Polityczna burza pod hasłem "sfałszowane wybory" okazała się burzą w szklance wody. Zdecydowana większość, z rekordowo wielu wyborczych protestów, została przez sądy odrzucona lub oddalona. Materiał magazynu „Czarno na białym”.
Na blisko dwa tysiące skarg - zaledwie w 34 przypadkach nakazano powtórkę głosowania - co nie wszędzie - ale gdzie nie gdzie zmieniło ostateczny wynik. Sądy nie znalazły jednak dowodów na masowe fałszerstwa, choć niektórzy politycy PiS osobiście zaręczali, że takie dowody mają.
Jednym z miejsc, w którym jeszcze raz wybierano radnego jest Gmina Świerzno. Dwóch kandydatów dostało taką samą liczbę głosów, a o tym komu przypadnie mandat zdecydowało losowanie. Okazało się jednak, że w lokalu błędnie wydano trzy karty, sąd uznał więc, że mogło mieć to wpływ na wynik wyborów i nakazał ich powtórzenie.
Podobnych przypadków pomieszania kart albo pomyłek w liczeniu głosów w województwie zachodniopomorskim było sześć. Protestów wyborczych siedemdziesiąt siedem. Zdecydowana większość bezzasadnych. Jak na przykład ten, że kandydat na prezydenta posługiwał się tytułem lekarza, a był lekarzem stomatologiem.
Rzeszów wyjątkiem
- Znakomita większość protestów została przez sądy oddalona bądź odrzucona. Odrzucona z przyczyn formalnych, oddalona z powodu stwierdzenia, że albo zarzuty podniesione w proteście były bezzasadne albo zdarzenie, które zostały opisane nie miały miejsca - tłumaczy Krzysztof Lorentz z Krajowego Biura Wyborczego.
Najpoważniejsze i dotąd jedyne karne zarzuty dotyczące wyborów padły w Rzeszowie, tyle że wyszły one na jaw nie w wyniku protestów, a dzięki działaniu CBA i prokuratury. Chodzi o wyborczą korupcję - głosy miały być kupowane za alkohol. - To nakłanianie do głosowania w określony sposób dotyczyło każdego szczebla wyborów samorządowych - wyjaśnia Damian Mirecki z Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie.
PiS poszedł do sądów
O wiele większy kaliber miały miały natomiast zarzuty polityczne. Tuż po głosowaniu wyniki wyborów podważali politycy PiS-u, którzy zapowiadali, że swoje dowody przedstawią w sądach.
Oskarżał między innymi Antoni Macierewicz, który dopatrzył się nieprawidłowości w wyborach do sejmiku województwa śląskiego, w którym po wyborach powstały dwa inne protokoły. Tyle, że dokładnie analizowane przez niego dokumenty różniły się - wbrew temu co sugerował polityk - nie liczbą głosów ważnych, lecz liczbą osób uprawnionych do glosowania. Jak ustalił już sąd nawet, gdyby błędu nie wykryto, nie miałoby to wpływu na podział mandatów do sejmiku.
Autor: TG / Źródło: "Czarno na białym"
Źródło zdjęcia głównego: tvn24