Najpierw półroczne delegacje, potem przeniesienia do jednostek oddalonych o kilkaset kilometrów od domu. Tak minister Zbigniew Ziobro traktował funkcjonariuszy Służby Więziennej, którzy przeszkadzali w stworzeniu Akademii Wymiaru Sprawiedliwości. - Kiedy Ziobro przenosił niepokornych prokuratorów, pokazywali to w telewizji. Nikt wtedy nie wiedział, że ten mechanizm przećwiczył na nas dwa lata wcześniej. Bez blasku fleszy, w ciszy - opowiada Łukasz Cichocki, emerytowany funkcjonariusz Służby Więziennej.
- Sygnaliści ze Służby Więziennej, którzy zgłaszali nieprawidłowości, byli przenoszeni do służby w jednostkach odległych od ich domów nawet o kilkaset kilometrów.
- Po złożonym przez nich pozwie sąd uznał, że półroczne delegacje były dyskryminacją.
- W innym procesie Naczelny Sąd Administracyjny stwierdził, że przeniesienie innego funkcjonariusza było bezprawne.
- Ten funkcjonariusz ubiegał się o możliwość odpłatnego noclegu w służbowym ośrodku. Odmówiono mu, więc spał w namiocie.
Był piątek, październik 2017 roku. Magdalena Chojnacka od kilku dni nie wychodziła z domu. Na L-4 leczyła grypę. Około południa usłyszała dźwięk domofonu. Wstała z łóżka, zarzuciła szlafrok i niechętnym spojrzeniem omiotła wiszący na drzwiach do sypialni granatowy mundur. - Słucham - powiedziała ochrypniętym głosem do słuchawki domofonu. - Możemy wejść? - zapytali. Bez trudu rozpoznała głosy przełożonego i szefa kadr z Centralnego Ośrodka Szkolenia Służby Więziennej (COSSW) w Kaliszu. Służyła tam od ponad 20 lat.
"Oho" - pomyślała. "Pierwszy raz w życiu mam kontrolę zwolnienia lekarskiego".
Nie była zdziwiona, bo od kilku miesięcy odbierała sygnały od przełożonych, że jej kariera w więziennictwie może skończyć się szybciej, niż przewiduje.
W ośrodku w Kaliszu, który od lat 50. ubiegłego wieku kształcił funkcjonariuszy SW, prowadziła zajęcia z psychologii i seksuologii. Była opiekunką kilkunastu korpusów szkół oficerskich.
W 2016 roku, mniej więcej rok przed wizytą w jej domu przełożonego i kadrowca, razem z innymi funkcjonariuszami COSSW w Kaliszu zgłosiła do ówczesnego dyrektora generalnego SW Jacka Kitlińskiego nieprawidłowości, jakich dopuszczał się w ośrodku w Kaliszu Marcin Strzelec, ówczesny kierownik Zakładu Technologii Informatycznych. - W ośrodku coraz więcej pracy mieli informatycy, podopieczni Strzelca. Kiedy przychodziliśmy z prośbą o pomoc z komputerami, trzeba było czekać całymi dniami. Potem, razem z innymi funkcjonariuszami, dowiedzieliśmy się, że informatycy, owszem, są obłożeni obowiązkami, ale nie dla Służby Więziennej, tylko dla prywatnej firmy Marcina Strzelca - wspomina Chojnacka.
Błyskawiczna kariera Marcina Strzelca
Marcin Strzelec, oprócz tego, że był funkcjonariuszem SW i kierownikiem Zakładu Technologii Informatycznych COSSW w Kaliszu, w tym samym czasie prowadził firmę informatyczną i, jak później wykazała kontrola Biura Spraw Wewnętrznych SW, wykorzystywał służbowy sprzęt i podległych mu funkcjonariuszy do prywatnej działalności komercyjnej.
- Obsługiwał firmę, która miała filię w Federacji Rosyjskiej. Mówił nam, że podnajmował do tego rosyjskich informatyków. Dla wprawionego hakera nie byłoby problemem wykorzystać serwery służbowe do inwigilacji sieci, kradzieży danych czy zawirusowania jej - dodaje funkcjonariusz, który służył wtedy w ośrodku w Kaliszu. Prosi o anonimowość.
O zagrożeniu, jakie niosło wykorzystywanie służbowego sprzętu przez Strzelca, sygnaliści poinformowali ówczesnego dyrektora generalnego Służby Więziennej Jacka Kitlińskiego. Ten wszczął kontrolę w jednostce, która potwierdziła doniesienia. We wnioskach pokontrolnych czytamy m.in., że Strzelec "wykorzystywał służbowy sprzęt do celów prywatnej firmy, czym naraził Służbę Więzienną na konsekwencje prawne i finansowe". Dyrektor Generalny Jacek Kitliński wymierzył wtedy Strzelcowi najniższą z możliwych kar dyscyplinarnych - naganę.
Strzelec odwołał się od tej decyzji do ministra sprawiedliwości. Odwołanie rozpoznawał Patryk Jaki, ówczesny zastępca ministra Zbigniewa Ziobry ds. więziennictwa. Jaki uchylił karę nagany i uniewinnił Strzelca od zarzucanych mu czynów.
Zapytaliśmy Patryka Jakiego, dlaczego podważył wyniki kontroli BSW i uchylił decyzję o karze, ale nie odpowiedział na nasze pytania.
Od tamtej pory Marcin Strzelec robił błyskawiczną karierę w więziennictwie. Kilka miesięcy po uniewinnieniu został rektorem założonej przez Ziobrę Wyższej Szkoły Kryminologii i Penitencjarystyki, która powstała na gruzach wygaszonego w tym czasie ośrodka w Kaliszu. Następnie uczelnia, m.in. dzięki dotacjom rządowym, subwencjom z resortu Ziobry i środkom z Funduszu Sprawiedliwości, przekształciła się w Akademię Wymiaru Sprawiedliwości.
Dziś uczelnia jest przechowalnią kadr i majątku Suwerennej Polski. Kto w niej pracuje i jakim dysponuje majątkiem, pokazaliśmy w materiale "Szkoła Ziobry - majątek".
Jeszcze pod koniec 2017 roku Strzelec, obok stanowiska rektora powołanej przez Ziobrę uczelni, awansował na zastępcę dyrektora generalnego Służby Więziennej. Ze stopnia kapitana w pięć lat awansował o cztery stopnie. W 2021 roku nominację generalską, w obecności Zbigniewa Ziobry, wręczył mu prezydent Andrzej Duda.
- Nie mogliśmy uwierzyć, że ktoś taki jak Strzelec robi tak błyskawiczną karierę - mówi Magdalena Chojnacka. I dodaje: - Na początku byliśmy naiwni, myśląc, że Ziobro o niczym nie wie. Znaleźliśmy dojście do ministra, zostawiliśmy na jego biurku wszystkie dokumenty w sprawie Strzelca, ale Ziobro nie zrobił z tym nic. Wtedy przekonaliśmy się, że o wszystkim wiedział od początku. Specjalnie powołał Strzelca na to stanowisko, bo potrzebny był mu ktoś, na kogo ma haki, żeby nim łatwo sterować. A my po prostu staliśmy im na drodze.
Karne delegacje 340 kilometrów od domu
Kadrowiec i przełożony szybkim krokiem weszli na drugie piętro i zapukali do mieszkania Chojnackiej.
- Kontrola zwolnienia? - zapytała. Nie odpowiedzieli. Wręczyli teczkę z dokumentami i polecili, żeby zapoznała się z nimi, zanim wyjdą.
- Był piątek. Przeczytałam, że w poniedziałek o godzinie 8 rano mam stawić się w areszcie śledczym w Olsztynie i że jestem tam delegowana na pół roku. A powód delegacji - jak napisano - to "ważny interes służby" - relacjonuje Chojnacka.
W tym samym dniu takie same półroczne delegacje dostali wszyscy sygnaliści, którzy informowali o nieprawidłowościach Strzelca w COSSW w Kaliszu.
Dyrektor Generalny Służby Więziennej Jacek Kitliński delegował ich do Olsztyna (340 km od domu), Szczecina (400 km), Kul (100 km), Suchej (290 km). Chojnacka, ponieważ była na zwolnieniu lekarskim, nie pojechała do Olsztyna. - Miałam ciężko chorego tatę, pomagałam mamie w opiece nad nim, nie mogłam sobie pozwolić na wyjazd 340 kilometrów od domu. Przedłużyłam zwolnienie lekarskie i nie pojawiłam się w Olsztynie nawet na jeden dzień. Bałam się, że podłożą mi świnię i będą mieli pretekst do zwolnienia mnie dyscyplinarnie. Wtedy okazało się, że "ważne potrzeby służby" to fikcja, bo na moje miejsce w Olsztynie nie delegowano nikogo innego - wspomina.
Zamiast do Olsztyna funkcjonariuszka pojechała więc do Sądu Okręgowego w Kaliszu. W wydziale pracy złożyła pozew o dyskryminację, argumentując, że delegacje były zemstą kierownictwa za zwracanie uwagi na nieprawidłowości Marcina Strzelca w ośrodku w Kaliszu. Do pozwu dołączyli pozostali sygnaliści. Na ostateczny wyrok w tej sprawie czekali ponad trzy lata, do 2021 roku.
- Ja nie mogłem sobie pozwolić na inny wybór. Jako jedyny żywiciel rodziny przemodelowałem życie i wyjechałem do jednostki, którą wskazał dyrektor generalny - mówi funkcjonariusz, proszący o anonimowość. - W ciągu sześciu miesięcy poza domem kilkukrotnie prosiłem dyrektora generalnego o skrócenie delegacji z uwagi na trudną sytuację rodzinną, ale na moje wnioski odpowiadał negatywnie - dodaje funkcjonariusz.
Po półrocznych delegacjach i po powrocie Magdaleny Chojnackiej ze zwolnienia lekarskiego dyrektor generalny SW Jacek Kitliński przeniósł, tym razem na stałe, wszystkich czworo sygnalistów do innych ośrodków penitencjarnych.
Mundur zaprany w zalewie
Do przeniesionych dołączył Łukasz Cichocki. W służbie od 2004, najpierw w Szamotułach, potem w Zakładzie Karnym we Wronkach. Przeszedł niemal wszystkie szczeble kariery więziennika, od wieżyczki przy więziennym murze, przez oddział w dziale ochrony, po służbę w dziale kwatermistrzowskim. Od 2009 roku w COSSW w Kaliszu prowadził szkolenia m.in. z pomocy przedmedycznej, był opiekunem plutonów pielęgniarek.
Kiedy sygnaliści byli na delegacjach, przyglądał się kolejnym nieprawidłowościom w ośrodku, zwracał uwagę m.in. na niegospodarność finansową i protestował przeciwko planom wygaszania ośrodka i przekształcania go w szkołę Ziobry.
W COSSW stopniowo redukowano mu godziny zajęć ze słuchaczami, a w grudniu 2019 roku, od Dyrektora Generalnego SW Jacka Kitlińskiego (Marcin Strzelec był wtedy jego zastępcą) dostał rozkaz przeniesienia do Oddziału Zamiejscowego COSSW w Sulejowie.
Zgłosił się do pełnienia tam służby i zawnioskował o zakwaterowanie. Odmówiono mu przyznania lokum. Zamieszkał więc w pobliskim Piotrkowie Trybunalskim. "Na tę okoliczność otrzymał zasiłek osiedleniowy" - informuje w przesłanym nam oświadczeniu Służba Więzienna.
Potem jednak musiał wyprowadzić się z Piotrkowa. W Sulejowie wciąż nie było dla niego miejsca.
- Początkowo, przez kilka tygodni, dojeżdżałem do pracy z Kalisza, 160 kilometrów w jedną stronę [ponad dwie godziny samochodem - red.], po służbie wracałem do domu, ale szybko stwierdziłem, że nie da się tak żyć. Sulejów to miasto turystyczne z bazą hotelową, szukałem więc miejsc w pensjonatach i agroturystykach - wspomina Cichocki. - Ale w lecie większość miejsc była zajęta, więc wziąłem ze sobą namiot, przenośną kuchenkę gazową i kilkukrotnie, na parę dni, rozbijałem obozowisko nad Zalewem Sulejowskim. Kawę i zupę gotowałem na palniku z butli gazowej. Kiedy poplamił mi się mundur, zaprałem go w wodzie w Zalewie Sulejowskim.
Cichocki poprosił nawet ówczesne władze ośrodka o możliwość rozbicia namiotu na jego terenie, ale na to też nie dostał zgody. - Informowałem o tym dyrektora generalnego Jacka Kitlińskiego, nie podjął żadnych kroków, by umożliwić mi służbę w jednostce, do której mnie przeniósł - dodaje Cichocki.
Dzisiejsze władze Centralnego Zarządu SW potwierdzają, że sytuacja wyglądała tak, jak opisuje ją Cichocki. Arleta Pęconek, rzeczniczka prasowa Dyrektora Generalnego SW, pisze nam w oświadczeniu: "Biorąc pod uwagę znaczną odległość (czas i koszty dojazdu) kpt Łukasz Cichocki zwracał się do ówczesnego Komendanta COSSW w Kulach płk Magdaleny Knapik o umożliwienie skorzystania z odpłatnego noclegu na terenie jednostki, lecz było to bezskuteczne. Z uwagi na codzienne prowadzenie zajęć zmuszony był pomieszkiwać w pobliskich miejscach noclegowych (pokojach prywatnych, agroturystyce). Ponadto niejednokrotnie nocował w namiocie w pobliskim lesie. Pomimo iż prosił o umożliwienie skorzystania z odpłatnego noclegu w wolnym domku na terenie COSSW w Kulach OZ w Sulejowie, decyzję negatywną otrzymywał wielokrotnie, kiedy ówczesne kierownictwo uzasadniało ją brakiem wolnych miejsc noclegowych, a każda odmowa argumentowana była udzieleniem mu wcześniej zasiłku osiedleniowego".
Cichocki podkreśla, że chciał płacić za pokój w Sulejowie, że w ośrodku były wolne miejsca i że wszyscy inni funkcjonariusze przeniesieni (jak on) do Sulejowa z Kalisza, z takich miejsc korzystają.
"Nikt się o nas nie upomniał"
W tym czasie funkcjonariusz odwołał się od decyzji przełożonych o przeniesieniu. Najpierw do ministra sprawiedliwości, ale ten podtrzymał stanowisko dyrektora generalnego SW. Rację przyznał mu dopiero w 2021 roku Naczelny Sąd Administracyjny, który stwierdził prawomocnie, że przeniesienie było pozbawione podstaw prawnych i uchylił tę decyzję. Niedługo potem Cichocki przeszedł na emeryturę. - Zabrakło mi zdrowia i szkoda mi było zszarganych nerwów. Po kilku miesiącach życia na walizkach, poddałem się i przeszedłem w stan spoczynku - wspomina gorzko Cichocki.
Sąd Apelacyjny w Łodzi (rozpoznaje odwołania od wyroków sądu w Kaliszu) z kolei prawomocnie stwierdził, że półroczne delegacje sygnalistów były dyskryminacją, a kierownictwo SW bezprawnie powołało się przy nich na "ważny interes służby". W uzasadnieniu wyroku czytamy m.in., iż dyrekcja SW "nie wykazała, że potrzeby służby były na tyle istotne, by uzasadniały delegowanie w tym samym czasie wszystkich powodów jako funkcjonariuszy w stopniach oficerskich, o wieloletnim doświadczeniu w roli wykładowców, zamieszkujących w miejscu odległym o kilkaset kilometrów od ich planowego czasowego przeniesienia".
Zarówno Magda Chojnacka, jak i Łukasz Cichocki są dziś na emeryturze.
Chojnacka: - Nie ukrywam, że mam poczucie skrzywdzenia. Wiem, że to wszystko było wymierzone w nas, bo przeszkadzaliśmy Ziobrze w stworzeniu pisowskiej szkoły.
Cichocki: - Po wszystkim, co nas spotkało, obserwowaliśmy w telewizji, jak minister Ziobro przenosi niepokornych prokuratorów do jednostek oddalonych o kilkaset kilometrów od domu. Witano ich w nowych siedzibach, towarzyszyły im media, mogli liczyć na wsparcie. My tego samego doświadczyliśmy dwa lata wcześniej. Po cichu, nikt się o nas nie upominał. Dziś wiemy, że ten mechanizm Ziobro przećwiczył właśnie na nas.
Symboliczne wynagrodzenie
Były dyrektor SW Jacek Kitliński nie odebrał od nas telefonu. W wiadomości przesłaliśmy mu pytania:
- Dlaczego zdecydował pan o półrocznych delegacjach czworga funkcjonariuszy z Centralnego Ośrodka Szkolenia Służby Więziennej w Kaliszu?
- Czy te decyzje miały związek z tym, że te osoby zgłaszały nieprawidłowości, jakich dopuszczał się Marcin Strzelec w ośrodku?
- Jak to możliwe, że funkcjonariusz SW przeniesiony do innej jednostki nie może liczyć na zakwaterowanie?
- Czy wiedział pan, że oficer SW, pański podopieczny, nocuje pod namiotem, by następnego dnia stawić się na służbie?
Do momentu publikacji artykułu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
We wtorek, 4 czerwca, pół roku po zmianie władzy czworo sygnalistów, funkcjonariuszy z Centralnego Ośrodka Szkolenia SW w Kaliszu, z rąk nowego dyrektora generalnego SW Andrzeja Pecki dostało odznaczenia Semper Paratus. Odznaczeniem wyróżnia się funkcjonariuszy SW, którzy dokonali czynu świadczącego o ich odwadze i męstwie. - Nie ukrywam, że mam duży żal do byłego kierownictwa Służby Więziennej, do państwa bezpośrednich przełożonych, że zostaliście w taki sposób potraktowani przez służbę, czyli wypełniając obowiązki funkcjonariusza w sposób rzetelny, zostaliście przez służbę skrzywdzeni - mówił do odznaczonych Dyrektor Generalny SW Andrzej Pecka. - Chciałem przynajmniej w ten symboliczny sposób wam to wynagrodzić - dodał.
Podczas uroczystości do sygnalistów zwróciła się też wiceministra sprawiedliwości Maria Ejchart. - W Służbie Więziennej jest wielu odważnych, ale tacy, którzy zdobyli się na ten gest dla dobra wspólnego, nie zważając na konsekwencje i ponosząc te konsekwencje, takich jest niewielu. Państwo są wyjątkowi - powiedziała.
Sygnaliści ze Służby Więziennej, którzy zgłaszali nieprawidłowości, byli przenoszeni do służby w jednostkach odległych od ich domów nawet o kilkaset kilometrów.
Po złożonym przez nich pozwie sąd uznał, że półroczne delegacje były dyskryminacją.
W innym procesie Naczelny Sąd Administracyjny stwierdził, że przeniesienie innego funkcjonariusza było bezprawne.
Ten funkcjonariusz ubiegał się o możliwość odpłatnego noclegu w służbowym ośrodku. Odmówiono mu, więc spał w namiocie.
Dlaczego zdecydował pan o półrocznych delegacjach czworga funkcjonariuszy z Centralnego Ośrodka Szkolenia Służby Więziennej w Kaliszu?
Czy te decyzje miały związek z tym, że te osoby zgłaszały nieprawidłowości, jakich dopuszczał się Marcin Strzelec w ośrodku?
Jak to możliwe, że funkcjonariusz SW przeniesiony do innej jednostki nie może liczyć na zakwaterowanie?
Czy wiedział pan, że oficer SW, pański podopieczny, nocuje pod namiotem, by następnego dnia stawić się na służbie?
Autorka/Autor: Kacper Sulowski / m
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum prywatne
Temat: Zbigniew Ziobro