spełnili wszystkie warunki, ale zabrakło im punktów. Reporterzy "Superwizjera" rozmawiali z niektórymi z nich.
- Nic z tego nie wyszło. Wniosek złożyliśmy około pięć lat temu i tak czekaliśmy, aż w końcu przyszła odmowa - mówi współwłaściciel firmy "Zorza" Jacek Ginalski. Huta szkła artystycznego "Zorza" z Jedlicz jest prowadzona przez dwóch wspólników. Powstała blisko dwadzieścia lat temu, zatrudnia ponad 100 osób. Swoje produkty sprzedaje głównie na Zachód: do Stanów Zjednoczonych, Anglii i Holandii.
Współwłaściciel firmy informuje, że miesięczny koszt energii wynosi około 20 tysięcy złotych. Tłumaczy, że gdyby udało się zrealizować projekt przy unijnym wsparciu, wpływy z instalacji fotowoltaicznej pokrywałyby koszty energii. Jacek Ginalski dodaje, że koszty przygotowania wniosku wyniosły około 40 tysięcy złotych.
Siedlisko "Janczar" to duży ośrodek wypoczynkowy. Na stałe zatrudnia 20 osób, a w sezonie dwa razy więcej. Średnie miesięczne rachunki za energię to około 20 tysięcy złotych. - My byśmy 100 procent zużywali tej energii na własne potrzeby. Do sieci państwowej byśmy nie oddawali w ogóle - mówi współwłaściciel ośrodka Sławomir Stec. - Nasz wniosek przepadł. Dostaliśmy aż 35 punktów i z fotowoltaiki wyszły nici - dodaje. Mężczyzna informuje, że złożenie wniosku kosztowało około 30 tysięcy złotych. - Pieniądze wyrzucone w błoto - ocenia.
Współwłaściciel ośrodka przyznaje, że był zaskoczony odrzuceniem wniosku o przyznanie dofinansowania. - Powinniśmy to dostać. To nie było zapotrzebowanie, że my chcemy ten prąd sprzedawać i z tego żyć, tylko ten prąd pozwoliłby nam obniżyć zdecydowanie koszty - opowiada Sławomir Stec.
Każdy z przedsiębiorców, z którymi rozmawiali dziennikarze "Superwizjera", chciał budować instalację na własne potrzeby w sąsiedztwie swojej firmy, podobnie jak Elbud, rodzinna firma z Sanoka. Współwłaściciel Czesław Stasicki pokazuje, gdzie miały znajdować się instalacje. - Instalacje miały być dla potrzeb własnych, ale nie dostaliśmy dofinansowania. Jest tylko wiadome, że jestem gdzieś na 50. czy 100. miejscu na liście rezerwowej. Chyba z tego nic nie będzie - mówi.
Jacek Nowocień z Departamentu Wdrażania Projektów Infrastrukturalnych Urzędu Marszałkowskiego w Rzeszowie podkreśla, że urzędnikom nie wolno nikogo dyskryminować. - Oczekuje pan, że system będzie z natury dyskryminował podmioty utworzone przez inne osoby prawne - zwraca się do dziennikarza "Superwizjera". - Nie mamy takiej możliwości i wydaje się, że byłoby to sprzeczne z elementarnym założeniem tych funduszy - dodaje.
Z kolei przewodniczący komisji oceny projektów Grzegorz Topolewicz zwraca uwagę, że "ci przedsiębiorcy byli uprawnieni do ubiegania się o dofinansowanie". - Kwestia ich powiązań była też bardzo dokładnie analizowana przez urząd - podkreśla. Przyznaje, że wątpliwości dotyczyły tak zwanej pomocy publicznej.
Przedsiębiorców dziwi to, że farmy parafialne nie są budowane ani na potrzeby parafii, ani w ich bezpośrednim sąsiedztwie. Wiele farm parafialnych jest budowanych kilkadziesiąt kilometrów od siedzib parafii. Przykładem jest Mała koło Ropczyc. Swoje instalacje ma tu aż pięć parafii. Trzy instalacje zostały już wybudowane. Dwie pozostałe mają powstać w tym roku, jedną z nich jest instalacja spółki parafialnej z Małej.
Niestety, nikt z przełożonych proboszczów nie zgodził się na rozmowę z dziennikarzami. Z obu kurii w Przemyślu i Rzeszowie reporterzy otrzymali podobną odpowiedź - zostali poinformowani, że żadna z kurii nie zarządza w sposób bezpośredni działalnością spółek. Księża proboszczowie także nie są bezpośrednio zaangażowani w bieżącą działalność spółek, gdyż byłoby to nie do pogodzenia z ich obowiązkami. Z pytaniami dziennikarzy odesłano do spółki, w której prezesem jest Kazimierz Jaworski oraz do spółki Super Natura 2000 .
Prezes ma "urwanie głowy"
Reporterów "Superwizjera" zaintrygowała działalność spółki Super Natura 2000 - to spółka, która w ramach otwartych konkursów poszukuje wykonawców kolejnych instalacji dla parafialnych spółek. Po wykonaniu inwestycji na podstawie faktur wystawionych przez wykonawcę urząd marszałkowski wypłaca dotację. Do tej pory zostały rozliczone zaledwie cztery dotacje. Oficjalna siedziba spółki to drewniany domek na terenie posesji należącej do Caritas Diecezji Rzeszowskiej.
- Tutaj nigdy nikt nie urzędował, nikogo nie było. Oni muszą coś znaleźć, bo ja też ich poprosiłem o to, żeby zostawili tu pieczątkę albo zmienili sobie [miejsce - przyp. red.], bo cały czas nam się robią sterty dokumentów - mówi pracownik ośrodka.
Udziały w spółce mają po równo Caritas Diecezji Rzeszowskiej i Caritas Archidiecezji Przemyskiej. Wcześniej prezesem spółki był ksiądz dyrektor rzeszowskiego Caritas, obecnie prezesem jest biznesmen z branży pośrednictwa finansowego z Warszawy. Nie zgodził się na rozmowę z dziennikarzami - przesłał SMS, w którym wyjaśnił, że ma "urwanie głowy" w związku z budową farm.
Prezes rzeczywiście ma dużo pracy - gdy reporterzy "Superwizjera" zaczęli się interesować sprawą, spółka nagle ogłosiła przetarg na wykonanie 33 instalacji parafialnych. W przypadku części tych instalacji terminy zakończenia i rozliczenia dotacji minęły w ubiegłym roku. Dziennikarzy jednak zaintrygował wcześniejszy przetarg - na budowę dziesięciu instalacji, który wygrała, założona zaledwie rok wcześniej, spółka Blue-Chip spod Warszawy. Znaczącym udziałowcem tej spółki jest spółka Quantron. Obie mają siedziby pod tym samym adresem.
Spółka Quantron zasłynęła wiosną ubiegłego roku sprowadzeniem do Polski chińskich maseczek.
Opóźnienia w budowie instalacji
Transport był witany na lotnisku przez samego premiera Mateusza Morawieckiego. Jak tymczasem wynikało z ustaleń "Gazety Wyborczej", maseczki nie spełniały standardów, ich cena była kilkakrotnie zawyżona, a za samą spółką - według ustaleń dziennikarzy "GW" - ma stać Agencja Wywiadu. Spółka ma także koncesję na handel bronią i technologiami wojskowymi.
- Ja się uśmiecham, bo jeszcze trochę i dojdziemy do handlu bronią z parafiami - śmieje się Kazimierz Jaworski. - Przetarg, jestem przekonany, został przeprowadzony prawidłowo przez Super Naturę, którą zaangażowaliśmy, żeby zdążyć z terminami, bo się pojawiły opóźnienia, a co jest naszym zmartwieniem i zmartwieniem urzędu marszałkowskiego - dodaje.
Krzysztof Piela z Departamentu Wdrażania Projektów Infrastrukturalnych Urzędu Marszałkowskiego w Rzeszowie na pytanie, czy w związku z dużymi opóźnieniami w budowie instalacji nie należałoby przekazać dotacji podmiotom z listy rezerwowej, stwierdza, że sytuacja nie jest alarmująca. - Nasz urząd nie ocenia jeszcze dzisiaj, iż sytuacja spółek parafialnych, jeśli chodzi o realizację projektów, jest zła na tyle, że należałoby rozwiązywać umowy o dofinansowanie - dodaje.
Na stwierdzenie, że dofinansowanie miało na celu wsparcie kościołów na Podkarpaciu, Jacek Nowocień odpowiada, że "środki otrzymały spółki, przedsiębiorstwa, które były uprawnione do złożenia wniosku".
Pieniądze unijne, które miały trafić do przedsiębiorców i samorządów w znacznym stopniu nadal są niewykorzystane, bo trafiły do parafialnych spółek, które mają opóźnienia w realizacji inwestycji, a do tej pory zaledwie cztery rozliczyły się z dotacji. Zupełnie inaczej wygląda to wśród beneficjentów, którzy nie byli spółkami parafialnymi. Oni w znakomitej większości już dawno zakończyli inwestycje i rozliczyli dotacje. Tymczasem kilkadziesiąt milionów złotych wciąż czeka na wykorzystanie przez spółki parafialne, które - przy wsparciu byłego senatora - wykonały kilka forteli, aby przecisnąć się przez kryteria i dostać pieniądze.
Nawet jeśli parafialne instalacje w końcu powstaną - sądząc po przykładzie kilku zakończonych inwestycji - raczej wstydliwą rzeczą będzie to, że pieniądze pochodziły z Unii Europejskiej. Wkrótce po rozmowie reporterów "Superwizjera" z Kazimierzem Jaworskim w elektronicznym systemie KRS pojawiły się zaległe sprawozdania finansowe kościelnych spółek.
Źródło: TVN24