Kobieta, która w czerwcu straciła dzieci na przejeździe kolejowym w miejscowości Pniewite w woj. kujawsko-pomorskim, usłyszała zarzut dotyczący spowodowania wypadku. To ona prowadziła samochód, który został staranowany przez szynobus. Wcześniej kobieta miesiącami bezskutecznie walczyła o sygnalizację świetlną na niebezpiecznym przejeździe.
Do tragedii doszło na początku czerwca, kiedy czteroosobowa rodzina wyjeżdżała na długi weekend.
Rodzice z dwójką dzieci odjechali zaledwie kilkaset metrów od domu. Na pobliskim przejeździe kolejowym w ich auto uderzył szynobus.
3-letnia Zosia i 7-letni Mateusz zginęli na miejscu. Rodzice trafili do szpitala.
We wtorek ok. godz. 15 prokuratorzy z Chełmna przesłuchali matkę dzieci, 31-letnią Kamilę O. To ona siedziała za kierownicą.
Kobieta usłyszała zarzut dotyczący spowodowania wypadku drogowego ze skutkiem śmiertelnym.
Nie przyznała się do winy i odmówiła składania wyjaśnień. Grozi jej od 6 miesięcy do 8 lat więzienia.
- Czekamy teraz na dokumentację z kontroli przeprowadzonej przez Państwową Komisję Badania Wypadków Kolejowych - wyjaśnił w rozmowie z TVN24 Witold Preis z Prokuratury Rejonowej w Chełmnie. - Natychmiast po jej otrzymaniu powołamy biegłego z zakresu rekonstrukcji badań wypadków komunikacyjnych. Nie wykluczam, że w ramach tej opinii będzie przeprowadzony dowód w postaci eksperymentu procesowego, czyli odtworzenie przebiegu zdarzenia - dodał.
"Wydawałoby się, że już mocniej ukarać się nie da"
- Dla mnie to jest nie do przyjęcia. Musimy teraz czekać, co wydarzy się dalej - skomentował decyzję prokuratury mąż pani Kamili.
Jeszcze przed ogłoszeniem zarzutu nie krył swojego oburzenia i nie mógł pogodzić się z decyzją prokuratury. - Urzędnicy nie mają w ogóle serca, nie liczą się z niczym i z nikim. Oni tylko patrzą w papiery, piszą puste słowa i robią pod górkę każdemu - mówił pan Filip w rozmowie z reporterem TVN24 Mariuszem Sidorkiewiczem.
- Dla nich to będzie na plus, jakieś wyniki będą mieli, a nas jeszcze bardziej zdołują, zrobią przykrość. Myślę, że to jest niepotrzebne - powiedział.
- Wydawałoby się, że już mocniej ukarać się nie da i większej tragedii zrobić, ale są ludzie, którzy nie mają serca - dodał.
Mąż pani Kamili mówił, że przez przejazd kolejowy przejeżdża nawet kilkanaście razy dziennie. Jego żona od miesięcy walczyła, by zainstalować tam sygnalizację świetlną. Bezskutecznie. Kobieta była ignorowana przez urzędników, którzy uważali przejazd za bezpieczny.
Pan Filip wspominał też tragiczny dzień. - Zatrzymaliśmy się w miejscu, w którym myśleliśmy, że wszystko widzimy, ale okazało się, że nie. Zawsze się zatrzymujemy, to było wyuczone - mówił. Opisywał, że widoczność utrudniały też wysokie zarośla.
Rodzina nie może otrząsnąć się po tej tragedii. - Z okna mamy widok na te tory, nie chce się do tego okna podchodzić - mówił pan Filip.
Autor: db/ja / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24