Nikt do mnie nie dzwonił, nie pisał, nie kontaktował się - tak zareagowała w mediach społecznościowych Krystyna Łuczak-Surówka na doniesienia, jakoby miało dojść do jej spotkania z Beatą Kempą, szefową kancelarii premier Beaty Szydło. Łuczak-Surówka to wdowa po Jacku Surówce, funkcjonariuszu BOR, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Do dziś nie dostała po nim renty.
Informację o planowanym spotkaniu jako pierwsze podało Radio Zet. Redakcja powoływała się na słowa szefa MSWiA Mariusza Błaszczaka.
- Prezes Rady Ministrów zawsze może przyznać rentę specjalną. Mogę powiedzieć, że gdybyśmy wtedy (w 2010 roku - red.) rządzili, to ta pani nie zostałaby zostawiona sama sobie - powiedział Błaszczak, cytowany przez rozgłośnię.
O rzekomym spotkaniu z Kempą nic nie wie sama Łuczak-Surówka, która poinformowała TVN24 w czwartek wczesnym popołudniem, że nikt - ani z MSWiA, ani z KPRM - nie kontaktował się z nią w tej sprawie.
Później Łuczak-Surówka zamieściła wpis na Facebooku.
"Ktoś z dziennikarzy zapytał MSWiA czemu nie mam renty jako żona funkcjonariusza, który zginął na służbie w katastrofie smoleńskiej? Podobno w poniedziałek padła deklaracja zajęcia się sprawą i ruszyła lawina medialnych doniesień oraz komentarzy" - czytamy.
"Dziś od rana jestem pytana o spotkanie w kancelarii Premier RP? Podobno podawana jest informacja o nim. W związku z powyższym oświadczam, że nic mi o takim spotkaniu nie wiadomo. Nikt do mnie nie dzwonił, nie pisał, nie kontaktował się ani z MSWiA ani z kancelarii Prezesa RM" - napisała wdowa po oficerze BOR.
Wdowa smoleńska bez renty
O braku renty Łuczak-Surówka mówiła już w październiku 2010 roku, kilka miesięcy po katastrofie. - Nie otrzymałam renty po mężu. Jako argument otrzymałam informację, że nie spełniam warunków - to znaczy nie mam 50 lat. Powiedziano mi też, że gdybym miała dzieci, to zostałaby mi przyznana renta na dzieci, ale dzieci nie mam i ja, jako ja, renty nie dostanę, ponieważ mam zaledwie 36 lat, no i mam stałą pracę - tłumaczyła w rozmowie z TVN24.
Sprawa wróciła za sprawą wpisu, który umieściła ona na Facebooku 1 listopada br.
"Boli mnie, że jego praca została uznana za tak mało ważną, że pozostawiono mnie samej sobie, gdy zginął na służbie a on tak kochał tą pracę i tyle jej poświęciliśmy. Do samotnych świąt przywykłam przez tą pracę, bo trzeba... Miał rację, że gdyby coś się mu stało pomogą mi tylko koledzy z pracy. Koledzy, którzy tak jak ja przeżyli jego śmierć. Oni jedyni poczuli się za mnie odpowiedzialni, bo to ludzie honoru. Nieśli nie tylko jego trumnę. Podnosili i mnie kiedy było trzeba" - napisała Łuczka-Surówka.
Należy ona do tych bliskich ofiar ze Smoleńska, którzy sprzeciwiają się ekshumacji. - Teraz ja nie mogę Jacka w żaden sposób obronić, mam takie poczucie bezsilności. Wiem, że prawnie nie mogę zrobić nic, to jest mój krzyk - mówiła Łuczak-Surówka w "Faktach po Faktach" 3 listopada br. - Wymagam tylko odrobiny szacunku dla siebie. Jedyne, o co teraz walczę, to godność, a te ekshumacje są niegodne w stosunku do mojego męża - zaznaczyła.
Autor: tmw//rzw / Źródło: tvn24,Radio Zet
Źródło zdjęcia głównego: TVN24