Premier zapowiedział przyspieszenie. Jeśli nie będziemy skuteczni, szef rządu ma prawo nas ocenić - powiedział w "Faktach po Faktach" szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Jan Grabiec, odnosząc się do zapowiedzi Donalda Tuska o rekonstrukcji rządu. Dopytywany, ilu członków rządu może wylądować w europarlamencie, gość TVN24 odparł, że "to nie będzie masowe zjawisko".
Premier Donald Tusk poinformował we wtorek, że "rekonstrukcja rządu na pewno się zdarzy". - Przełom wiosny i lata wydaje się stosownym momentem - przekazał.
Do tej kwestii odniósł się we wtorkowym wydaniu "Faktów po Faktach" szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Jan Grabiec. - Szef nam mówi, że to zależy trochę od nas, a właściwie wyłącznie od nas - powiedział.
Dopytywany, ilu członków rządu może wylądować w europarlamencie, szef KPRM odparł, że "to nie będzie masowe zjawisko".
- Dwie osoby, pięć osób. Ile to może być? - pytała Anita Werner.
- Bliżej dwóch niż pięciu - odpowiedział Grabiec.
- Poza tym jest jeszcze bardzo ważny czynnik, czyli kwestia wywiązywania się ze swoich zobowiązań przez poszczególnych ministrów. Premier zapowiedział przyspieszenie. W wielu resortach to przyspieszenie następuje. Jeśli nie będziemy skuteczni, szef rządu ma prawo nas ocenić - dodał.
W jakiej formule do PE?
Zapytany, w jakiej formule wystartują partie koalicji rządzącej w czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego, Grabiec odpowiedział, patrząc na zegarek, że "za kilka minut będą decydować o tym liderzy, wspólnie rozważając różne opcje".
- Grać trzeba takimi kartami, jakie mamy, jeśli nie możemy mieć tego, co wydawałoby się idealne, czyli wspólnej, skonsolidowanej drużyny, która razem idzie do wyborów europejskich - stwierdził Grabiec. Przypomniał sytuację z wyborów do PE w 2019 roku. - Poprzednia koalicja, którą budowaliśmy, nie okazała się jedną listą, bo Robert Biedroń przed czterema laty wystartował osobno jako Wiosna - zwrócił uwagę.
- Dziś wydaje się, że szans na jedną listę nie ma, więc pozostaje kwestia sojuszy. Bez względu na to, jakie będą decyzje liderów, będziemy z całą pewnością walczyli o zwycięstwo. Tylko, tak się składa, Koalicja Obywatelska może o to zwycięstwo nad PiS-em walczyć - dodał Grabiec.
Grabiec: styl komunikacji nie był najlepszy
Szef KPRM komentował też wynik wyborów samorządowych. Późnym poniedziałkowym wieczorem Państwowa Komisja Wyborcza opublikowała na swojej stronie internetowej dane ze 100 procent obwodów. We wtorek na konferencji prasowej PKW podała oficjalnie pełne wyniki wyborów.
Czytaj również: Dane ze wszystkich obwodów w wyborach. Sytuacja w sejmikach
- Dlaczego Koalicja Obywatelska jest na drugim miejscu? Oczywiście o tym rozmawiamy, zastanawiamy się, ale najprościej jest powiedzieć, że nie zmobilizowaliśmy tak dużej liczby naszych wyborców, żeby uzyskać tę mobilizację na wyższym poziomie niż PiS - stwierdził.
- Myślę, że to jest kwestia, uderzając się w pierś, stylu komunikacji między nami jako rządem, jako koalicją. Od 15 października, jakkolwiek dużo spraw ruszyło do przodu, jakkolwiek mnóstwo rzeczy udaje się wprowadzać, dzisiaj kolejne decyzje, to ten styl komunikacji, zwłaszcza w końcówce kampanii wyborczej, nie był najlepszy. I wiemy to z doświadczenia jeszcze z czasów opozycyjnych. Zawsze, kiedy opozycja demokratyczna publicznie wyraża nawzajem pretensje wobec siebie, zawsze tracą wszyscy po stronie opozycji demokratycznej, tracą mobilizację własnych elektoratów - ocenił.
Odnosząc się do sporu w koalicji, Grabiec powiedział, że "takie publiczne demonstrowanie różnic w tak ważnych kwestiach, jak chociażby kwestia praw kobiet, na pewno nie najlepiej służy większości rządowej".
Szef KPRM: z tego trzeba wyciągnąć wnioski
Gość TVN24 zauważył też, że "w wyborach samorządowych problem polega na tym, że w większości miast, w których jest większość naszych wyborców, te wybory były przesądzone nawet przed rozpoczęciem".
- Wszyscy wiedzieli, że wygramy, że władza jest po naszej stronie, że w wyborach na prezydentów czy burmistrzów zwyciężą kandydaci dawnej opozycji demokratycznej, a dzisiaj większości rządowej, więc ta motywacja, mimo przekonywania z naszej strony, że te sejmiki są bardzo ważne, u wyborców była dużo mniejsza. Nie było takiego bezpośredniego imperatywu w powszechnym przekonaniu, żeby iść i walczyć o coś - ocenił.
Jak kontynuował, "oczywiście to, że nie przekonaliśmy naszych wyborców do tego, jest naszą odpowiedzialnością". - Natomiast mam wrażenie, że ten styl rozmów, właśnie w tak ważnej kwestii jak prawa kobiet, na tym zaciążył, bo my dzisiaj jesteśmy w zupełnie innej sytuacji niż w opozycji. Wydaje się, że wielu parlamentarzystów po naszej stronie tego jeszcze nie dostrzega. Dzisiaj nie wystarczy twardo mówić o swoich własnych postulatach. Dzisiaj wyborcy rozliczają nas z tego, co zrobimy, ze skuteczności, a nie z tego, jak głośno kto krzyczy, że ma rację - podkreślił.
- I zarówno Lewica, jak i my, jak i Trzecia Droga, straciła mobilizację własnych elektoratów ze względu na to, że nie ma sprawczości w tej sprawie. I z tego trzeba wyciągnąć wnioski - dodał.
Źródło: TVN24